XV

4 0 0
                                    

- Nie czuję się spokojniejszy, a wy? – Spytał Leo po tym, jak Alfi przeczytał maila na głos.
- Ja też nie. – Stwierdziła Nike, potem wiedziona czystą intuicją odsłoniła roletę. Zaczynało się ściemniać.
Zadrżała na myśl o samotnym powrocie do sierocińca. Do domu – chciałaby pomyśleć, ale nie umiała. Alfred jakby wyczuł jej obawy.
- Wiecie, ciemno się robi, żaden z naszych dziwnych wypadków nie wydarzył się w dzień... odprowadzę was oboje.
- Ale wujek nie musi! - Zaprotestował Leo. – Widno jeszcze, dojdę do domu spokojnie.
- Nie ma mowy. – Alfred zabrzmiał dziwnie dorośle. Jak prawdziwie odpowiedzialny człowiek zwracający się do dziecka. Doprawdy, osobliwy widok. – Zbierajcie się.
Wciągając trampki Nike nie tylko bała się drogi przez ciemniejsze z każdą chwilą miasto, ale i powrotu do samego sierocińca. Jak wiadomo, Duży nienawidził jej od zawsze. Teraz jednak zyskał powód i dziewczynka obawiała się jego gniewu. Do tej chwili nie mogła pojąć, skąd wiedział, że była tam sama. A może nie wiedział? Może był to czysty przypadek i chciał wytargać jej twarzą po podłodze niezależnie od tego, czy będzie miał świadków, czy też nie.
Symbole wymalowane lub wydrapane w losowych miejscach szczerzyły do trójki świadomych swoje zęby, swoje trzy pionowe kreski przekreślające niby kształt ryby, te kreski przypominające ślad pazurów. Leander nie umiał ich nie liczyć. Nie potrafił.
Trzynaście. Czternaście. ... Dwadzieścia jeden.

Kiedy Nike przekraczała bramę, Leander myślał tylko o symbolach, jednak kiedy podeszwy jej butów zagrały na schodach, przypomniał sobie o Dużym. Przecież to też mu dziś opowiedziała, przecież on mógł... nie ważne.
Znaczy – ważne, ale kiedy była poza murami, nie miał żadnej możliwości wpłynięcia na to, co się z nią dzieje. Ponurym wzrokiem omiótł budynek, który widywał niezwykle rzadko, zwykle bez związku z Nike, bo ta wolała przecież, żeby go nie oglądał.
Światła w oknach nie były ciepłe, a szyby były zaciemnione. To rodzaj tych okien, przez które widać coś tylko za dnia. W nocy odbijasz się w nich stojąc w środku, a z zewnątrz widać tylko rozmazany kształt światła. Wtedy zrozumiał, że Nike praktycznie nie widuje gwiazd i sierociniec wydał mu się więzieniem.
Wcześniej, kiedy kładła się na jego łóżku zostawiając mu łaskawie dywan, kiedy przejeżdżała palcem po grzbietach książek na jego półce, nie rozumiał jej zachwytu. Teraz sam pokochał swoją miękką pościel, swoje zwykłe szyby i – co chyba zaskoczyło go samego najbardziej – zatęsknił nawet za matką.
- Ciekaw jestem, czy powiesz coś Medei. – Zagaił chłopca Alfred.
- Gdzie tam. Przestanie mnie do ciebie puszczać.
- Wiesz – wujek spojrzał nieobecnie przez szkła okularów – jeśli jest kobietą rozsądną i odpowiedzialną, a przede wszystkim dobrą matką, to powinna przestać. A wiem, że jest.
- Tak... - zgodził się Leo. – Pewnie miałaby w tym sporo racji.  

Tu powinien być tytułWhere stories live. Discover now