Je t'aime|Klance

547 30 25
                                    

Pst! Muzyka w mediach to " Mariage d'amour" Paulade Senneville. Utwór który później będzie w shocie. Zaznaczękiedy najlepiej go włączyć.

Tekst napisany kursywą w tekście to "Je t'aime" -Kelly Sweet. Jego również można włączyć dla lepszego odbioru,ponieważ tekst pisałam właśnie do niego.

---------------------------------------------


          Ten dzień nie był szczególnie piękny. Pochmurno. Wszędzie jak okiem sięgnąć, rozciągały się szare chmury. Niektóre, już straszyły przypadkowych przechodniów za oknem deszczem. Patrzył na ulicę zastanawiając się co gryzie tych ludzi, albo dlaczego są tak irytująco radośni. Co jakiś czas wychwytywał wśród nich brązowy ocień włosów czy zieloną kurtkę. Przez uchylone oko co jakiś czas wiatr przynosił jakby jego śmiech. Na pewno zaraz przyjdzie. To na pewno on. Co takiego się stało, że zawsze niezłomny chłopak teraz przesiaduje godzinami na parapecie swojej kawalerki? Powinien chodzić na studia, rozwijać się, być wśród przyjaciół. Tylko...

Zabrakło mu najważniejszego człowieka. Nie wracał, nie fałszował w kuchni przygotowując jedzenia. Telewizor nie ukazywał tego co zawsze kanału z powtórkami sezonów "Teen Wolfa", a przecież tak kochał ten serial.

Prawie jak jego. Nad życie i na zabój.

Je t'aime.

Wstał , krzywiąc się na zastałe mięśnie, które zaprotestowały na ten gwałtowny ruch. Musiał coś ze sobą zrobić. On zaraz przyjdzie, a dziś to jego kolej na zrobienie śniadania. Powolnym krokiem udał się w stronę wyspy kuchennej, a potem dalej, do lodówki. To było naprawdę małe mieszkanko, jednak oni je uwielbiali.

Za te małe bibeloty rozstawione wszędzie. I choć teraz mu nie przeszkadzały kiedyś tak głośno protestował. Za spotkania z ludźmi. Za niezliczone maratony filmowe, przez które nie raz zaspali na zajęcia. Mała sypialnia, mieszcząca jedno, niewielkie łóżko, lecz na to akurat nigdy nie padło słowo skargi. Salon z szerokim parapetem i widokiem na główną ulice. Obrócił głowę w jego stronę.

Je t'aime toujours.

Przekwitłe fiołki na stole. Pamiętał jak przez mgłę, że wczoraj gdy Shiro chciał je wyrzucić obrzucił go wyzwiskami i wygonił z domu. Kupił je dwa tygodnie temu. A teraz obok nich stał złotowłos. Kiedy dostał ten jeden, przeklęty telefon, stał akurat pod kwiaciarnią "Cyprys".  Wbiegł do środka bez zastanowienia i zaczął wypytywać o Złotowłos. Dostał go, ten sklepik jeszcze nigdy go nie zawiódł. Teraz stał tam, obok tych zdechłych już kwiatów. Ale nie miał serca ich wyrzucić. Kupił je w dzień kiedy on się mu oświadczył. Właśnie w tej kawalerce. Na tym dywanie, który przez rok zdążył zabrudzić się wszystkimi możliwymi substancjami. Od wylanego piwa, do skutków ich upojnych nocy na kanapie. Pokręcił głową chcąc pozbyć się wspomnień. Szybko znowu skupił się na swoim zdaniu, bo w jego oczach zaczynały się formować pierwsze łzy.

Mleko, woda, masło. Czyli nic. Zawartość lodówki nie była zadowalająca. Ale może Lance kupi coś na mieście. Teraz zaparzy tylko zielonej herbaty z miętą. Tak jak lubi, jemu dorzuci trochę soku z cytryny. Sobie łyżkę cukru i łyżkę do mieszania. Poczłapał do czajnika nieświadomie strącając stojący obok kubek. Jego ulubiony.

I am forever yours.

Szybko opadł na podłogę, nie zważając na mniejsze odłamki z ułamanego uszka. Musiał go poskładać. Nim przyjdzie. Na pewno będzie smutny. Szybko pozbierał te większe i jakby nie zauważając krwi na rękach pognał do sypialni. Trzymał tam klej, na pewno da się to naprawić. Nieprzytomnie rzucał się po pokoju chcąc znaleźć tubkę. Na stoliku nocnym? Szafa? Pod łóżkiem? I... Nagle zatrzymał się. Komoda. Podbiegł do niej. Znajdowała się idealnie na przeciwko okna. Jasno brązowa, pasująca do błękitnych ścian. Pierwsza szuflada, druga... Jest! Drżącymi dłońmi podniósł go. Widział ten fioletowy brokat przyklejony na nim przez przypadek, podczas ich ozdabiania ramek, które teraz stoją w szafie. Nie był wstanie ich wyciągnąć. Nie, nie mógł się teraz rozproszyć. Wziął pierwszy kawałek. Kubek miał na sobie wydruk ich zdjęcia. Keith bardzo chciał mieć taki i gdy poszli do sklepu, okazało się, że stać ich na tylko jeden.  Wkrótce stał się najczęściej używanym w domu, ale to Lance ciągle prosił do niego herbaty. Skleił nieporadnie większe odłamki, puste przestrzenie zapełniając klejem, który pozbawiony oparcia leniwie wlewał się do jego wnętrza. Cała konstrukcja przez to powoli się zapadała, jednak czarnowłosy nie widział tego. Odłożył go do szuflady nie mogąc już patrzeć na dwójkę szczęśliwych ludzi na obrazku.

Kosmiczne Shoty - Voltron|KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz