[3.4] Podrabiany ojciec

3.2K 351 236
                                    

— Ała! — Sherlock popatrzył z wyrzutem na Johna, gdy ten, wcale nie delikatnie, kopnął go w tyłek. — Za co to?

— Jeszcze się pytasz? Mogliśmy tam zginąć! — blondyn podniósł głos, nie zważając na pałętających się po Scotland Yardzie funkcjonariuszy.

— Nie zabiłby nas.

— Tak, tak samo jak byłeś pewien tego, że w willi nikogo nie ma — odparł, zakładając ręce na piersi.

— Bo naprawdę nikogo nie było, gdy tam wchodziliśmy — powiedział ciągle pewny siebie Holmes, jednocześnie podchodząc bliżej Johna. — Miller Senior wszedł niedługo po nas. Musiał nas usłyszeć, dlatego wszedł na górę.

— To nie zmienia faktu, że ci się należało. Poza tym w końcu ci to obiecałem, prawda?

— Myślałem, że to była tylko jakaś taka metafora — mruknął, na co Watson uśmiechnął się pod nosem.

— Ekhm — Greg odchrząknął, tym samym przypominając o swojej obecności, o której najwyraźniej dwójka włamywaczy zapomniała. Sherlock przewrócił oczami.

— Tak, Gavin, dziękujemy, że nam pomogłeś, jesteś naszym bohaterem i bla, bla, bla... — westchnął.

— Nie to miałem na myśli... ale nie ma sprawy. — Uśmiechnął się, by następnie machnąć na nich ręką, aby się przybliżyli. — Znalazłem w danych brata Alexandra.

Holmes wraz z Johnem natychmiast znaleźli się po dwóch stronach siedzącego przy komputerze Lestrade'a, uważnie przyglądając się informacjom wyświetlanym na ekranie.

— Zbyt wiele tego tutaj nie ma. — Greg, tak jak Sherlock, również wyglądał na odrobinę zawiedzionego. — Danny Miller, do tej pory nienotowany. Może to wcale nie jest dobry trop? — spytał, spoglądając na bruneta.

Sherlock przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w komputer, by następnie uśmiechnąć się.

— A może jednak? — rzucił wesoło, wskazując informację o aktualnej pracy jasnowłosego mężczyzny ze zdjęcia. — Danny Miller, dyrektor domu dziecka. Och, zobacz, czy to nie jest dokładnie ten ośrodek, z którego zniknęły te dzieciaki? — prychnął. — Zbiegi okoliczności nie istnieją, Graham.

— Myślisz, że to on? — John spojrzał na niego.

— Jego brat bliźniak został zastrzelony, a on sam ma wystarczającą władzę, aby w chory sposób się zemścić. Dlaczego miałby z niej nie skorzystać? Poza tym widziałeś jego ojca. Szaleństwo jest dziedziczne — stwierdził, na co blondyn podniósł brew.

— Nie zawsze. Widziałem już raz twoich i Mycrofta rodziców. Są całkiem normalni.

Sherlock otworzył usta, aby bez słowa je zamknąć.

— Uważasz, że jestem szalony? — spytał po chwili.

— Czy to pytanie retoryczne?

Detektyw zrobił urażoną minę.

— Obaj jesteście. I nie zaprzeczaj, wszyscy to wiedzą, włącznie z wami — dodał, nie mogąc jednak powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu.

— Wcale nie jestem szalony.

— Za twoją namową włamaliśmy się do willi rodziny mordercy!

— No dobra, może trochę jestem — wymamrotał. John założył ręce na piersi. — Okej, trochę bardzo. Zadowolony?

Były lekarz wojskowy szybko go cmoknął w usta.

— I tak cię kocham. Wiesz o tym, prawda? — wyszeptał.

Jak śliwka w kompot | Sherlock BBC | JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz