[4.1] Upiorny bliźniak

3.5K 329 234
                                    

Nerwowo krążył po białym, przeraźliwie jasnym pokoju bez wyjścia. Nie wiedział, gdzie był. Lecz to było najmniej istotne. Ważniejsze było to, z kim się tu znajdował.

Sherlock zatrzymał się gwałtownie. Przymknął oczy i złożył pod brodą dłonie w charakterystyczny dla siebie sposób.

— Nie wysilaj się już tak, bo aż przykro patrzeć.

Brunet zacisnął mocno szczękę, ze wszystkich sił starając się ignorować stojącego w kącie mężczyznę. W zamian ponownie wznowił swój marsz po tej części Pałacu Pamięci, której do tej pory nie znał. Nic tu nie było. Nic... poza złośliwie uśmiechniętym Moriartym.

— Wydawało mi się, że gdy byłeś jeszcze przytomny, wmawiałeś Johnowi, że jest już bezpieczny. Co się przez ten czas zmieniło?

Sherlock stanął naprzeciwko Moriarty'ego i zacisnął dłonie w pięści.

— Myliłem się — przyznał po chwili, a usta Jima wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu. — Danny miał wspólników. Dopóki wszyscy są na wolności, John nie będzie bezpieczny.

— Och, ależ nie musisz się tym przejmować — odparł, robiąc przesadnie zatroskaną minę. — Przecież nad wszystkim czuwa Scotland Yard. Och, chwila... No tak. To jednak masz się czym martwić.

Holmes w jednej chwili złapał śmiejącego się mężczyznę za przód koszuli i przybliżył do siebie. Jasne oczy zabłysnęły niebezpiecznie.

— Dlaczego? — wydusił w końcu z siebie słabo, czym wyraźnie zaskoczył Moriarty'ego.

— O co pytasz?

— Dlaczego Danny obrał sobie za cel Johna? Dlaczego inspirował się tobą? Przecież nie znaliście się. Ty go nie znałeś. Danny nie jest częścią twojej siatki. Twoja siatka nie istnieje. Zniszczyłem ją. Całą — wyrzucił z prędkością światła, czując nagle, jak jego uścisk lżeje, a on sam traci wszystkie siły.

— Spokojnie, Sherly. — Moriarty złapał go za nadgarstki i odciągnął jego ręce od swojej koszuli. — Zbladłeś strasznie... Może sobie usią...?

— Dlaczego? — przerwał mu, tym razem łapiąc go za ciemny krawat. — Dlaczego John?

Jim uśmiechnął się i pokręcił z politowaniem głową.

— Och, doprawdy, chyba umieranie odbiera ci zdolności myślenia. Znasz doskonale odpowiedź. — Zrobił krótką przerwę. Z jadowitym uśmiechem przybliżył swoją twarz do bladej twarzy detektywa. — John jest dla ciebie wszystkim — wyszeptał, a jego usta delikatnie musnęły ucho Sherlocka. — I Danny doskonale o tym wie. Zresztą jak każdy, wystarczy się wam tylko przyjrzeć.

— Ale John... — wysapał, znów czując, jak całe siły go opuszczają.

— A jak myślisz, dlaczego ja także porwałem Johna? Bo świetnie wiedziałem, że właśnie w ten sposób jestem w stanie zadać ci jak najwięcej bólu. Nie tego fizycznego, nie. Tego psychicznego. — Delikatnie odepchnął od siebie Holmesa, który zachwiał się, w ostatniej chwili łapiąc z powrotem równowagę. Moriarty z uśmiechem zaczął powoli krążyć wokół niego, niczym sokół polujący na swoją ofiarę. Wyjątkowo wyczerpaną ofiarę. — Właśnie w tym leży cały twój problem, Sherly. Ty nie boisz się o swoje życie. Cóż, zupełnie inna sprawa, jeśli zaczyna chodzić o Johna, prawda? Gdybyś tylko mógł, chroniłbyś go przed całym złem na świecie, aby nawet włosek nie spadł mu z głowy. Muszę cię niestety zasmucić. To nie jest możliwe. Ani wtedy, ani teraz, ani nigdy.

— Przestań...

— Danny Miller po prostu świetnie odnalazł twój słaby punkt i wykorzystał to. Cóż, a przynajmniej taki miał zamiar, zanim jak bohater od siedmiu boleści nie rzuciłeś się przed Johna, ostatecznie samemu obrywając kulką, która była zarezerwowana dla niego — warknął. — Ale spokojnie, jak sam trafnie zauważyłeś, Danny nie działał sam. Ma swoich ludzi, którzy z pewnością zadbają o to, aby John Watson jednak skończył z kulką w głowie.

Jak śliwka w kompot | Sherlock BBC | JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz