Następnego dnia postanowiłem wyjść z dzieciakiem na spacer, podobno trzeba z nimi gdzieś łazić. Ubrałem więc Lucy w jakiś śmieszny kombinezon, zima była więc żeby się nie przeziębiła, złożyłem jej ciepłe ubrania. Spacerowaliśmy dość długo, nogi same mnie niosły. Robiło się coraz zimniej. Dom był jakieś pół godziny drogi stąd obok był tylko kościół. Nie chodziłem do kościoła. Grace próbowała mnie namawiać ale nikogo nie można zmuszać do czegoś czego nie chcą. Westchnąłem i udałem się z młodą do budynku. Nie lubiłem kościołów, zawsze uważałem, że do takich miejsc chodzą stare mohery wmawiając ci to jacy jesteście źli i pod wpływem jakiegoś tam szatana.
- Śliczne maleństwo, pana córka? - Jakaś starsza pani podeszła do mnie i spojrzała na śpiącą Lucy. Nie mam pojęcia dlaczego, ale mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok.
- Tak, to moja córka - próbowałem odegrać rolę "dumnego tatusia".
*
Gdy znaleźliśmy się z Lucy w kościele, usiadłem w jednej z ławek. W domu modlitwy (chyba tak na to ludzie nie raz mówią) było sporo ludzi i jakaś grupka uroczyście ubranych osób, w śród nich jedna z kobiet trzymała na rękach ubrane na biało niemowlę. Po kilku sekundach wyszedł ksiądz? pastor? kleryk? czarna owca? nie znam się na tym, wiecie taki trochę szalony człowiek ubrany w czarną sukienkę na której ma jeszcze białą sukienkę i jakąś zieloną sukienkę. Nie wiem jak to się nazywa po "kościelnemu". Za czarno biało zielonym facecie szło kilka chłopców w wieku mniej więcej ośmiu, dziewięciu lat. Serio, to jest chore, ksiądz w sukience, a za nim grupka małych CHŁOPCÓW też w jakiś sukniach? No nic, patrzyłem na to co robią inni i robiłem to samo. Gdy zapytałem się siedzącej obok młodej kobiety co tu się dzieje, ta oznajmiła mi, że trwa msza święta, na której odbędą się chrzciny tego małego dziecka. Nic z tego nie zrozumiałem, nie interesował mnie kościół i tego typu rzeczy. Po przeczytaniu jakiejś tam bajeczki, ksiądz zaczął o czymś tam mówić, postanowiłem się skupić na tym co mówił, bo mówił sensownie. Jestem chujem bez serca, ale coś we mnie pękło. Ten cały ksiądz mówił na temat rodziny i akurat omawiał temat dobrego ojca. Spojrzałem na Lucy, łzy ciekły po moich polikach jeszcze bardziej. Dlaczego akurat jedna głupia msza i biadolenie sukienkowego ludka, zmieniły coś we mnie.
Lucy, nie mogę cię oddać, byłbym w tedy najgorszym stworzeniem żyjącym na świecie. Nie oddam cię maleńka...
***************************
Kochane moje robaczki :* Już kolejny rozdział, jak wrażenia? Czy mimo, że akcja pędzi jak pendolino, Dorian zmieni się? Czy to tylko jego "biadolenie"? Tak kocham to słowo i go nadużywam. Piszcie swoje teorie w komentarzach, może któreś okaże się prawdą? :D Trzymajcie się :* <3
CZYTASZ
Samotny ojciec - początki (1) [ZAKOŃCZONE]
Teen FictionSiedemnastoletnia Grace ma pewnien plan, chce sprawdzić czy jej dwudziestoletni chłopak Dorian, który za dziećmi nie przepada, poradzi sobie z wychowaniem ich córeczki samotnie. Upozorowuje swoją śmierć. Chłopak nie radzi sobie z wychowaniem tej mal...