Etylium - epizod VI - Słowo zemsty (1/2 )

2 1 0
                                    

  Spoglądał tak pewien czas na zdjęcie, które wydawało się mu wręcz przeklęte w tej chwili. Zaschło mu w gardle, a w ustach zabrakło mu śliny, jakby jego gruczoły nagle przestały istnieć. Ręce stały się ociężałe. Czuł się podobnie do stanu, kiedy to do jego kończyn zostały przywiązanie niewidzialne ciężarki. Przez ułamek sekundy naszła go myśl, aby zniszczyć ten obrazek. Nawet nie zniszczyć. Wyzbyć się tego z powierzchni ziemi. Chciał to zdeptać, spalić, rozkroić, zmiażdżyć...po prostu wszystko, by to przestało istnieć...anihilować to z kart historii i świadomości ich rodziny i wszystkich, a przede wszystkim jego samego. Nie tylko to go przerażało w tym wszystkim. Wnioski nasuwały się same. I to jeszcze bardziej go niszczyło. Twardziela, co przeżył ogrom rozlewu krwi i śmierci właśnie podniszczył psychicznie ten jeden obrazek, zdjęcie.

Zabił ostatniego z ich dzieci. Właśnie doprowadził do upadku rodziny Mayers'ów. Niedługo oni umrą. Na pierwszy ogień pójdzie ostatnia z kochanych przez staruszkę osób - jej męża - co jest już jedną nogą w grobie. Potem ona zostanie sama, bez nikogo. Córka ich pewnie nie żyje, jak można było się domyślić, a ich syn zginął z jego ręki. Ugościli zabójcę najważniejszej dla nich osoby. Było to teraz jego grzechem, co nie może zmazać. Była to wręcz ekstazą dla demona. Przypadek kreował dla niego niepojęcie okrutny los. W zasadzie aż trudno było pojąć w drogę przypadku. Czy Bóg, który nie wiadomo czy istnieje, mógł dodatkowo jeszcze go dobić? Nie wystarczy, że sprawił cierpienie wszystkim, których podobno bezgranicznie miłował niezależnie od tego, co czynili? Może jednak rację mieli ci, którzy wierzyli w Boga bezwzględnego i okrutnego, jak to zapisane jest w Koranie. Ukarał grzesznych i nie wybaczał im tak, jak Bóg katolicki. Więc na tej zasadzie obraz Allaha był o wiele bliższy dzisiejszej wizji boskiej. Niestety, ale niezależnie od wiary, rasy, pochodzenia i stylem bycia, każdy ponosił cierpienie, które zostało zapewnione przez Boga, który miał być czystym dobrem i sprawiedliwością.

Aaron usiadł na łóżku, odczuwając - ujmując delikatnie - duchowy dyskomfort.
Następnie wstał i poprawił swoją koszulę, która była nieco powyginana i płowa, ale i tak to jest lepsze niż w zasadzie nic. Postanowił po tym rozprostować nogi i zachować nerwy ze stali oraz pokerową twarz, ale wina na nim ciążyła w stopniu tak wysokim, że trudno było to pojąć. Otworzył on drzwi dość powoli i słychać, jak one skrzypią nienaoliwione. Kiedy trzymał klakę, to jakby ją wcześniej dotknął, delektując się jej chłodem i gładkością. Skierował się powoli, chodząc bardzo powoli. Wyglądało to, jakby się skradał. Jego oddech stał się nieco bardziej płytki. W domu było pusto, jakby nikt tu nie mieszkał już od pewnego czasu. Nie od dawna, lecz jakby minął co najmniej tydzień. Jeszcze zostało nieco herbaty. Postanowił nieco odetchnąć i zająć myśli czymś innym. Przysiadł przy stole i spojrzał się w odbicie przy mętnej herbacie.

Był już osłabiony po tym wszystkim. To była dawka, gdzie niemało osób byłoby w stanie przetrzymać, a co dopiero potraktować jako kolejny, chory żart ze strony losu. Jego ręce wydawały się jakby bardziej kruche. Były delikatne w dotyku oraz wydawało się, że miał na sobie folie. Czucie w palcach było nieobecne. Nie mógł bezczynnie siedzieć i być w tym domu. Trzymali w niej mordercę ich jedynego syna. Poczuł winę tak potężną, że nawet przechodziło mu na myśl, aby samemu sobie wyrządzić. Nie zasługiwał on na taki spokój ani odpoczynek. Nawet ten nieskazitelnie czysty pokój go odtrącał. Jednak nic nie mógł zrobić. Nie był przecież w stanie z powrotem przywrócić go do życia. To nie jest bajka na dobranoc, gdzie wszystko się dobrze kończy. Teraz to jest jedynie smutna rzeczywistość, która niszczyła go stopniowo. Każdego niszczyła. W sposób indywidualny i w innym czasie, lecz nie było w tym przypadku wyjątku. Mógł jedynie marzyć o lepszym świecie, ale nawet reszta ludzkości razem wzięta nie jest w stanie zatrzymać tego, co nieuniknione. Bóg, który stał się bezlitosny, mógł tylko mu wybaczyć. Nawet jeżeli ta rodzina mu wybaczy, to i tak jego wina będzie na nim ciążyła do końca światów.

Kiedy tak spoglądał na obicie swojego oblicza, to widział w niej twarz spoconą od potu, lecz nie do końca obficie. Jego powieki był bardziej zapadnięte. Był śpiący, w końcu się ściemniło, lecz tak naprawdę nie byłby w stanie po tym wszystkim zasnąć. Naprawdę ciężko będzie przed nimi udawać, że nic się nie stało. Jedynym sposobem, aby ulżyć swojej świadomości, jest próba naprawy tego. Pytanie brzmiało jednak „jak?". Dokonując czegoś niewybaczalnego, jak miałby w jakikolwiek sposób poprawić swoją sytuację i móc przyznać się do siebie jako człowieka wartego życia na tej ziemi. W tym przypadku jedynym rozwiązaniem jest kłamstwo. Musiał pokazać im tyle prawdy ile mógł. Udowodnić śmierć ich syna będzie dla nich bolesne, ale będzie mógł jedynie poczekać na moment, kiedy będą się o niego pytać. Bał się tego momentu, a zbliżał się i nie wiadomo kiedy przybędzie. W końcu co on jej powie? Skłamać jej prosto w oczy? Matce, co ostatniego potomka straciła przez niego która tak naprawdę decyduje o reszcie jej życia?

Wtem Aaron zrozumiał pewien fakt, jak utracił swoją stabilność psychiczną. Jest jak omen śmierci dla nich. Pomijając śmierć ich kochanej do granic możliwości, która odeszła z tego świata nie wiadomo kiedy, to jeszcze on, człowiek co niejednym odebrał życie, zniszczył relacje innym. Nie myślał. Właśnie wtedy nie myślał. Przecież wtedy to było tak nagle. Jedynie zaciągnął za spust. Tylko jeden ruch a zmienił życie całej rodziny, a właściwe ich pozostałości. Jak jedna czynność potrafi zmienić bieg wydarzeń i właśnie on stał się tego świadom. Pozostało tylko czekać na to pytanie, na które będzie wyzwaniem, aby skłamać jej i mieć jeszcze jakąkolwiek pozytywną ocenę o sobie.

< Herbata już dawno ostygła, chłopie... > - pomyślał Aaron, kiedy chciał orzeźwić swoją gardziel, gdyż strasznie mu nieprzyjemnie zaschło. Jakby samo myślenie to spowodowało. A tak naprawdę, to zasiedział się tak długo, że zrobiło się kompletnie czarno na dworze. Stracił poczucie czasu, co wpłynęło na jego samopoczucie jeszcze bardziej. Jednak z drugiej strony, jakie to miało znaczenie. I tak czeka na ren moment. Ewidentnie kochała swojego syna, więc po pewnym czasie będzie się martwiła o niego. A kiedy to było? Minęło od tego momentu ponad dwa dni temu. A to jest kilka godzin drogi przy dobrych wiatrach, wiec pewnie nie ma go w domu z dobre trzy dni. Prawdopodobnie już się o niego martwi i to może być nawet jedynie kwestia godzin, kiedy to będzie w swych słowach tęsknoty zawierać strach, że coś się z jej synem mogłoby stać. I to jest tylko jego wina. Nie żaden potwór, czy zawalenie się budynku, lecz on, człowiek.

Nie chciał spać, nie chciał jeść. Nie mógł wybaczyć sobie za ten czyn. Może tak naprawdę to nie pierwszy raz. Przecież oni mogliby mieć również rodziny. Sam świat sami nie niszczy ludzi. To oni sami niszczą swych braci i siostry. Sami oni są katem i sami oni przynoszą zgubę. Pokazuję się prawdziwa natura człowieka. Jako istoty stadne jednak nie jesteśmy w stanie żyć ze wszystkimi w zgodzie i eliminujemy siebie nawzajem. I teraz my za te wszystkie czasy pokutujemy.  

EtyliumWhere stories live. Discover now