V

7 0 0
                                    

- Atlantyda... - Słowo spłynęło z ust chłopca i zawisło w przestrzeni, zbyt niematerialne, żeby upaść na stół. Słowo chyba samo zapomniało, co znaczy.
- Tak, tak tu jest napisane – Alfred rozwinął mapę i pokazał im kontury, których czas nawet dobrze nie liznął. Wydawało się, że miała może z trzydzieści lat, ze względu na barwę materiału, na którym ją nakreślono, ale żadne z dzieci nie powiedziałoby, że tysiące lat dzielą człowieka, który ją ukrył i ludzi obecnych przy stole.
- To znaczy... że ten człowiek mówił prawdę? Ten w pracowni?
Nike nie rozumiała. Alfi streścił jej rozmowę z wazy jeszcze raz, wtedy oczy dziewczynki dziwnie zaświeciły. Uważała to wszystko za tak nieprawdopodobne, że aż magiczne. W umyśle zawsze wszystko miała uporządkowane, a tu? Takie zbiegi okoliczności nie nazywają się już zbiegami okoliczności.
- Skoro tyle rzeczy się zgadza, myślicie, że Atlantyda też jest na miejscu? – To był Leander.
- Możliwe – Stwierdził Alfi. – Będziecie mieli coś przeciwko, jeśli pochwalę się waszym znaleziskiem przed Kasandrą? Jako podwodny archeolog, może będzie chciała to sprawdzić...
- Powiedz jej, że nie dostanie mapy, jeśli nie weźmie nas ze sobą. Przepraszam... - zmitygował się chłopiec – to zabrzmiało niegrzecznie, ale bardzo chcę zobaczyć miasto, do którego znalazłem mapę. Nie zgadzam się, żeby to się wszystko zadziało beze mnie.
- Leo, nie wiem, czy to dobry pomysł... nie macie przeszkolenia.
Dla Leandra nie było to jednak ważne. On chciał tylko zobaczyć swoje legendarne miasto. Był gotów nawet poczekać dwadzieścia lat, zrobić wszystkie potrzebne kursy i sprawdzić to sam.
- Nie ważne – Stwierdził. – Ale możesz już teraz zadzwonić do Kasandry.
Wujek wyciągnął więc z kieszeni telefon, wstał od stołu i czekając na połączenie zaczął chodzić po pokoju. Zawsze tak robił. Podczas rozmów telefonicznych nie umiał usiedzieć w miejscu. W końcu w całym pokoju dało się słyszeć dźwięczny głos Kasandry.
- Tak, kochanie?
Wujek z miejsca nabawił się rumieńców, zawstydzony jak uczniak, kiedy Leo i Nike uśmiechnęli się do siebie przy stole. Nie bawiło ich to, nie wyśmiewali się – tak jak mógł przypuszczać Alfi – tak naprawdę zadowoleni byli z tego, że ktoś wreszcie go pokochał i witał właśnie w ten sposób.
- Cz.cześć, miałabyś może chwilę, żeby tu do nas wpaść?
Ciotka Kasandra miała chwilę. Właściwie to miała cały dzień wolny, więc obiecała, że niedługo będzie. Pod warunkiem jednak, że przygotują jakieś śniadanie, bo wujek obudził ją telefonem. Cóż więc mieli zrobić? Wujek Alfi nie umiał odmawiać, a dzieciaki lubiły mu pomagać, więc kiedy uwinęli się z przygotowaniem iście królewskiego posiłku, Kasandra zapukała do drzwi.
Już w progu zaśmiała się serdecznie z zastawionego stołu. „Przecież nie musieliście, żartowałam", ale widać było, że jakoś tak miło jej się zrobiło. Nike pomyślała, że być może nikt nigdy nie dbał o Kasandrę aż tak; że nikt nigdy nie zrobił dla niej czegoś tak miłego i prostego jednocześnie. Dla Nike w sumie też nikt nigdy nie postarał się jakoś wyjątkowo. Była tylko jednym z czterdziestki dzieciaków. W dodatku nie wyglądała jak wszyscy oni i odstawała od grupy pod wieloma innymi względami, więc czemu ktoś miałby robić dla niej cokolwiek miłego?
Przy stole trwała na razie prosta i niezbyt konkretna rozmowa, więc dziewczynka mogła zatonąć we wspomnieniach. Niestety, niezbyt miłych. Przypomniało jej się, jak wyzywali ją od „głupich mądrali", kiedy zaczęła zaczytywać się w książkach, bo nie pozwalano jej wchodzić na boisko. „Nawet biegać prosto nie umiesz na tych patykach" – krzyczały wspomnienia okrutnych rówieśników. Zwłaszcza jednego.
Tak, Duży zdecydowanie był najgorszy. Był to dzieciak może nie dużo starszy od Nike, ale jak wiemy, nie było wyczynem nad nią górować. A Duży nie dostał też pseudonimu za nic. Ten grubawy dzieciak z wiecznie zakatarzonym nosem dręczył Nike odkąd ta pamiętała.
Zawsze stawał nad nią i patrzył jej w oczy tymi swoimi paciorkowato – świńskimi szparkami, a w wyciągniętej wysoko nad jej głową pulchnej, ale umięśnionej łapie trzymał cokolwiek, co zdołał jej zabrać. Zaczynało się od łopatki, lalki, potem piłki lub zeszytów. Szczytem wszystkiego było, kiedy zdarł z niej koszulę na oczach wszystkich. Pamiętała, jak stała upokorzona w samej podkoszulce na ramiączkach cieniutkich jak niteczki, przez który wystawał jej cały komplet żeber.
A on był górą. Jak zwykle był górą! Wtedy w jej uszach brzmieć zaczęły rzucane na temat jej chudej sylwetki komentarze.
Na szczęście brzęk odstawianych naczyń kazał Nike wrócić do rzeczywistości – słonecznej, bezpiecznej poza murami sierocińca. Kasandra właśnie oglądała szkatułkę, po chwili zgrabne dłonie otworzyły kapsułę czasu i rozwinęły mapę. Wyglądała na zadziwioną. Spytała ich dziesięć razy czy nie żartują i faktycznie, przymuszona trochę przez Leandra, obiecała wziąć ich pod wodę ze sobą.
Szczęśliwie – sprzęt miała swój. Cały – łącznie z łódką. Musieli tylko wypożyczyć dwa małe kombinezony, bo takich Kasandra nigdy nie potrzebowała. Zanim jednak zabrali się za organizację wyprawy – co Leander chciał zacząć od zaraz – stwierdziła, że musi koniecznie uczulić ich na wszystko, co może się zdarzyć pod wodą. Obiecała wziąć ich jeszcze dzisiaj do siebie, pozwolić im obejrzeć sprzęt i tak długo, aż nie będzie pewna, że doskonale wiedzą jak czego używać, tłumaczyć im wszystko krok po kroczku.
Leander był zawsze osóbką śmiałą i wesołą. Zaraz po usłyszeniu tych słów wstał z miejsca i przytulił mocno niespodziewającą się tego kobietę powtarzając w kółko
- Dziękuję, ciociu. Dzięki, dzięki, dzięki.


Tu powinien być tytułWhere stories live. Discover now