Aaron Lukas Roya
Wiek: 19 lat
Data: 03 listopada 2028 r.
Miejsce: Prince Albert, Saskatchewan, Kanada
Dzień 3517 od Dnia Zero.
Młody mężczyzna ogarnia dość długie i włosy ze swego czoła, gdyż mu zasłaniało oczy, co z kolei nie dawało mu normalnie obserwować otoczenia. Przed nim formowało się miasteczko, które znajdowało się wokół lasu, które już stopniowo pochłaniało to miejsce. Dalej widać ścieżki, które zaczynają już być zarośnięte przez trawę i pomniejszą roślinność na skraju chodnika. Miał znamię na podbródku oraz wzdłuż łuku brwiowego aż do policzka. Jego włosy były długie. Sięgały aż pod żuchwę i dodatkowo były dość rozczochrane a końcówki włosów były w każdej możliwej pozie. Tym razem jego ubiór był nieco inny. Był on uzbrojony w ubiór, który został uszyty ze skóry zwierzęcej. Można dostrzec, że jest zaaranżowane bardzo doświadczoną, wręcz mistrzowską ręką. Trzymał on swój obrzyn, który tym razem był w bardzo dobrym stanie, a sam Aaron trzymał pewnie broń. Był wyuczony, jakby spędził najmniej pięć lat w wojsku i to na dodatek z wyjątkowo sporym rygorem. Jest nieco bardziej wątły, lecz w spojrzeniu widać lekkie iskry desperacji. Takie same, jakie będzie miał za kilka lat. Podchodził bardzo wolno, a jego kroki były delikatne, jakby wręcz z szacunkiem przemierzał te ziemie.
- Staraj się utrzymać na palcach — rzekł mężczyzna, który jak anioł stróż stawał za nim z rękoma na krzyż, jakby oczekiwał na jego ruch podczas gry w bilarda.
Ów mężczyzna był chodzącą charyzmatem. Miał on zarost pełny. Innymi słowy, na jego twarzy znajdowały się bokobrody oraz wąsy. Zarost wydawał się dość spory, lecz jedynie tak się wydawało. Jego twarz była jak u złotego mówcy, a jego skóra aksamitna, zadbana, jakby ot, tak nagle pojawił się w tych czasach, zamiast wszystko przeżywać. Był dość wysoki, a jego postawa była tak pewna, że aż nie dało się tego nawet wyobrazić. Spojrzenie było jak ogień, koiło największe obawy i równocześnie miał stoicki spokój. Włosy były schowane pod jego charakterystycznym beretem, który nawet w pochmurną pogodę mieniła się w słońcu. Jego nos był jak u Juliusza Cesarza, a wargi były delikatne i blade.
- Wiem... - rzekł szeptem i ani drgnął, kiedy on celował w jelenia. Nie miał teraz snajperki i jedynie mieli obrzyny przy sobie. Sam towarzysz Aarona używał tę broń do wszystkiego, co wydawało się o na pierwszy rzut oka zwyczajnie głupie, lecz w nim samo było coś innego. Po prostu czy to używał jako snajperkę, czy jako broń blisko-dystansową, nie miało to znaczenia. Czynił tą bronią cuda, że były to wręcz nadludzkie wyczyny. Po pewnym czasie, kiedy Aaron spędzał z nim nieco czasu, to nie uznał go za dziwaka, który cudem przeżył tyle lat, mając niespotykane szczęście, lecz to wszystko było spowodowane jego nie tylko mistrzowskim instynktem, ale również niewytłumaczalnymi wręcz wydarzeniami, które rozgrywają się wokół jego personie. Nie wiadomo skąd pochodziła jego siła. Im dłużej się na niego spoglądało, tym bardziej wydawał się człowiekiem oraz bogiem we własnej osobie, jak Jezus. I było to czuć, jako jego towarzysz. A właściwie ucznia, który nim był właśnie Aaron.
Młody mężczyzna miał już palce w pogotowiu, a lufa była skierowana prosto w głowę jelenia, który w najlepsze jadł sobie trawkę. Jego ręka nawet nie drżała, gdyż był on nie dość, że wyćwiczony, to obecność osoby towarzyszącej dawała mu niewytłumaczalnej właściwie mocy i nagle, co przypominało odruch, chłopiec strzelił ze swej broni i trafił w łeb zwierzęcia pomimo odległości aż 50 metrów. Głowa zwierzęcia nie rozwaliła się na kawałki, gdyż odległość nieco osłabiła skutki spowodowane pociskiem. Następnie padło martwe na trawę i zabarwiło wokół ofiary trawę na barwę jaskrawego, krwistego koloru.
- Dobra, mam. - odrzekł zabójca jelenia i podchodził szybkim krokiem. Jego towarzysz zrobił to samo nieco wolniej i ze spokojem jak gdyby nic się nie działo.
- Teraz czas przeciąć tkanki i zabrać jak najwięcej mięsa. Trzeba to zrobić szybko, gdyż strzał tak za godzinę nam przyprowadzi trudniejsze cele do wyeliminowania. - odrzekł, jakby opowiadał historyjkę swojemu synowi, jak on bawił się ze swoimi kolegami za starych dobrych czasów.
- Już mi to mówiłeś wiele razy... - odrzekł młodszy z nich nieco podirytowany.
- Prawda, ale im częściej się to mówi, tym szybciej się to we wpoi w twój umysł. Nasz mózg jest jak gąbka, lecz oporna, jakby przez lata stwardniała. Jak jesteś malutkim dzieciaczkiem, co ledwie raczkować umie, to więcej potrafi się nauczyć, aniżeli taki stary gnom jak ja, który ma 40 lat życia za sobą, jeżeli dobrze liczę. I ta przysłowiowa gąbka jest tak twarda, że prędzej ta woda się rozleje na nią, niż wchłonie. Z naszym umysłem i wiedzą jest tak samo. Jak ja Ci coś powiem raz i zrozumiesz. Ja muszę to powiedzieć zanadto trzykrotnie, bym sam zrozumiał.
- A więc to jest twoja myśl przewodnia. Uważasz, że za wiele się już nie nauczysz, zgadza się — zapytał się Aaron, nieco się gubiąc w jego wypowiedziach.
- Więc otóż nie kieruję się tym, co wiem, mały brzdącu — na te słowa młody mężczyzna nieco drgnął, gdyż nie lubił, jak on tak go przezywał — Lecz to, co będę wiedział — odpowiedział, to bez namysłu jakby tłumaczył coś oczywistego.
- Nie rozumiem — odrzekł Aaron, już czując, że się może poddać z domyśleniem się, o co mu tak naprawdę chodzi.
- Podpowiem, że to jest jak szósty zmysł, ale nie do końca. Bo jednak instynkt nie ma wiele wspólnego z tym, co się kierują ludzie. I to nas odróżnia od zwierząt. Ta cecha pozostawia nam nasze człowieczeństwo nawet za sto lat. I nie, nie chodzi również o nasz najbardziej rozwinięty mózg z całej populacji zwierząt... Choć od tych dziesięciu lat bym odrzekł, że te plany matki natury się zmieniły i nie chce nas jako gatunek dominujący. Nie zmienia to faktu, że my odróżniamy się od tego wszystkiego, co istnieje. To daje nam możliwość, by wiedzieć, kim tak naprawdę jesteśmy nawet, jak Bóg na zawsze opuścił to miejsce zwany naszą byłą kolebą cywilizacji — Ziemią.
YOU ARE READING
Etylium
General FictionNiekiedy zastanawiamy się, co by się stało, gdyby życie zmieniło się diametralnie. Nagle na skalę globalną, doszłoby do upadku gospodarczego lub największej epidemii w dziejach ludzi. Prawda wydaje się zarazem bardzo prosta, a równocześnie nie ma na...