[5.2] Rodzinna sielanka

3.2K 268 212
                                    

Sherlock ziewnął, przeciągając się powoli. Otworzył najpierw jedno, a po chwili drugie oko, próbując się przyzwyczaić do panującej w pokoju jasności. Zmarszczył brwi. To nie był sufit na Baker Street.

Pomacał dłonią miejsce na łóżku obok siebie, lecz nigdzie nie natrafił na drugie ciało. Gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej i od razu jęknął głucho, gdy poczuł ogromny ból głowy, który dosłownie rozsadzał mu czaszkę. Zamknął oczy i odetchnął ciężko. Wspomnienia powoli zaczęły do niego wracać. Wypuścił głośno powietrze.

Do jego uszu dotarły znajome kroki, a po chwili drzwi do niewielkiego pokoju otworzyły się.

— Och, już się obudziłeś. — John uśmiechnął się do niego ciepło, wchodząc do środka. W dłoni trzymał zielony kubek oraz małe opakowanie jakiś leków. Holmes sapnął cicho, mrugając szybko kilka razy. — Proszę, napij się. I weź to. — Podał mu herbatę, a następnie dwie małe kapsułki, które brunet od razu połknął, nawet ich nie oglądając ani nie pytając, czym właściwie były. — Powinny pomóc. I bez obaw, tym razem herbata nie jest zatruta — dodał ciszej, odwracając wzrok.

— Jesteśmy w Northam? — zapytał, biorąc łyka rozgrzewającego napoju. — U moich rodziców.

— Tak. — Usiadł obok niego i dokładnie mu się przyjrzał. Sherlock dostrzegł w jego oczach smutek i zmartwienie. — Jak się czujesz?

— Dobrze. — Zmusił się do uśmiechu, który jednak nie przekonał wbijającego w niego czujne spojrzenie Watsona. Cicho westchnął. — Źle.

John przybliżył się do niego, kładąc swoją ciepłą dłoń na jego kolanie.

— Pamiętasz, co się wczoraj stało? — spytał cicho, nie odrywając od niego wzroku. Brunet odchrząknął, czując się dziwnie przytłoczonym.

— Cóż... Przylecieliśmy tutaj helikopterami Mycrofta. — Zerknął na przyjaciela, który kiwnął głową. — Potem poszliśmy na spacer po okolicy i... — Zmarszczył brwi. — Motyle... Jakiś przyrodnik... Piliśmy herbatę... chyba — wydukał, próbując uporządkować pojedyncze wspomnienia w spójną całość.

John cicho westchnął.

— Sherlock...

— John, nie pamiętam — przerwał mu z przerażeniem. — Nie pamiętam, co było dalej.

— Spokojnie. — Poczuł silną dłoń na swoim ramieniu. — Kochanie, posłuchaj...

— Nie! Ja... ja przecież zawsze pamiętam... — Pokręcił głową. Coś było mocno nie tak. Pamiętał przyrodnika, a potem już nic. Dziura w pamięci. Nie pamiętał, jak znalazł się z powrotem w domu ani tego, co robił. Nie pamiętał.

— Sherlock...

— John, coś mi się popsuło — jęknął żałośnie, spoglądając na niego z prawdziwym strachem. Coś takiego nigdy mu się nie zdarzało. — John...

— Wszystko w porządku. — Złapał jego twarz w dłonie i delikatnie się uśmiechnął.

— Nieprawda. Jak możesz być taki spokojny? Nic nie jest w porząd... mhm — zdołał wydusić, gdy niespodziewanie John zamknął mu usta swoimi.

— Zaraz wszystko ci się przypomni — powiedział cicho, gładząc kciukiem jego policzek. — Masz rację. Byliśmy na spacerze. Tam spotkaliśmy Johna Blackmana. Pamiętasz? Powiedział, że jest twoim fanem i zaprosił nas do siebie. — Mówił powoli, dokładnie przyglądając się reakcji ukochanego. — Rozmawialiśmy z nim, była też tam...

— Margot — sapnął nagle, na co Watson uśmiechnął się delikatnie. — Ta Francuzka.

— Tak, jego żona.

Jak śliwka w kompot | Sherlock BBC | JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz