prolog.

970 71 17
                                    

"[...]chłód ser­ca wzma­ga w nas ni­cość, otaczając sza­lem goryczy"

Chłód wdzierał się przez rozszczelnione okna. Był to przyjemny, wilgotny powiew powietrza, gdy na zewnątrz szalała niespokojna i niepokorna burza. Drzewa uginały się pod siłą wiatru, a gwizd rozchodził się po okolicy. 

Zaciągnąłem się papierosem i usiadłem na skrzypiącym, niewygodnym łóżku, od którego bolały mnie plecy, lecz na ból nauczyłem się nie zwracać uwagi. Dochodziła osiemnasta, niebo okryte było szarymi chmurami i żadne światło nie dochodziło do mych okien. Uprzednio na stoliku postawiłem kilka świec, które teraz sprawnym ruchem, jak gdybym go wyćwiczył, zapaliłem. Blask rozświetlił pusty pokój drewnianego, niewielkiego domu postawionego tuż przy lesie. Nie potrzebowałem mebli, w których nie miałem co trzymać. Nie dbałem o ozdoby, by nacieszyć oko. Ostatnie pieniądze wydałem na stary, poobijany instrument, który dumnie prezentował się na środku pokoju. Zdawał się prawie zapomniany, ale nie popsuty, na to by nie pozwolił. Niegdyś wygrywano na nim najsławniejsze kompozycję, a potem przerzucano go z kąta w kąt, gdy nowe modele wchodziły na scenę. Czarne, już nielśniące, pianino było najdroższym elementem w moim życiu. W życiu szarym i ponurym, którego nie zamierzałem ubarwiać kolorami tęczy. Kołysane przez wiatr drzewa rzucały cień na klawisze, jakby chciały je nacisnąć i zacząć Cztery pory roku Vivaldiego.

Wsunąłem papieros do ust i ostrożnie odłożyłem zapalniczkę na stolik. Stawiałem powolne kroki, wsłuchując się, jak skrzypiące panele synchronizują się ze świstem wiatru za oknem. Usiadłem za instrumentem gotowy podjąć się dyrygowania tej kompozycji stworzonej przez naturę i mój zniszczony, zaniedbany dom. Smutna, niepokojąca melodia, jaką zacząłem grać, była opisem mojej duszy. Ktoś na górze miał świetną zabawę, wpisując mnie w kompozycję i zostawiając po sobie skromny podpis "anonymous", by nie móc złożyć reklamacji. Czarne nuty zalewały moje puste serce i przepływały przez nie, nie zostawiając śladu. Moje wargi zadrżały od uśmiechu, lecz nie pozwoliłem sobie wypuścić papierosa z ust. Pochyliwszy się nad klawiaturą, grałem coraz żwawiej. 

Nicość. Tym byłem.

Strach. To wywoływałem.

Nienawiść. To czułem.

Grałem jeszcze szybciej, jeszcze mocniej naciskając, zdewastowane przez lata, klawisze. Chciałem, aby muzyka utożsamiła się z burzą i ze mną. W mojej głowie wybuchły płomienie, pomarańczowe języki ognia smagały angielski dom. Mój dom. Nagłym ruchem oderwałem ręce od klawiszy i wszystko ucichło, prócz gwizdu za oknem. To ja trzymałem w ręce zapalniczkę, gdy angielski dom płonął. A w jego czterech ścianach spłonął człowiek, który dal mi życie. I od tego momentu byłem mrokiem. 


Od autorki: Cześć. To co? Nowa przygoda? Czy satysfakcjonuje Was nastrój jaki miał wywołać prolog? Mam nadzieję, że jesteście i będziecie ze mną, bo to może być ciekawa podróż. Ale potrzebuję Waszego wsparcia, to ono daje motywacje do pisania. 


Desperado [psycho LT] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz