Od wyjazdu z miasta minęło piętnaście minut, byliśmy w środku lasu, zmierzając w stronę sklepu, o którym mówił wcześniej blondyn. Mimo faktu, że musieliśmy opuścić dom, byłem w zaskakująco dobrym humorze, choć chłopak nie podzielał mojego zdania. Może sprawiło to auto, którym aktualnie jechaliśmy, patrząc na to ile razy, musiałem bawić się starymi rzęchami, jazda sprawiała mi przyjemność, jedyna dobra rzecz, jaka się wydarzyła od kilku godzin. Duże, czarne ze wszystkimi bajerami, jakie tylko mogłem sobie wymarzyć, nie mogłem powstrzymać małego uśmiechu wkradającego się na moje usta, do tego był dość przestrzenny i toporny co dawało nam jeszcze więcej przewagi w porównaniu z poruszaniem się na piechotę. Odkąd zdałem prawo jazdy, ceniłem sobie wygodę i dopięcie na ostatni guzik. Czasami Harry śmiał się ze mnie, że mógłbym poświęcić się za auto, patrząc na rozwój wydarzeń, zupełnie się z nim nie zgadzam. Byłoby mi go szkoda, ale nie poświęciłbym się....chyba.
- serio, ktokolwiek kupił to auto, miał dobry gust-mruknąłem w jego stronę nawet się nie odwracając.
- ta..racja - odpowiedział równie niewyraźnie co poprzednim i jeszcze wcześniejszym razem i za każdym razem muszę uświadamiać sobie na nowo, że on nie przeżył tego samego co ja, nie musiał rozstawać się z pamiątkami ani miejscem, w którym spędził większość życia, siedział w tym i może to go w jakiś sposób trzymało. Jednak teraz...wydawał się taki wyblakły. Kontem oka spojrzałem na kredową twarz, zwinięty w małą ciemną kulkę z jasną głową wyglądał jak pięcioletnie dziecko, któremu inni z przedszkola nie pozwolili dołączyć do zabawy. Małe, smukłe dłonie drżały, zaciskając się mocniej na materiale jeansów ,a błękitne tęczówki wydawały mi się teraz szare i puste. Cała ta pewność siebie i w pewnym sensie groza uleciała z niego w momencie, kiedy drzwi od garażu zatrzasnęły się. Widziałem, jak wsłuchuje się w każdy najmniejszy dźwięk, jak by oczami wyobraźni widział jak pojedyncze zdjęcia, pamiątki i rzeczy cenne roztrzaskują się w jednej chwili, może widział. Poczułem dziwny ucisk w żołądku, zacisnąłem mocniej zęby, jednocześnie wbijając paznokcie w obicie kierownicy.
- jest...- usłyszałem zachrypnięty głos, dopiero kiedy zobaczyłem ledwo widoczny zza drzew budynek średniej wielkości sklepu spożywczego. Był szary i obdarty z wielkim szyldem ozdobionym ręcznie malowanymi kwiatami. Nazwa jednak nie dała się przeczytać, więc sklep pozostał dla mnie niczym innym jak budynkiem, w którym odpocznę. Zjechałem na parking, który, prócz zardzewiałego pick-upa, nie miał nic do zaoferowania, całe trzy rzędy stały puste, tworząc klimat jak z horroru. Zaparkowałem najbliżej wejścia i biorąc kij do ręki, odblokowałem drzwi.
- zostań tu - rzuciłem w stronę blondyna, który nic nie odpowiedział,dalej tępo gapiąc się w okno. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę sklepu. Pierwsze co mnie zdziwiło, był fakt, że szklane skrzydła się przede mną rozsunęły, ruszyłem dalej już trochę ostrożniej, minąłem kasy i stanąłem przy jednej z nich, rozglądając się uważnie. Ten sklep skończył jak większość w mieście. Zniszczony, obdarty, pochłonięty pajęczynami i czerwonymi śladami rąk pozostawionych nawet na suficie. Ktoś musiał wleźć na półkę sklepową. Pokręciłem głową,uśmiechając się kpiąco. Te istoty nie miały żądnego poczucia bezpieczeństwa...w ogóle nie miały poczucia...niczego. Po kilku sekundach usłyszałem szuranie oraz niewyraźny pomruk a na moje wargi wstąpił grymas obrzydzenia, trup wyłonił się niedługo po tym zza jednej z półek, a widząc mnie ,zaczął iść szybciej w moją stronę utykając na jedną nogę. Sam ruszyłem w jego kierunku z każdym krokiem przyspieszając tempa, po czym zamachnąłem się i jednym ruchem rozwaliłem mu głowę. Dom chłopaka był bardzo spokojnym miejscem tak samo, jak osiedle, ale po dwóch miesiącach nieustannej walki o życie i morderstw, czułem się dziwnie, z trudem przyszło mi "nieprzejmowanie się" jak to ujął wtedy blondyn. Zza następnych półek wychyliły się dwie głowy ,a ja poczułem się pewniej i przygotowując się do kolejnego ataku, ruszyłem na kobietę przy kości stojącą obok stoiska z colą.
Wróciłem do samochodu, otwierając drzwi od strony pasażera i niemal od razu napotkałem zaciekawione niebieskie oczy, które nagle jakoś tak odzyskały na chwile kolor, a może mi się wydawało?
- coś się stało ? - zapytał uważniej ilustrując mój wygląd. Zmarszczyłem brwi kręcąc głową. Moja koszulka była cała we krwi bryzgającej podczas rozwalania i przenoszenia ich w inne miejsce więc nie dziwie się, że krzywo na mnie spojrzał.
- choć do środka, posprzątałem ciała i jest tam względnie bezpiecznie a chyba znowu zbiera się na deszcz - mruknąłem unosząc głowę do nieba, na którym znowu zebrały się czarne chmury. Co dzieciak lekko się wzdrygnął, wyszedł z samochodu idąc w stronę sklepu a na ramieniu niósł plecak. Ja natomiast wsiadłem z powrotem i przestawiłem go pod zadaszoną część, pod którą musiały kiedyś stać jakieś towary do sklepu, bo było tam pełno pudeł. Kiedy wróciłem do sklepu Charlie siedział na jednej z kas machając nogami nad ziemią a zielonkawy nowy plecak stał koło niego na taśmie. Ogarnęło mnie znowu to samo dziwne uczucie. Zdążyłem zauważyć, że Charlie był tym typem osoby, która nie potrafiła ukrywać emocji. One były po prostu wypisane na jego twarzy. Zacisnąłem zęby zastanawiając się, czy dobrym pomysłem będzie starać się go pocieszyć. Przecież bądź co bądź znamy się zaledwie kilka dni i dla niego może wydać się dziwne, ale z drugiej strony... Może jeśli ze mną pogada to poprawi mu się humor...może odwrócę jego myśli od tej nieszczęsnej sytuacji. W końcu przygarnął pod swój dach gościa, który mógł być potencjalnym zabójcą, a mimo to użyczył mu odrobiny zaufania, nie wiem, czy umiałbym tak na jego miejscu. Fakt, że jestem dość otwartą osobą, ale jednak przygarnąć kogoś, kto jest starszy, silniejszy i już po pierwszych kilku minutach drwi sobie z gospodarza...nie jestem pewien czy to było głupie, czy dogłębnie przez niego przemyślane.
- masz zamiar jechać w stronę Seattle ? - zapytał znienacka, kiedy chciałem usiąść naprzeciw niego. Wydawał się znów taki spokojny i opanowany. Pokiwałem wolno głową obserwując go uważnie, nie patrzył mi w oczy, kiedy to mówił. - aha...- na tym zakończyła się odpowiedź.
- a ty? Gdzie masz zamiar się udać ?- Nie spojrzał na mnie, odczekał chwile i sięgnął do plecaka, w który udało mu się zapakować, po czym wyciągnął z niego niebieską półlitrową butelkę wody oraz podłużną paczkę kabanosów. - zjedzmy coś - zaproponował i nie czekając na moją reakcję, otworzył paczkę wyciągając ją w moją stronę.
Spojrzałem na jedzenie, a potem na jego pokrytą złotymi włosami głowę opuszczoną w dół, biedny dzieciak...tylko to przychodziło mi teraz przez myśl.
~*~
-będzie trzeba zniszczyć czujnik nad drzwiami.
- czyń honory - mruknął wyciągając w moją stronę ostrze siekiery. Zmarszczyłem brwi patrząc się na narzędzie. Czy fakt, że jestem dość wysoki czyni mnie panem sufitów? Nie sądzę...Zamiast wziąć przedmiot od blondyna uśmiechnąłem się wrednie patrząc gdzieś w sufit, który powoli oblewał się mrokiem. Wiatr zaczął coraz bardziej trząść szybami a w chmurach pojawiły się pierwsze błyskawice.
- czy na pewno ufasz mi na, tyle że dajesz mi do ręki swoją własną broń ? - otworzył szerzej oczy a na jego twarzy pojawił się cień wątpliwości. - ale skoro tak...- złapałem za trzonek tuż przed ostrzem jednak nie puścił. Zamiast tego szarpnął za nią i ciągnąc mnie do siebie warknął dość ostro.
- oczywiście, że nie, jeśli będziesz coś kombinował po prostu rozwalę ci głowę twoją własną bronią albo czymś jeszcze innym, uwierz mi, nawet długopisem cię zabije - zamrugałem kilkukrotnie czując nieprzyjemne ciarki na plecach. Puścił siekierę a ja ruszyłem w stronę rozsuwanych drzwi. Jeszcze raz spojrzałem przez ramie na niego, jadł sobie spokojnie dalej kabanosa machając nogami na przemian nad ziemią. Niby to takie małe a spuść z oka, chociaż na chwile to całe osiedle wymorduje...fuknąłem w myślach. Myślałem, że żart wywoła uśmiech, ale widocznie się myliłem. Kiedy stanąłem nad owym urządzeniem wziąłem porządny zamach i za nim drzwi się rozsunęły, skrzynka przestała działać. Odwróciłem się machając narzędziem jak wahadłem od starego zegara, a potem oddałem ją właścicielowi, który odłożył ją obok plecaka, ale tym razem obserwował moje ruchy uważnie tak jak za pierwszym razem. Westchnąłem zawiedziony.
- to teraz jesteśmy tu uwięzieni. - dodałem z nutą ironii.
Pokiwał głową nie odrywając wzroku od brudnych kafelek. Znowu pomiędzy nami zapadła cisza jednak szybko pochłonęły mnie własne myśli. Myślałem o wszystkim, patrząc w czarne niebo rozświetlane co jakiś czas błyskawicami zastanawiałem się nad jutrzejszą podróżą, nad tym, co dalej. Myślałem tak długo aż w grubą szybę nie uderzyły pierwsze krople deszczu a chłopak podskoczył przerażony. Spojrzałem w jego stronę dokładnie ilustrując mimikę twarzy, malowało się na niej przerażenie, znowu zaczęło padać tworząc coraz większy hałas w pomieszczeniu, zaczął powoli zwijać się w kłębek. Zeskoczyłem z kasy i zabrałem plecak zakładając go na ramie, podszedłem do niego łapiąc za nadgarstek co spowodowało jego zdezorientowanie jednak moja mina pozostała niewzruszona. Pociągnąłem go do siebie ściągając z gumowej taśmy i ruszyłem przed siebie.
- czekaj, gdzie ty idziesz ? - warknął starając się nadążyć co było dość trudne zważając na fakt, że był o ode mnie o głowę niższy.
- poszukamy miejsca do spania, chyba nie masz zamiaru przenocować na hali - mruknąłem nie patrząc na niego. - ta odpowiedź widocznie mu wystarczyła, bo więcej się nie odezwał. Przeszukaliśmy cały budynek w krótkim czasie i udało nam się odnaleźć mały pokoik z rozkładaną kanapą, dwiema szafkami oraz blatem kuchennym. Stanąłem w progu uśmiechając się słabo, czeka nas ciekawa noc.
- będziesz musiał przemęczyć się ze mną na jednej kanapie - mruknąłem na co wyminął mnie wzruszył ramionami.
- obojętne - burknął rzucając plecak w kąt pokoju a ja pokręciłem zrezygnowany głową i zabrałem się za rozkładanie kanapy, udało mi się znaleźć jakiś stary, styrany koc schowany w szafce jednak nic więcej. W sklepie było dość chłodno i miałem nadzieje, że mimo jesiennej, burzowej nocy uda nam się nie zamarznąć.
- szkoda, że mamy tylko to - powiedziałem rozkładając koc w kratę przed sobą, w dodatku miał dwie małe dziury, które wyglądały jak wypalone i nawet wiem czym.
- ktoś w nim palił - mruknął jednak zaraz wyrwał mi go i rozłożył prosto na pomarańczowej, wyblakłej kanapie. - trudno, będziemy musieli jakoś przeboleć.
Pokręciłem głową, po czym oboje położyliśmy się do łóżka, jednak ani ja, ani on nie zmrużyliśmy oka przez następne kilka minut. Mimo faktu, że byłem strasznie zmęczony a blondyn pewnie jeszcze bardziej, powinniśmy spać jak zabici jednak przeszkadzał nam jeden fakt. Było cholernie zimno. Czułem jak przeraźliwy chłód przedostaje się przez cienką powłokę koca przenikając przez jeansowy materiał kurtki i kuje mnie ostrymi igłami w skore wywołując dreszcze. Charlie nie radził sobie lepiej. Trząsł się strasznie szczękając zębami, widziałem koniuszki jego palców wystające zza rękawów czarnej bluzy, które starały się ograć ciało za pomocą tarcia jednak nie wychodziło mu to za dobrze, gdyż ręce trzęsły mu się jak u osiemdziesięciolatki.
- zamarzniemy tu - jęknął załamany, na co zacisnąłem mocno zęby kręcąc głową.
- nie - warknąłem zirytowany, na co odwrócił się do mnie wbijając błękitne spojrzenie prosto w oczy - ale obiecaj że nie zrobisz mi krzywdy - powiedziałem dość niepewnie, na co zmarszczył brwi.
- wciąż ci nie...
- ta, nie ufasz mi , wiem, ale masz sine usta od zimna, jak czegoś nie zrobimy to może nam się faktycznie coś stać - warknąłem zirytowany, na co posłusznie przytaknął głową.
- rób co uważasz - odpowiedział na co wytrzeszczyłem zdziwiony oczy, czy on właśnie dał mi wolną rękę? Bez żadnego grożenia i wyszukanych sposobów mordu na mojej osobie? - byle szybko - dodał po chwili, na co w błyskawicznym tempie zrealizowałem swój amatorski plan ogrzania się i pewnie złapałem go w pasie przyciągając do siebie. Objąłem go ramionami starając się powstrzymać myśli chodzące po mojej głowie. Natychmiast poczułem jak zwija się w kulkę i tylko szarpie za materiał koszulki, w którą byłem ubrany.
- ciepło...- mruknął ledwo słyszalnie- ej Nic..- po głosie zorientowałem się że był naprawdę zmęczony.
-hm..? - spojrzałem w dół napotykając jedynie burze złotych włosów jednak przez napięcie, jakie panowało nie miałem odwagi starać się dojrzeć jego twarzy. Słyszałem jak bierze głęboki wdech, a potem zaciska palce na materiale kanapy.
- Jadę z tobą do Seattle...
CZYTASZ
Wirus X *Yaoi*
DiversosMinęło już sporo czasu od momentu wybuchu epidemii w centrum Atlanty w Stanach Zjednoczonych. Wirus w zaledwie jedną dobe obrócił kilka miast w ruinę a większe skupiska ludności, w klatki pełne krwiożerczych zwierząt. Jak można poradzić sobie w tak...