Rozdział 11

249 21 10
                                    

Siedzieliśmy z chłopakiem do godziny 18:00, grając w Resident Evil Revelations 2 i Gran Turismo Sport. Gralibyśmy dłużej, gdyby nie dzwoniący telefon chłopaka. 

- Halo?... Tak... Teraz?!... Miało być na jutro!... Dobra, już schodzimy. Cześć - ciekawe z kim rozmawiał, no ale nie zapytam, bo to nie moja sprawa. Chłopak włożył telefon do tylnej kieszeni spodni, po czym za pomocą pada, wyłączył konsolę. Następnie podszedł do szafki, na której leżał pilot i wyłączył telewizor wiszący na ścianie. 
- Chodź, musimy zejść na dół - chłopak wyszedł z pokoju, a ja szybkim krokiem ruszyłem za nim. Nasze mieszkanie znajdywało się na piątym piętrze, więc zejście na dół zajęło nam dobrą chwilę. Gdy wyszliśmy, pod naszą klatką schodową, stało duże auto dostawcze. Na nim były narysowane meble, oraz napis promujący firmę z meblami. Zatkało mnie. 

- Chodź Andy, musisz mi pomóc to wnieś - podszedłem do chłopaka. Brunet zaczął podawać mi, raz mniejsze, a raz większe, kartony. Odkładałem je na bok tak, jak brązowooki chłopak mi kazał. Po dziesięciu minutach wyciągania kartonów, zacząłem zanosić je na górę, a w między czasie Rye załatwiał jeszcze jakieś formalności z dostawcą. 


- Dla kogo to wszystko? - razem z brunetem, siedzimy na kanapie w salonie i czekamy na chłopaków, aż wrócą do domu. Chłopak tupał nerwowo nogą o powierzchnie podłogi i podgryzał dolną wargę. Był zdenerwowany, tylko nie wiem dlaczego. 
- Dla Ciebie i reszty chłopaków - bardziej wysyczał, niż powiedział. Na początku trochę się przeraziłem, ale po chwili zignorowałem to, jak do mnie przed chwilą powiedział i zadałem mu kolejne pytanie. 
- Dlaczego się tak denerwujesz? Stało się coś? 
- Nie, nic się nie stało. Po prost... z chłopakami na prawdę długo to planowaliśmy.To miała być niespodzianka. Te wszystkie meble, miały przyjechać jutro rano, jak będziesz w pracy. Mieliśmy poskładać je i postawić w Twoim pokoju, a jak przyjdziesz miałeś być mile zaskoczony. Ale wszystko poszło się walić - zrezygnowany chłopak, spuścił głowę w dół i schował twarz w rękach. 
- Hej. Nic się nie stało - usiadłem bliżej bruneta, powoli oplatając jedną ręką jego ramię. Przybliżyłem chłopaka do siebie, a on mocno się we mnie wtulił. - To miłe, że chcieliście zrobić mi niespodziankę. 
- Tak, ale wszystko szlak trafił. To wszystko, to miały być przeprosiny. 
- Dlaczego chcecie mnie przepraszać? - uniosłem jedną brew, lekko odsuwając od siebie bruneta, aby spojrzeć mu w oczy. 
- Za ten pomysł z przeprowadzką - pokiwałem lekko głową na boki, aby pokazać moje niezadowolenie. 
- Rye, przestańcie mnie za to przepraszać. Może wam tego nie powiedziałem, ani się  nie przyznałem, ale wybaczyłem wam to. Może to był dobry pomysł z tą przeprowadzką. A teraz proszę, nie myśl o tym - brunet podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Gdy nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały, chłopak zaczął przybliżać swoją twarz do mojej, a ja myślałem, że zaraz zejdę na zawał. Czułem jak świat zaczyna wirować, a wszystkie moje uczucia i emocje, skręcają mój żołądek w ciasny supeł. Serce podeszło mi do gardła. Byłem przerażony, ale chciałem żeby mnie pocałował. Nigdy się do tego nie przyznałem, ale od dawna tego pragnę. W momencie kiedy nasze usta miały się ze sobą złączyć ukazując pełen uczuć pocałunek, usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi. Szybko odskoczyliśmy od siebie. 

- Siema książę! Cześć księżniczko!  - do salonu wparował rozpromieniony Brooklyn . Chłopak usiadł po między nami na kanapie, zakładając ręce na nasze ramiona. - Co tam, gołąbeczki? - uśmiechnął się zadziornie. Od razu uderzyłem go ręką w tył głowy. Z ust chłopaka wydostało się ciche "Auł", a Beaumont zaśmiał się. Po chwili do salonu weszli Jack i Mikey. Zaśmiali się na widok najmłodszego, drapiącego się po tyle głowy. 

- Hej. Gdzie byliście? Czekaliśmy na was - odezwałem się jako pierwszy. Chłopaki uśmiechnęli się, po czym powiedzieli bardzo zaskakujące słowa. 
- Załatwialiśmy pracę naszej trójce - pokazał palcem na niego, Brooklyn'a i Jack'a. 
- Na prawdę? - spojrzałem na Rye'a. - Wiedziałeś o tym, prawda? 
- Tak, ale nie mogłem Ci nic powiedzieć.  To była niespodzianka - brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zaśmiałem się cichutko, po czym wstałem z kanapy i stanąłem na przeciwko chłopaków.
- Rozumiem. Udała wam się ta niespodzianka. Na prawdę mnie zaskoczyliście - jeszcze raz się uśmiechnąłem i pokazałem na kartony leżące przy drzwiach. - A teraz koniec plotkowania, musimy to poskładać i wstawić do pokojów.
 Wszyscy pokiwali twierdząco głową. Rye razem z blondynem wstali z kanapy, a w między czasie ja razem z pozostałą dwójką zaczęliśmy iść w stronę kartonów. 

-  A mnie zastanawia jedna rzecz - spojrzałem na blondyna, a na jego twarzy widniał cwany uśmiech. - Co robiliście, gdy nas nie było? 
Zakrztusiłem się własną śliną. Mikey podszedł do mnie i zaczął delikatnie klepać mnie po plecach. 
- Nie interesuj się - widziałem jak Rye perfidnie uśmiechnął się do Brooklyn'a, a blondyn tylko pokiwał głową z jednoznacznym uśmiechem. 
- Okay, to bierzmy się do pracy - najmłodszy ruszył w stronę kartonów, nic więcej nie mówiąc. 


Składanie mebli do pokojów zajęła nam na prawdę sporo czasu. Niestety nie poskładaliśmy wszystkich mebli do pokoju Mikey'ego i mojego. Na szczęście nie muszę spać na podłodze, bo przynajmniej mam łóżko poskładane. Siedzimy z chłopakami przy stole w kuchni i rozmawiamy na różne tematy. 
- Jesteście głodni? Mogę zrobić coś do jedzenia, hy? - powiedział Mikey, który podszedł do lodówki i otworzył ją. - Co chcecie do jedzenia? 
- Może Cauliflower cheese?* - zapytał Jack. Mikey pokiwał tylko twierdząco głową, po czym zabrał się do pracy. 
- Która godzina? - zapytał Rye, spoglądając na nas. Wyjąłem telefon z tylnej kieszeni spodni i po odblokowaniu go, sprawdziłem, która jest godzina. 
- Za piętnaście dziewiąta - powiedziałem, chowając telefon z powrotem do spodni. - Gdzie znaleźliście pracę? 
- Ja i Jack pracujemy jako mechanicy samochodowi - brunet wskazał na chłopaka obok, uśmiechając się przy tym.
- Ja będę pracował w barze, ale tylko w weekendy - tym razem głos zabrał blondyn siedzący koło mnie. 
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, abyś pracował w barze - skrzywiłem się, gdy pomyślałem o tym, że mogłoby mu się coś stać. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. - To niebezpieczne. 
- Andy - stojący przy kuchence Mikey, odwrócił się do nas przodem, posyłając mi lekki uśmiech. - Brooklyn jest już dorosły. Nic mu się nie stanie. Zaufaj nam. 
- Cobban ma rację. Musisz nam zaufaj, nic mi się nie stanie, bo to nie jest byle jaki bar. To jest bar  Larynx*, a w nim pracuje mój wujek, który jest tam ochroniarzem. Na prawdę nic mi się nie stanie - zapewniał mnie blondyn, a mi trochę ulżyło. Bo nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś by mu się stało. Rzeczywiście, bar Larynx, to nie jest byle jaki bar. To porządny, zadbany i drogi bar. Cenią sobie w nim szacunek i zero agresji. Dlatego tam wszędzie są ochroniarze. Mało kiedy zdarzają się tam jakieś bójki, ogólnie przemoc jest tam bardzo rzadka. Jest miła atmosfera i świetna obsługa, mimo tego, że nazwa baru nie jest jakaś przecudowna. 
- Okay, ufam wam i zgadzam się na to, abyś tam pracował - wszyscy uśmiechnęli się do mnie, a uśmiechnięty Mikey odwrócił się z powrotem w stronę kuchenki. 
- Słuszna decyzja Andy - brunet siedzący na przeciwko mnie, posłał mi, jeszcze raz, lekki uśmiech i puścił mi oczko. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową w podziękowaniu. 
- Idę do łazienki, zaraz wrócę - Jack wstał od stołu, aby następnie pójść w stronę łazienki, która znajdowała się na dolnym piętrze. 
- A Ty Mikey? - zapytałem gotującego przyjaciela. Chłopak odwrócił się z wyrazem twarzy, mówiącym, że nic nie rozumie. 
- Co ja? 
- Gdzie będziesz pracował? 
- W restauracji, jako kucharz - chłopak lekko podskakiwał jak o tym mówił. Cieszę się, że znalazł sobie tą prace. Mikey kocha gotować, więc to jest odpowiednia praca dla niego. 
- To świetnie! - podszedłem do chłopaka, aby go przytulić. Brunet oddał uścisk chyba zbyt mocno. - Mikey, dusisz mnie - wypowiedziałem ledwo oddychając. 
- Oh, przepraszam - niebieskooki puścił mnie i wrócił do gotowania. 
- Jack! Utopiłeś się w tym kiblu?! - blondyn krzyknął na cały głos i podszedł do drzwi, w które zaczął walić pięściami. 
- Brooklyn kretynie, siedzę tutaj dopiero dwie minuty. 
- Chyba pół godziny. 
- Brooklyn, dopiero co się wprowadziliśmy, a za chwilę przez Ciebie, będziemy musieli kupić nowe drzwi, albo się wyprowadzić, bo sąsiedzi będą się skarżyć - wszyscy zaśmialiśmy się na słowa Rye'a. Nawet Jack, który wyszedł przed chwilą z łazienki się śmiał. 
- Siadajcie, jedzenie jest gotowe - na te słowa, mój brzuch odezwał się, a my wybuchliśmy cichym śmiechem. Brunet nałożył wszystkim jedzenie na talerze, również siadając przy stole. Wszyscy życzyliśmy sobie smacznego, po czym każdy zaczął jeść.  

------------------------------------------

*Larynx - krtań. 

*a/n jest to danie pochodzące z Wielkiej Brytanii. Są to kawałki gotowanego kalafiora w sosie serowym


Randy - I Want To Be With You!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz