Wróciłam do domu Adama kompletnie zmieszana a równocześnie załamana. Wciąż nie docierało do mnie to co się właściwie stało. Zrzuciłam superstary z nóg i z niecierpliwością wyglądałam powrotu Adama do Soplicowa. Adam wspomniał że Soplicowo to kraina szczęśliwa a tutaj takie coś. Niech no ja tylko tego Borisa...! Chwila... chyba już to zrobiłam.
Usiadłam w biurze Adama i zaczełam stukać palcami w biurko zestresowana. Najpierw ten Jędrek, potem ten Boris. Co to ma być do cholery?
Wtem rozdzwonił się ten biały zabytkowy telefon z którego dzwoniłam do telewizji.
- Witam moja lady - Usłyszałam zajeżdżający wszystkimi akcentami głos Zygmunta. Działał mi na nerwy, ale co poradzić. Wieszcz to wiesz.
- Cześć dżentelmenie - powiedziałam sarkastycznie czekając aż wyjaśni po co właściwie dzwoni.
- Och witam Cię Karo - powiedział nie łapiąc sensu poprzedniego zdania. Pierdzielony samolubny sknera. - Dzwonię aby rozpocząć kolejny etap naszej travel - poinformował mnie radośnie. - Tym razem we go to Warszawa. Co ty na to?
- Ach, z największą przyjemnością -odpowiedziałam. Co jak co ale darmowa podróż to nie taka zła opcja.♡♡♡
Podróż rozpoczęliśmy od wizyty w macu. Zygmunt uwielbia koncernowe żarcie. Ogólnie wbijam sobie na luzie bo McDonald's akurat znam z wycieczek do miasta z moją przyjaciołką Maliną. Ahhh ta Malina. Nie tęsknię. Pewnie będzie mi zazdrościć tego romantycznego spotkania z wieszczem w McDonaldzie.
Postanowiłam iść do toalety po złożeniu zamówienia. Kolejka do damskiej wylewała się aż do drzwi frontowych (niemal tak jak śmieci wysypujące się z tac). Swoją drogą dużo zbędnych kartonów ten McDonald's produkuje. Bardzo dużo. A wracając do wątku, bo ja ciągle gubię się we własnych myślach stwierdziłam że dobra. Chcę już to żarcie i słabo jak przegapię. No ale śmiesznie zaczęło się dziać jak juz z tego maca wyszłam. Stałam dzielnie trzymając w ręce numerek 32 podczas gdy wydawano dopiero 20. A żeby było jeszcze śmieszniej to ekran pokazywał zamówienia, ludzie taranowali wszystkich wokół a ostatecznie nie dostawali zamowień, tylko po prostu sprzęt się pierdzielił. Czekałam ponad pół godziny aż pojawił się mój numer i zbliżyłam się do kontuaru. A za mną niebezpiecznie zbliżał się jakiś dres. I wtedy jebnął mi ramieniem. Mało tego że byłam zła to jeszcze zanim zdążyłam zareagować do przodu zaczął pchać się po swoje jakiś dziadek pewien, że dostanie zamówienie. Ahh żenada. Muszę mu z tego łokcia oddać. I oddałam a on bardziej się szamotał. I jeszcze kolejna baba zaczęła się przepychać przez tłum jakby to ona była tu najważniejsza. Z numerem 80! To już jakieś frajerstwo. A gdzie przez cały ten czas był Zygmunt? W samochodzie z lokajem, bo kolejki są nie dla niego. A jakbym odpuściła jedzenie i wróciła do auta to on chyba by mnie tu zostawił. Bo przecież ten sknera nie pozwoli zarobić im za niewydanie żarcia. Czułam się jakbym wybierała między sobą
Skyllą a Charybdą, a naokoło miałam już prawdziwe dantejskie sceny. Muszę zapamiętać żeby nigdzie już z Zygmuntem nie jechać.
CZYTASZ
Upojona przez wieszczów
FanficJestem typową szesnastolatką, kochającą literaturę, która dała się oczarować polskim wieszczom.