Ilość słów: 4103
Była siódma czterdzieści, kiedy Louis wreszcie wrócił do domu. Dzień spędził na próbie wydostania czegoś z uciekiniera, który okazał się nie być osobą, której szukali, ale wciąż był podejrzany o coś innego (to w porządku, mimo że utknęli teraz z tą sprawą z pożarem). W mieszkaniu roztaczał się zapach, który sprawił, iż natychmiast zaczęło burczeć mu w brzuchu.
Zostawił klucze i portfel na stole w salonie i cicho poszedł do kuchni. Znalazł tam Harry'ego przy kuchence, nucącego jakąś piosenkę, której Louis nie rozpoznawał.
- Cześć, piękny - szatyn stanął za nim i owinął ramionami wokół talii. Młodszy przestraszył się w pierwszej chwili, lecz potem rozluźnił się w jego ramionach i westchnął szczęśliwie.
- Cześć, Lou - odwrócił głowę, by Louis mógł delikatnie ucałować jego usta, a potem z powrotem skierował uwagę na garnek na kuchence.
- Jak ci minął dzień? - zapytał Louis, złożywszy mały pocałunek na jego karku. Odszedł kawałek, by usiąść na wysokim stołku za kuchennym blatem, nie spuszczając jednak wzroku z sylwetki bruneta.
- Męcząco - odpowiedział Harry, oglądając się przez ramię, by rzucić mu mały uśmiech. - Ale w porządku. Sarah wciąż uważa, że nie zakochała się w Mitchu, a mój szef wciąż jest świnią. Po staremu.
Louis zachichotał cicho i oparł się łokciami o blat, łącząc razem palce.
- Jak zwykle.
- Dokładnie - przytaknął Harry, nakładając na garnek pokrywkę. Odwrócił się przodem do Louisa, opierając o zlew. - Co u ciebie?
- Było ok - wzruszył ramionami. Harry podszedł do niego i przekręcił stołek, by móc stanąć między jego nogami i owinąć ramionami. Szatyn uśmiechnął się. - Wciąż pracuję nad sprawą pani Aspen z Kristen. Złapaliśmy faceta z sąsiedztwa księgarni, ale to nie on podłożył ogień. Zamiast tego kradł ludziom płyty z domów.
Harry ze śmiechem odrzucił głowę do tyłu, na co Louis uśmiechnął się czule i złapał za jego boczki, ściskając.
- Kradł płyty? Kto robi takie coś?
- Ktoś, kto uważa, że takie płyty będą w przyszłości rzadkością.
Harry pokiwał głową, bo to miało sens i znowu zaczął się śmiać. Mocno zacisnął ramiona wokół Louis i przysunął się bliżej niego.
- Robię dla nas dolmades (przyp.tłum. Coś w rodzaju gołąbków) - wyszeptał. Chyba nie mogło to zabrzmieć bardziej obscenicznie.
Na miłość boską, Harry tylko mówi mu, co gotuje. To nie powinno sprawiać, że Louisowi krew zaczyna wrzeć z pożądania.
- Oh? Zawsze znajdziesz sposób, żeby napchać mnie zdrowym żarciem, co? - szatyn uniósł brwi i cmoknął go szybko w usta, zyskując wszechwiedzący uśmieszek.
- Muszę, czyż nie? Co dzisiaj jadłeś na lunch? - Louis przygryzł dolną wargę, by powstrzymać się od śmiechu. Harry zmrużył oczy, patrząc na niego podejrzliwie. - To nie był hot-dog?
- Przepraszam! Był najbliżej komisariatu, a to najmądrzejsza opcja, bo to przecież szybkie jedzenie!
- Louis, co do cholery? Jest mnóstwo innych miejsc, gdzie możesz zjeść, zamiast tych twoich śmieciowych budek z hot-dogami, które tak bardzo lubisz.
- Hej, nie są śmieciowe!
Harry przewrócił oczami z uśmiechem i złożył szybki pocałunek na jego ustach. Potem wrócił do kuchenki i zmniejszył płomień pod garnkiem.
CZYTASZ
Help Me To Believe, Give Me Hope PL (Larry) ZAWIESZONE
FanfictionHarry od pięciu tygodni nie miał kontaktu z Louisem i nie wie, jak sobie poradzić w ich pustym mieszkaniu. Kiedy Louis wraca, by dać mu znać, że wszystko w porządku, przynosi także wiadomość, która zwala Harry'ego z nóg. Harry jest zdolny poruszyć n...