Rozdział 1

5.5K 226 168
                                    

Dzień, w którym poznałam miłość swojego życia, nie zaczął się jakoś wyjatkowo. Nie czułam niczego w kościach, w radiu nie usłyszałam miłosnej piosenki i nawet pogoda tego dnia nie różniła się od pozostałych. Wszystko było zupełnie normalne. Do czasu.

Kiedy zdecydowałam się na samotne wakacje, to uznałam, że to będzie czas tylko dla mnie. Nie chciałam wychodzić wieczorami na miasto, czy szukać przelotnych romansów. Zamiast tego wolałam spędzać całe dnie na zwiedzaniu, a wieczory na obserwowaniu morza i zachodzącego słońca. Zatrzymałam się w małym hostelu niedaleko plaży i tam też miały miejsce najważniejsze wydarzenia w moim życiu.

To był trzeci dzień mojego pobytu nad morzem, gdy pewien uroczy blondyn zaczepił mnie na hostelowym korytarzu.

-Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale może chcesz pójść ze mną na kawę?

Patrzyłam na tego chłopaka i zastanawiałam się o co chodzi.

-Mówisz do mnie?

Palnęłam, zupełnie nad tym nie panując. Natychmiast zapiekły mnie policzki i zaśmiałam się nerwowo. On tylko uśmiechnął się rozbawiony i przeczesał blond włosy.

-No, nikogo innego tu nie ma.

Zaśmiał się, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę.

-Michał, bardzo mi miło.

Uśmiechnęłam się nieśmiało i uścisnęłam jego rękę, rzucając cicho „Ania".

-To co? Umówisz się ze mną na tę kawę?

Zastanowiłam się nad jego propozycją. To miał być czas dla mnie, zero romansów i w ogóle, ale z drugiej strony, już zdążyłam znudzić się swoim własnym towarzystwem.

-Jasne.

-Super, poczekaj tylko skoczę do pokoju po telefon.

Miejsce, które wybraliśmy na nasze pierwsze spotkanie znajdowało się niedaleko hostelu. Nie była to żadna wyjątkowo przytulna kawiarenka a zwykła sieciówka. Złożyliśmy zamówienie i zajęliśmy miejsce na zewnątrz lokalu. Michał był typem chłopaka, w którym nie sposób było się nie zakochać. Był miły, zabawny, interesujący i dobrze wyglądał. Nawet przez sekundę nie pożałowałam swojej decyzji by z nim wyjść. Co więcej, pojawiła się nawet ta myśl, że może nareszcie poznałam kogoś z kim mogłabym zbudować trwałą więź. Gdy spotkanie dobiegło końca, a Michał musiał iść załatwić własne sprawy, obiecaliśmy sobie, że to nie jest ostatnia nasza wspólna kawa. I wtedy ta myśl o trwałej więzi jeszcze bardziej się we mnie zakorzeniła. Pożegnaliśmy się i stamtąd ruszyłam w kierunku plaży. Wróciłam dopiero gdy słońce na dobre schowało się za horyzontem i po raz drugi tego dnia, zdecydowałam się złamać swoją zasadę. Wskoczyłam do hostelu, by się odświeżyć i przebrać, po czym wyszłam na miasto. Czułam się wolna i pełna energii i kiedy myślałam, że nie spotka mnie już nic lepszego, los po cichu prowadził mnie do mojego przeznaczenia. Pub, do którego weszłam był duży i pełen ludzi. Jako, że byłam sama nie miałam problemu ze znalezieniem wolnego miejsca przy barze. Poprosiłam o najbardziej owocowy drink i rozejrzałam się po otoczeniu. Mnóstwo młodych ludzi, którzy tak ja szukają czegoś więcej. Jest lato, jest ciepło i każdy ma w sobie tę wiarę, że te wakacje będą wyjątkowe.

Moje rozmyślania przerwał pewien chłopak, który zajmując krzesło obok, niechcący trącił mnie łokciem.

-Przepraszam.

Powiedział z lekkim uśmiechem.

-W porządku.

Odparłam, wracając do sączenia drinka, jednak kątem oka wciąż zerkałam na nieznajomego. Miał na sobie zwykłą, białą koszulkę, która luźno na nim wisiała i czarne jeansy. Miał brązowe włosy, które były na tyle długie, by przysłonić jego czoło. Oprócz tego dostrzegłam wąsy, lekki zarost i gęste brwi. Nie był może to Ryan Gosling, ale miał w sobie jakiś urok.

-Koleżanka jest tutaj sama?

Zapytaj ni stąd ni zowąd. Z wrażenia zakrztusiłam się napojem, co wywołało śmiech mężczyzny.

-T-tak, sama. A kolega też sam?

Odpowiedziałam, kiedy już się ogarnęłam, oczywiście paląc przy tym potężnego buraka. Brawo Anka, to już drugi raz, kiedy nie potrafisz zachować się przy facetach.

-Nie, znajomi siedzą na dworze.

Mówiąc to zerknął w stronę wyjścia, po czym wyciągnął dłoń w moim kierunku.

-Filip, a ty to...?

-Ania.

-Piękne imię. Wiesz, że pochodzi ono z języka hebrajskiego i oznacza wdzięk i łaskę?

Uśmiechnęłam się lekko na jego słowa. Ma taki kuszący głos.

-Szczerze, to nie miałam pojęcia.

Przyznałam. Filip uśmiechnął się szerzej i zaproponował mi kolejnego drinka, na co z chęcią przystanęłam. Rozmawialiśmy z sobą minutę, a może całą wieczność. Opowiedziałam mu trochę o sobie i o tym co robię sama na wakacjach, następnie on powiedział parę słów o sobie. Mówił, że mieszka w Warszawie, skończył studia i dorabia jako tłumacz, w między czasie bawiąc się muzyką. Rozmowa z nim była prosta, słowa same ze mnie wychodziły i czułam, jakbym spotkała starego kumpla, z którym zgubiłam kontakt niewiadomo kiedy i jak. Po raz pierwszy w życiu poczułam taką fascynację drugim człowiekiem. Nie potrafię tego pojąć jak to możliwe, że zarejestrowałam w pamięci każdy jego gest. Sposób w jaki się śmieje lub przeczesuje włosy, albo gdy zakrywa usta dłonią, by uspokoić śmiech. Naszą rozmowę przerwał przyjaciel Filipa, który pojawił się znikąd i przyniósł złą nowinę.

-Fifi, zwijamy się.

Poczułam jak moje serce zapada na te słowa. Nie potrafiłam ukryć żalu, który się we mnie narodził. Żalu, że to już koniec, że już nigdy więcej go nie zobaczę i przede wszystkim żalu za tym wszystkim co mogłoby się jeszcze zdarzyć.

-Oh, okej, już idę.

Odezwał się brunet i spojrzał na mnie. Nie zauważyłan żadnego śladu smutku czy rozczarowania, że to już koniec i trochę mnie to zgubiło.

-Czyli co, do zobaczenia kiedyś.

Rzuciłam, udając wyluzowaną i obojętną. Kącik jego ust uniósł się ku górze i skłamię jeśli powiem, że nie wyglądał seksownie. Zmierzwione włosy, zarost, oczy, które mają w sobie obietnicę czegoś wielkiego i ten uśmiech. Ten przeklęty uśmiech, który, jestem pewna, że będzie prześladował mnie do końca moich dni.
Niespodziewanie chłopak poprosił barmana o długopis, a ja obserwowałam go ze zdziwioną miną.

-Czy dasz się zaprosić na kawę? - Zapytał, po czym szybko dodał- podaj mi swój numer.

Ulga jaka na mnie spłynęła jest nie do opisania. Jakbym wygrała kupon w totka albo może nawet lepiej. Podyktowałam mu swój numer, który on zapisał na swoim przedramieniu.

-515...

Mamrotał po cichu, zapisując każdą kolejną cyfrę. Gdy już skończył spojrzał na mnie a jego wzork zeskanował moją twarz, jakby chciał ją sobie utrwalić w pamięci.

-Do zobaczenia Fifi.

Powiedziałam cicho, zakładajac włosy za ucho.

-Do jutra, Anka.

Puścił mi oczko i odszedł, zostawiając mnie z ciężko bijącym sercem i stadem motyli latających w moim brzuchu.


***

Cześć wszystkim, to moje pierwsze fanfiction z Filipem, więc proszę o wyrozumiałość i życzę miłego czytania :)

Największy romans wszech czasów || Taco Hemingway Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz