Oczy w kolorze oceanu patrzące prosto w moje, myślę, że mogłabym się nimi zachłysnąć, utonąć a potem umrzeć. [Taylor Swift]
Josephine
Garderoba była wypełniona pięknymi, drogami strojami, ale nigdy nie czułam się w nich dobrze. Zostały kupione bez mojej zgody i były wybierane, nie zważając na to, czy mam ochotę je założyć. Po prostu każdego dnia inna wersja wisiała na drzwiach, czy leżała na pufie. Wystarczyło posłusznie założyć ubrania i udawać, że wszystko jest dobrze. To wychodziło mi prawie perfekcyjnie. Spokojnie mogłam stwierdzić, że byłam więźniem jedwabnych, drogich materiałów, w których czułam się nieswojo, jak lalka do przebierania. Gdybym tylko mogła zadecydować, pewnie też postawiłabym na elegancję, ale zdecydowanie i na prostotę. Nie lubiłam zbyt ekstrawaganckich ubrań, wyrazistych, wzorzystych. Poza tym gdybym mogła wybrać, czułabym się w tym wszystkim dobrze, bo to byłby wyłącznie mój wybór. Już dawno zapomniałam jaka jest jego definicja. Na pewno nie brałabym pod uwagę picia kawy z mlekiem, czy bez, albo zjedzeniem kanapki zamiast tosta, choć po głębszym zastanowieniu, jest to chociaż namiastka decydowania.
Odwróciłam wzrok od koszul i sięgnęłam po wybrany dla mnie biały kostium z szerokimi nogawkami, bez ramiączek. Mój mąż odłożył na szafkę prostą, jasną bieliznę, co było niemym sygnałem, że mam ją założyć. Zsunęłam z ramion satynowy szlafrok i pozwoliłam mu upaść na podłogę wyłożoną miękką, beżową wykładziną. Zimny dreszcze przeszedł moje ciało, gdy schyliłam się i odwiesiłam materiał. Zupełnie naga, jeszcze rozgrzana po porannej kąpieli, nie miałam odwagi zerknąć w lustro i rzadko to robiłam. Przerażało mnie odbicie – nieznanej, pustej dziewczyny. Zaczęłam się ubierać, zastanawiając nad kolejnym rokiem życia, już dwudziestym trzecim, który mijał dziś w kompletnym zawieszeniu. Każdy dzień był analogiczny, wręcz łudząco podobny i nie potrafiłam znaleźć w nim za krzty emocji. Chyba że, wychodziłam na scenę i grałam, prezentując odgórnie wybrany repertuar. Wtedy żyłam muzyką, oddychałam dźwiękami. Poruszała moje serce, wzruszała i dawała nadzieję, że skoro dalej odczuwam szczęście, to oznacza, że istnieje. I może pewnego dnia nadejdą zmiany, o których po cichu marzyłam.
Zamknęłam drzwi garderoby i westchnęłam cicho, czując czyjąś obecność za plecami. Niechętnie się odwróciłam.
¬ Jak zawsze dobry wybór, kochanie – Matthew uśmiechnął się do mnie uśmiechem, którego od pięciu lat nienawidziłam.
¬ Gratulujesz sam sobie? – Czasem sarkazm wymykał się sam z moich ust i często potem tego żałowałam.
¬ Och, nie. Po prostu codziennie przypominam ci, jak cudowny wybór podjęłaś kilka lat temu, bym teraz mógł decydować w czym będziesz pięknie wyglądać. Bo moja żona musi prezentować się wyjątkowo.
Zignorowałam jego słowa, które słyszałam już setki raz i dawno przestały robić na mnie wrażenie. Powstrzymując się od wywrócenia oczami, usiadłam przed toaletkę i zajęłam się malować automatycznym, wypracowanymi ruchami, rzadko zerkając w lustro.
Matt stanął za mną. Od razu się spięłam, choć jeszcze mnie nie dotknął. Powoli podniósł szczotkę do włosów i delikatnie zaczął je rozczesywać.
¬ Uwielbiam je. Są takie grube, miękkie. – Powiedział z uznaniem.
Spojrzałam w lustro, trzymając w dłoni tusz do rzęs. Włosy były długie, naturalnie złote. Matthew zgadzał się tylko na co miesięczne podcięcie końcówek, ale nie pozwoliłby na ich skrócenie.
¬ Chciałabym się umalować, skarbie – powiedziałam cicho, błagając w myślach, by odsunął się, a najlepiej wyszedł i zostawił mnie samą.
CZYTASZ
Desperado [psycho LT] ✔
Romance[on czeka, ukrywając się za papierosem] Mów mi, że to nie szkodzi - gdy przegrywam. I mów mi, że jesteś moja - gdy on łapie cię za rękę. Wybaczaj kiedy nie wracam - gdy w obłędzie siedzę w kasynie z kartami i pustymi kieszeniami. Nazywaj moim imieni...