Kiedy róże uschną [4]

78 16 0
                                    

Ten dzień pamiętasz na pewno, więc nawet nie muszę o to pytać.

Było już późno, gdy zadzwoniłaś z pytaniem, czy mogę do Ciebie przyjechać. Słyszałem cały ten ból i strach w Twoim głosie, słyszałem histerię, z którą nie mogłaś sobie poradzić.

Przyjechałem, oczywiście, że tak. Nawet nie tłumaczyłem nikomu dlaczego wychodzę z domu o tej godzinie, nie mówiłem, o której wrócę i czy w ogóle wrócę. To nie miało znaczenia, nic nie miało wtedy dla mnie znaczenia.

Musiałem chronić swoją różę, niczym Mały Książę.

Do domu wpuściła mnie Twoja mama, bo Ty siedziałaś na podłodze z podkulonymi pod brodę kolanami, które kurczowo obejmowałaś ramionami, trzęsąc się na całym ciele tak mocno, że widziałem to nawet z odległości.

Mój skarb, mój prywatny cud, rozbity na tysiące kawałków jak szyba, w którą ktoś brutalnie uderzył młotkiem. A przecież Ty byłaś taka delikatna i krucha, potrzebowałaś czułości, prawda?

Gdy podszedłem, zaczęłaś krzyczeć. Nie zrozumiałem wszystkiego, ale większość z tych słów było obelgami, kierowanymi do Ciebie samej. A jednak zabolały bardziej, niż gdybyś obraziła w ten sposób mnie, wiesz?

Mówiłaś, że jesteś tłusta, nic nie warta, że już dawno powinienem Cię zostawić, że powinnaś umrzeć w samotności, zagłodzić się na śmierć. Nie mogę napisać wszystkiego, co wtedy o sobie powiedziałaś. Mam nadzieję, że to wspomnienie zatarło się w Twojej pamięci.

Bo w mojej jest wyraźne aż do dzisiaj. Doskonale pamiętam, jak pogłaskałem Cię wtedy po policzku, ocierając delikatnie łzy koniuszkami palców, jakbyś była ze szkła, a zbyt mocny dotyk mógł sprawić, że rozlecisz się w moich rękach.

– Przepraszam – wyszeptałaś tak cicho, że równie dobrze mogłem to sobie wyobrazić, ale wiem, że to powiedziałaś, bo zawsze to mówiłaś.

Zawsze przepraszałaś, jakbyś to Ty w czymś zawiniła. Jakbym to ja cierpiał, a nie Ty.

Dopiero następnego dnia powiedziałaś mi co właściwie się stało, chociaż wcale nie musiałaś. Nigdy nie pytałem, nie dociekałem szczegółów, które wolałaś zachować dla siebie. Ja tylko starałem się być, rozpaczliwie usiłowałem wypełnić obietnicę, którą głupio złożyłem, przeceniając swoje możliwości.

Miałaś wtedy, jak to nazwałaś, napad obżarstwa, po którym poszłaś wszystko zwymiotować. Nie dowiedziałem się nic więcej, lecz to wystarczyło. Wiem, że od tego czasu powtarzało się to coraz częściej, a ty coraz bardziej siebie nienawidziłaś. Nienawidziłaś siebie tak bardzo, że wszystko inne przestało mieć znaczenia. Ależ ironia, nieprawdaż? Nienawidząc siebie jednocześnie skupiasz się na sobie, odcinając się od świata zewnętrznego. Okrutna ironia.

I chociaż moje ręce krwawiły wtedy jak nigdy wcześniej, wiem, że Twoje serce musiało krwawić dużo mocniej. Twoje biedne, niewinne serce, moja różo.

Ostatnie kwiaty tego lataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz