[5.1] Rodzinna sielanka

3.5K 253 513
                                    

Od miesiąca w całym kraju dało się odczuć zbliżające się powoli Boże Narodzenie. Świąteczne wystawy w sklepach, świecące lampki oraz ozdoby potrafiły niejedną osobę wprawić już w ten wyjątkowy klimat, zachęcając do przedwczesnych zakupów. Mróz nie ustępował i zmuszał londyńczyków do zakładania grubszych kurtek i swetrów, lecz dopiero dwa dni przed Wigilią mieszkańcy miasta doczekali się w końcu długo wyczekiwanego przez większość śniegu. Biały puch pokrył dachy oraz ulice i teraz praktycznie nie istniała taka osoba, która by nie odczuwała świątecznej atmosfery.

Wyjątek stanowił pewien brunet, który kilka dni temu wyszedł ze szpitala i wrócił wreszcie na Baker Street.

— Nie jadę tam!

Sherlock usiadł w swoim fotelu i podciągnął nogi pod brodę, obejmując je rękoma. John westchnął ciężko, stając nad nim. Pokręcił głową z politowaniem.

— Kochanie, już rozmawialiśmy na ten temat — powiedział, starając się na najbardziej łagodny ton głosu. Sherlock Holmes był prawdziwym geniuszem, ale czasami naprawdę zachowywał się jak dziecko. W dodatku bardzo rozwydrzone i niezwykle uparte. — Będziemy tam tylko kilka dni.

— Nie chcę.

— Twoi rodzice bardzo się o ciebie martwią. A po ostatnich wydarzeniach chyba tym bardziej powinieneś ich zrozumieć.

Detektyw mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, odwracając wzrok.

— Doskonale wiem — kontynuował Watson, nie zrażając się — że rodzinne spotkania nie są czymś, co uwielbiasz... Ale nie będzie tak źle. Pooddychamy trochę świeższym powietrzem, z dala od Londynu. — Uśmiechnął się. — Poza tym przecież ja też tam będę.

— I tylko to mnie powstrzymuje przed skokiem z okna — wymamrotał, prostując nogi.

— Ty lepiej już daj sobie spokój z tym skakaniem z czegokolwiek. — Przeszedł obok niego, po drodze przejeżdżając dłonią po ciemnych lokach. Stanął przy szybie i ponownie pokręcił głową. — Powinieneś się cieszyć, że twoi rodzice i brat tak się o ciebie troszczą. Nie wszyscy mają takie szczęście.

John patrzył na prószący na dworze śnieg, gdy nagle poczuł ciepłe dłonie obejmujące go w pasie oraz miękkie wargi na karku. Zamknął oczy, wdychając zapach Holmesa, jedyny i niepowtarzalny.

— Zobaczysz, po tych świętach staniesz się jej oczkiem w głowie. — Usłyszał tuż przy swoim uchu. Uśmiechnął się delikatnie.

— Jesteś zazdrosny? — zapytał, podnosząc brew, mimo że stojący za nim Sherlock nie mógł tego zobaczyć.

— Tak, ponieważ ty jesteś wyłącznie mój — powiedział, odwracając go w swoją stronę. — I nie zamierzam się tobą z nikim dzielić. Nawet z własną matką. — Pochylił się nad nim i złączył ich usta w pocałunku. John uśmiechnął się w jego wargi.

— Mm, idź się lepiej pakować — powiedział cicho między pocałunkami. — Mycroft pewnie zaraz tu będzie.

— Do diabła z Mycroftem — mruknął, ponownie chcąc go pocałować, gdy niespodziewanie, zamiast na usta, natrafił na dłoń blondyna.

— Nie do diabła, tylko serio idź się pakuj — zaśmiał się cicho, widząc niezadowoloną minę ukochanego. Zabrał swoją dłoń z jego ust i lekko go odepchnął od siebie. — No, ruchy, ruchy.

— Popsułeś chwilę.

— I tak zaraz twój brat by ją zepsuł — odparł, spoglądając przez okno na podjeżdżający ciemny samochód.

— Jak zawsze świetne wyczucie czasu. — Przewrócił oczami. Sherlock szybko zniknął w ich sypialni, a po chwili w progu stanęła uśmiechnięta pani Hudson.

Jak śliwka w kompot | Sherlock BBC | JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz