epilog

513 48 25
                                    

If I knew it would be the last time

I would have broke my heart in two

Uniosłem dłonie wraz z Josie, kończąc kolejną kompozycję, ostatnią tego wieczoru. Dostaliśmy brawa od zainteresowanych osób, którzy ze szklanką whisky lub kieliszkiem wina siedzieli przed niewielką sceną i uważnie słuchali. Graliśmy w tej restauracji dwa razy w tygodniu, z czego nie mogliśmy się utrzymać, ale mieliśmy okazję, by dzielić się muzyką z ludźmi. Josephine potrzebowała muzyki, tak jak ja potrzebowałem jej miłości.

Minęły miesiące odkąd uciekliśmy z rąk Vance'a. Gdzieś z tyłu głowy wciąż miałem niepokój, oglądałem się za siebie, ale z drugiej strony czułem bezpieczeństwo. Od niedawna byliśmy w północnej Anglii, całkiem szczęśliwy, w nowym domu, który był dość mały, ale wystarczał, by zmieścić pianino na środku salonu.

Noce bywały dla mnie najgorsze. Koszmary wracały, nawiedzały mnie i zabierały spokój. Nie mogłem się od nich uwolnić. Oblany potem zrywałem się z łóżka i siadałem do pianina, wygrywając mroczne melodie, by ukoić nerwy lub demony, wkradające się do mojej duszy. Często budziłem tym Josie i do końca nocy oboje nie mrużyliśmy oka.

Chęć hazardu próbowałem zaspokajać kradzieżami, z których zarabialiśmy na życie. Nie wiedziałem, jak długo będę musiał to robić, ale na razie nie mogłem myśleć o stałej pracy. Vance miał ludzi wszędzie i to ogromny cud, że nie znalazł nas do tej pory. Wydawało się, że tak będzie.

Kradzieże to pozorne działanie i doskonale wiedziałem, że się oszukuję. Chciałem grać. Potrzebowałem tego. Dłonie drżały, gdy tylko w pobliżu zauważałem automat albo kasyno. Każda opcja przegrania lub wygrania była kusząca. Czasem nie było przy mnie Josephine, a wtedy... poddawałem się.

Przegrywałem, wygrywałem, wszystko to stojąc przy jebanym automacie, który nie pozwalał mi się od siebie odsunąć, niczym przeciwnik, który chciał rewanżu.

A potem kłamałem, bo nie potrafiłem spojrzeć Josie w oczy i zawieść jej. Wolałem, by wierzyła, że daję radę, choć w rzeczywistości tkwiłem po kolana w bagnie i tonąłem coraz bardziej. Próbowałem walczyć, ale każdego razu, gdy łapało mnie pragnienie gry, czułem, że idę na dno i nie ma już ratunku. Nie chciałem. Nie umiałem.

– Świetnie nam poszło – skomentowała Josephine, wstając od pianina.

– Normalnie – odparłem i poszedłem do baru.

Barman od razu zaserwował mi Jacka Danielsa. Zdążyłem upić łyk, gdy poczułem dłoń na ramieniu i nawet nie musiałem się odwracać. Wiedziałem, że to ona, że nie odpuści.

– Możesz mi powiedzieć co się dzieje? Co to za ton?

– Daj mi spokój, Jo – burknąłem, wpatrując się w bursztynowy płyn.

Josephine wyrwała mi szklankę i zdecydowanym ruchem oddała ją barmanowi. Mężczyzna odszedł na drugą stronę baru, zostawiając nas samych.

– Wychodzimy – syknęła przez zęby.

Nie miałem siły się z nią kłócić. Niechętnie opuściłem z nią lokal. Chłodne powietrze od razu w nas uderzyło, ale nie zniwelowało ciężaru, który czułem w klatce piersiowej. Tak jakbym z trudem oddychał. Kłamstwa dawały się we znaki, a ja nie potrafiłem ich wyznać. Josephine patrzyła na mnie gniewnie, mocno zaciskając dłonie w pieści.

– Co jest z tobą, Logan?! – podniosła głos.

Mój humor był okropny przez to wszystko, co działo się w mojej głowie i w moim sercu. Gonitwa myśli i uczuć, wszystkie za i przeciw... Byłem zmęczony. Każde kolejne kłamstwo było cegłą na moich barkach. Nie potrafiłem ranić Josephine, a potem widzieć łzy w jej pięknych oczach. A jednak nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji.

Desperado [psycho LT] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz