Starsza kobieta spojrzała się na nieznajomego. Nie było w jej spojrzeniu nawet krzty podejrzliwości. Wydawałoby się, że i tak nie miała wyjścia, gdyż, jak i ona, a także drugi mieszkaniec tegoż domu jest na łasce Aarona. Może jednak to pewien rodzaj szoku pourazowego? W zasadzie wyglądało to, jakby naprawdę już wiedziała, że on nic jej nie zrobi. I ewidentnie miała w tym wypadku racje. Zagrożenie dla niego było niewielkie, gdyż z takimi sytuacjami spotykał się wielokrotnie. Gorzej w przypadku, gdyby ten stwór by go wcześniej zauważył. Nawet jeżeli, przyjąłby to coś na siebie. Wiedział co robić i w takim wypadku, gdyż one są z natury ograniczone umysłowo i dałyby się omotać, a na końcu zneutralizować. Jakkolwiek, to zachowanie jest nietypowe ze strony nieznajomej, ale było w tym coś tajemniczego. I tak jej broń była na podłodze i sam wiedział, że nie musi się obawiać. Ot, tak po spojrzeniu było to wiadome, jakby ona go zahipnotyzowała. Aaron schował swój rewolwer do swojego pasa, po czym się rozejrzał zaciekawiony. Starsza kobieta rzekła:
- Pan nam z nieba spadł... - wyraziła w tym swoją wdzięczność.
- Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, tego typu zagrożenia są w końcu codziennością świecie — odpowiedział nagląco.
- Życie jest tak samo warte, jak wtedy, gdy nie było tego zła, jakie jest teraz. - powiedziała ciszej w taki sposób, aby zachować spokój. Nadal jej drżał po tym wszystkim.
I miała rację. Aaron chwile się zastanowił, odwracając nieco głowę na bok i dodał:
- Teoretycznie.... Jednak życie ma na ten temat inne zdanie — odpowiedział z pewnym bólem serca, bardziej uświadamiając siebie o tym przekonaniu.
- Nie znane są wyroki boskie mój chłopcze... Wiem za to, że jesteś darem od Niego. Zdarzył się cud, o który przez lata się modliłam.... Wynagrodził nas...
Aaron przemilczał to, nie chcąc wchodzić w taką tematykę, gdzie niepotrzebnie chciał brnąć, dlatego też postanowił zmienić temat:
- Imponujące miejsce, muszę przyznać. Ten dom przypomina wręcz fortece, aniżeli zwykle gospodarstwo domowe — powiedział, starając się w naturalny sposób zmienić temat, jak gdyby nic się nie wydarzyło, choć nadal truchło tego mutanta leżało sobie w najlepsze na środku salonu.
- Ależ to absolutnie nie moja zasługa...- rzekła speszona, starsza kobieta — Jest to robota mojego syna. Zawsze był takim majsterkowiczem...od dziecka...i ta cecha jest dla nas cenne wręcz na te okrutne dziś czasy.
- Rozumiem. Jednakże gdzie on jest, jeżeli można się o to zapytać? - powiedział w taki sposób, jakby specjalnie go to nie obchodziło, by jeszcze nie nabrać na siebie niepotrzebnych podejrzeń.
- Wyruszył po zapasy przedwczoraj. Czasami zdarza mu się na dłużej wędrować. Chociaż myślę, że niedługo wróci ze sporą ilością towarów. Możliwe, że szuka lekarstw dla nas, choć znalezienie choćby składników do tego, a co dopiero wyprodukowanych lekarstw przez ów apokalipsą jest już czymś naprawdę wyjątkowym.
I rzeczywiście Lekarstw brak. Tabletki po tylu latach, nawet gdyby się je znajdzie, to są dawno po terminie ważności i zażywanie ich byłoby sporym ryzykiem. Możliwe, że, jak i kobieta, a także starszy mężczyzna byliby w lepszym stanie przez to.
W takim razie życzę miłego dnia...- potem dodał pod nosem, by kobieta nie słyszała — mam taką nadzieję.
- Niech pan zaczeka...- odpowiedziała nieśmiało i cicho, ale słowa były jak igły. Wręcz Aaron jakby zmuszony powoli się odwrócił w jej stronę. - Może pan zostanie przez jakiś czas. Ugotuje obiad...uszyje coś, bo pewnie panu zimno. Zwłaszcza że zbliża się jesień i przyda się panu porządny ubiór...
Akurat nie miał za bardzo co ubrać na mroźne dni. Posiadał co najwyżej bluzę, ale jak zima będzie sroga, to nie może mieć pewności, czy chociażby przeżyje najbliższe ochłodzenie. A właśnie ta pani oferuje mu coś, co mu się przyda. Miał okazje wreszcie coś zyskać na spokojnie. Dodatkowo naszła możliwość zjedzenia czegoś porządnego. A na coś takiego miał okazje dawno temu.
- Naprawdę nie ma sprawy. Muszę iść dalej — odrzekł Aaron, próbując na spokojnie się wymigać.
- Gdzie...? - zapytała się starsza pani. I tu właśnie się ewidentnie zachwiał. Właśnie nie miał gdzie iść tak naprawdę. Mógł jedynie wędrować przed siebie, a tak ma przynajmniej powód, by próbować gdzieś odetchnąć na dłużej. Tak naprawdę nie chciał wykorzystywać tak dobrotliwej kobiety. Jednakże z drugiej strony całkiem możliwe, że sprawiłby więcej problemów, gdyby nie dał jej sobie pomóc. Pomimo tego, ze zapasów miał aż nadto, to jednak ich jakość była mierna. Ileż można jeść stare jedzenie z puszki? Takie rzeczy jak owoce lub warzywa dawno rozłożyły się na sklepowych pułkach a tak, to dostanie coś porządnego.
Jest to konieczne? - zapytał się kobiety, starając zachować spokój, co my szło nadal znakomicie.
- Mam wobec dana dług w zasadzie niespłacalny...- odrzekła to cały czas spokojnie jak wydarzenie sprzed roku lub jeszcze wcześniej.
< Czyżby ta kobieta miała Alzheimera? > - pomyślał koczownik, nieco bardziej zastanawiając się nad jej nietypowym zachowaniem. Zachowanie można uznać za nienaturalne. Z drugiej strony nieprawdopodobne, bo kto miałby się nią zając, gdy niebezpieczeństwo jest problemem skrajnym.
-Jeżeli pani to sprawi przyjemność...mogę zostać, dopóki pani syn nie powróci. - odpowiedział nagle, próbując zachować się naturalnie. Starał się robić to, co ona chce.
-Serdecznie dziękuje, panie...
- Aaron Roya... Jeżeli dobrze pamiętam.... - powiedział, już nawet wątpiąc jak ma już na imię.
- Rozumiem... Helene Mayers.... - i podając obie dłonie, potrząsnęła jego lewa ręką w powitaniu. Aaron próbował nie robić zdziwionej miny i nie wyrazić swojej opinii poprzez chociażby mimikę twarzy lub gestykulacji.
- Niech pan usiądzie — poprosiła ona go o wykonani polecania i wskazała dłoni na krzesło znajdująca się w pomieszczeniu przypominającą kuchnię. Mężczyzna posłusznie usiadł na swoim miejscu.
- Może herbatki pan chcę — zapytała się go Helena.
- Ależ nie ma takiej potrzeby... - odrzekł i o dziwo poczuł się speszony. Ta kobieta miała w sobie pewną charyzmę i aż z bólem serca przypominał te stare dobre czasy, jak jeszcze babcia się nim opiekowała. Niekiedy miał takie wspominki, lecz w tym przypadku było to wręcz bardziej realne.
- Nie krępuj się młody człowieku. - odrzekła, czując się nieco posmutniała kiedy on zaś niczego nie chciał.
Aaron odetchnął i jednak poprosił tą herbatą. Nie miał ochoty. I tak miał za dobrze, bo w domu nawet jest cieplej niż na dworze. Nie mógł mieć za dobrze, bo jeszcze się przyzwyczai do tego. A to jedynie przystanek w jego życiu. Starsza pani natychmiast poszła do lady i otwierając drzwiczki od szafki, ukazało się jej prymitywna maszyneria. Prawdopodobnie to jest ich własny mały generator. W sumie mu nie przyszło do głowy, jakim prawem miałaby zaparzyć herbatę albo tym bardziej coś ugotować. Widać, że jej syn znał się na rzeczy. Kobieta zajęła się włączeniem ustrojstwa i kuchenka gazowa natychmiast zaczęła ukazywać swoją użyteczność.
Z butelki od wody, która była na oko czysta wlała wodę do starego już rdzewiejącego czajniczka i postawiła an jeden z wyznaczonych miejsc na kuchence. Z drugiej zaś szafki po lewej wyciągnęła filiżankę, która zdecydowanie była zadbana przez lata, gdyż jej stan był znakomity.
Aaron zaś czekał i myślał, jak pobyt w tym domostwie będzie wyglądał w najbliższych dniach, ale z czasem coraz bardziej nie chciał stąd wyjść, gdyż tak bardzo to wszystko kojarzyło mu się ze starym, dobrym domem...
YOU ARE READING
Etylium
General FictionNiekiedy zastanawiamy się, co by się stało, gdyby życie zmieniło się diametralnie. Nagle na skalę globalną, doszłoby do upadku gospodarczego lub największej epidemii w dziejach ludzi. Prawda wydaje się zarazem bardzo prosta, a równocześnie nie ma na...