Rozdział 14.

307 41 15
                                    

Logan

– To szaleństwo – powtórzyła Josephine, gdy w pośpiechu kazałem pakować jej rzeczy.

– Być może, ale to bardzo dobra szansa na ucieczkę – odparłem i rozejrzałem się po pokoju.

Nie było lepszej okazji niż teraz. Potrzebowaliśmy niewiele, wystarczyło uciec, zostawiając samochód, który niestety miał nadajnik, przez niego znaleźliby nas bardzo szybko. Aby być wolnym, trzeba zaryzykować. Musieliśmy postawić wszystko na jedną kartę i Josie była na to gotowa.

– Pomyślałam, że moglibyśmy sprzedać mój pierścionek. – Podała mi torbę i założyła biały sweter. Włosy związała w kucyk. – Co ty na to?

– Będziemy musieli. Mam trochę pieniędzy ze sobą, resztę ogarnę. Musisz mi jedynie zaufać, nawet jeśli będę robił... złe rzeczy. – Spojrzałem na nią uważnie.

Westchnęła, kiwając głową. Wiedziała, co kryje się za moimi słowami.

– Przeżyję kradzieże, ale nie będę tego akceptować ciągle. Póki nie będziemy bezpieczni i nie ustatkujemy się, nie ma zasad. Prócz... prócz jednej. – Podeszła do mnie zdecydowanym krokiem i spojrzała prosto w oczy. –

– Jakiej? – szepnąłem, kładąc rękę na jej plecach.

– Żadnego hazardu, Logan. Zaczynamy nowe życie. Nie możesz tracić wszystkiego przez nałóg. I tak nie mamy wiele, a przez hazard będzie gorzej. Proszę... Musimy sobie z tym poradzić. Ty i ja. Będziesz mi o wszystkim mówił, wtedy będzie łatwiej – odpowiedziała i pogłaskała delikatnie mój policzek.

– Żadnego hazardu.

– Obiecujesz?

Pokiwałem jedynie głową. Nie mieliśmy czasu teraz na takie rozmowy, a ja nie miałem ochoty tłumaczyć jej, czym jest nałóg i jak bardzo zjada człowieka od środka. Chciałem jej obiecać. Chciałem próbować walczyć.

Ale chciałem też grać, a żądza ta była ogromna.

***

Pociąg mknął przez kolejny stan, dając nam poczucie ulgi. Nie miałem pojęcia ile kilometrów zrobiliśmy przez ponad tydzień, ale ile by to nie było, świadczyło tylko o tym, że byliśmy wolni. Wciąż mogliśmy decydować. Wybierać kierunki.

Opuściliśmy Los Angeles zaraz po tym, gdy zdobyłem dla nas dokumenty. Trochę to trwało i kosztowało, lecz bez nich nie zajechalibyśmy daleko. Od tego czasu Josephine nosiła imię Adrianne i figurowała w aktach jako moja żona. Dla mnie zawsze będzie uroczą, delikatną Josie.

Nie mieliśmy żadnego celu, prócz Anglii. Do niej planowaliśmy polecieć za kilka tygodni i tam już pozostać. Na razie musieliśmy się dobrze ukryć, bo ludzie Matta szukali bardzo intensywnie. Naszą słabą stroną była sława Josephine. Niektórzy w końcu mogli ją rozpoznać, była utalentowaną pianistką.

– Skarbie. – Pogłaskałem Jo po włosach, gdy opierała głowę o moje ramię i patrzyła przez okno. W przedziale byliśmy sami, co było komfortowe i bezpieczne.

– Hmm? – mruknęła.

Podniosła na mnie wzrok, naciągając rękawy dużej bluzy na dłonie.

– Musisz ściąć włosy, zmienić coś. – Westchnąłem, obserwując jej reakcję.

Posmutniała, marszcząc brew i uniosła rękę, dotykając długich blond kosmyków.

– Jasne, masz rację... Zrobię coś.

– Przykro mi, Josie. Jesteś za bardzo rozpoznawalna.

– Zetnę je i przefarbuję. Przecież to nie będzie na zawsze, prawda?

– Tylko nie na rudo – musnąłem ustami jej nos.

– Dobrze, nie na rudo – zaśmiała się i wtuliła we mnie.

– Idę do łazienki. – Podniosłem się i mocno wyciągnąłem. Przez ostatniej trzy godziny tkwiłem w tej samej pozycji.

Skierowałem się do toalety. Kiedy wyszedłem na korytarz, chcąc już wracać, moją uwagę przykuła postać kilka przedziałów dalej. Zmrużyłem oczy i zaskoczony dojrzałem sylwetkę Zayna. Zniknął właśnie w jakimś przedziale.

– Kurwa – warknąłem i wróciłem szybko do Josie. Chwyciłem naszą torbę, a Josephine zerwała się na równe nogi. – Załóż kaptur. Zayn tu jest. Idź za mną cały czas, nie biegnij.

– On tu jest? Żartujesz? Przecież stąd nie ma jak uciec – pisnęła cicho i pośpiesznie założyła kaptur.

Nie odpowiedziałem już. Założyłem czapkę z daszkiem i wyszedłem z przedziału, trzymając przed sobą torbę. Szliśmy normalnym tempem, nie odwracając się. Odetchnąłem z ulgą, gdy zauważyłem przedział konduktorski i nie wahając się, wepchnąłem Josie do środka, po czym do niej dołączyłem. Konduktor, siedzący przy niewielkim biurku patrzył na nas w osłupieniu.

– Podnieś ręce i nie odzywaj się – syknąłem, wyciągając broń.

Mężczyzna z obawą wykonał polecenie i pokręcił głową.

– Nie możecie...

– Zamknij się – warknąłem, odblokowując colta. Zamilkł od razu.

Rozejrzałem się, ale w pomieszczeniu nie było żadnej kamery. Były jedynie monitory, które pokazywały obraz z korytarzy. Pochyliła się nad biurkiem i uważnie patrzyła na Zayna. Zbliżał się. Właśnie zajrzał do naszego przedziału. Przeniosłem wzrok na mężczyznę i zmrużyłem oczy.

– Nie odzywasz się. My stąd wyjdziemy, gdy tylko będziemy mogli, a ty nie waż się wzywać nikogo, bo rozwalę ci łeb. Zrobię to z przyjemnością, ale chcę oszczędzić mojej damie takich widoków.

– Nic nie widziałem – szepnął i spojrzał w podłogę.

Kilka godzin później przemierzaliśmy stację w jakiejś zapomnianej dziurze, mocno trzymając się z Jose za ręce i nie patrząc w tył. Uciekliśmy.


Od autorki: tudududu... ostatni rozdział. Ał, boli mnie serce jak o tym myślę, a epilog jest już prawie gotowy. 

Desperado [psycho LT] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz