[3.5] Podrabiany ojciec

3.8K 334 484
                                    

— Colin Bradley, poszukiwany strażnik więzienny, który powinien być obecny wtedy, gdy zamordowano Emily Parker. Złapaliśmy go w ostatniej chwili, na lotnisku. Chciał opuścić Anglię — streścił Lestrade, prowadząc Sherlocka do sali przesłuchań.

— Kiedy go złapaliście?

— Niedługo po tym, jak pojechałeś z Johnem na obiad, ale pomyślałem, że może chcesz być obecny przy przesłuchaniu, dlatego trochę zaczekaliśmy.

Sherlock uśmiechnął się delikatnie, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia po drugiej stronie lustra weneckiego i przyglądając się zestresowanemu Colinowi. Był to dosyć młody mężczyzna, na oko nie skończył trzydziestki. Skute w kajdanki ręce nerwowo pocierał o siebie, a na czole miał dobrze widoczne krople potu. Nie rozglądał się, wzrok miał skupiony w jednym punkcie na jasnym stole. Oddychał ciężko, co jakiś czas przymykając na chwilę oczy.

Cokolwiek zrobił, właśnie tego gorzko żałował.

— Możesz wejść do środka z policjantem, jeśli chcesz — powiedział Greg, na co Holmes pokręcił głową.

— Dziękuję, ale nie skorzystam. Róbcie swoje, ja po prostu popatrzę i posłucham.

Greg kiwnął głową na znak zgody i stanął obok Sherlocka. Chwilę później do niewielkiego pomieszczenia, ku radości detektywa, wszedł nie kto inny jak Anderson. Usiadł naprzeciwko ciemnowłosego mężczyzny i cicho westchnął.

— Bradley, Bradley... — Pokręcił głową. — Nie sądziłem, że będzie nam dane spotkać się po dwóch różnych stronach barykady.

Sherlock zmarszczył brwi.

— Znają się? — spytał, na co Lestrade przytaknął.

— Z tego co mi wiadomo chodzili kiedyś razem do szkoły.

Colin podniósł w końcu wzrok i wbił go w Andersona. Uśmiechnął się słabo.

— Czasem ludzie robią głupie rzeczy, prawda, Philip?

— Owszem. Muszę jednak przyznać, że pomoc w morderstwach była wybitnie głupia.

Ciemnowłosy mężczyzna gwałtownie się wyprostował, a Sherlock dostrzegł w jego szeroko otwartych oczach strach.

— Żartujesz sobie ze mnie, tak? — zaśmiał się nerwowo.

— Czy wyglądam na żartownisia?

— W życiu — mruknął do siebie Holmes. Tymczasem Colin odpiął przy szyi guzik swojej koszuli.

— Przecież nikogo nie zabiłem! — zawołał nagle, a głos mu zadrżał. — Philip, no proszę cię... Może zbłądziłem w życiu, ale nie aż tak!

— Więźniarka Emily Parker, która była pod twoim nadzorem, została zabita — powiedział Anderson ze spokojem, którego Sherlock po nim się nie spodziewał. — Nie twierdzę, że to ty poderżnąłeś jej gardło. Jednak dzisiaj, szczęśliwym trafem, natrafiliśmy na ciebie na lotnisku. Z tym. — Podniósł z ziemi brązową torbę i rzucił ją na stół, a z środka wypadło kilka plików banknotów. — Ale przecież ty to wiesz. — Uśmiechnął się słodko, by w następnej chwili przybrać surowy wyraz twarzy i nachylić się w stronę mężczyzny. — Jesteś oskarżony o współudział w zbrodni.

Colin sapnął ciężko, przymykając oczy.

— Nic nie rozumiesz...

— Tak? No to zobaczmy. — Oparł się o krzesło. — W trakcie służby nagle znikasz, a podczas twojej nieobecności jeden z więźniów zostaje zabity. Potem już więcej nie pojawiasz się w pracy, w zamian znajdujemy cię na lotnisku z biletem do Francji w jedną stronę i kupą kasy, wartością zdecydowanie przekraczającą przeciętne zarobki strażnika więziennego. Hm, masz rację, to absolutnie nie jest podejrzane. — Ponownie pochylił się w jego stronę. — Skończ gierki. I lepiej mów prawdę. Będziemy wiedzieli, kiedy kłamiesz. Widzisz to lustro? — spytał, wskazując za siebie. — Po drugiej stronie stoi żywy wykrywacz kłamstw. Jego nie da się oszukać, więc nie radzę próbować. Lepiej skończysz, jeśli będziesz z nami współpracował.

Jak śliwka w kompot | Sherlock BBC | JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz