XI

2 0 0
                                    


Dawno nie biegli do Alfiego tak prędko. Ledwo łapali oddech, kiedy znaleźli się wreszcie na progu pracowni. Nie ważne już było, że wujek był zły, czy smutny. O nie. Są rzeczy – jak to się mówi – ważne i ważniejsze.
Oczywiście, Alfred był w ciężkim szoku. Mimo to, wymruczał pod nosem to, czego obawiali się najbardziej po usłyszeniu ostatniego nagrania, mówiącego o dziwnych istotach pilnujących Atlantydy. Nike miała kolejną przesłankę do strachu.
- Wujku, bo... - Tylko Leander odnotował, że pierwszy raz w życiu powiedziała do niego „wujek", wcześniej trzymała się ściśle formuł oficjalnych, lub mówiła całkowicie bezosobowo. – Bo ja tam pod wodą, ja chyba widziałam jednego z nich.
- Na czaszki z Paracas... - Wyszeptał przerażony Leander.
Chwilę nieznośnej ciszy później komputer Alfreda zabrzęczał prawie przyjaźnie. Okazało się, że przyszła wiadomość od Kasandry.
Na wstępie przeprosiła za swoje niezbyt miłe zachowanie, upewniła ich, że klejnot jest bezpieczny, oraz, że ma zamiar wypytać znajomego jubilera o ten cudny okaz. Chciałaby przede wszystkim dowiedzieć się, jak nazywa się kamień, w jaki sposób mógł zostać tak perfekcyjnie oszlifowany tysiące lat temu, bez odpowiednich narzędzi, oraz może co nieco innych ciekawostek, które wychwyci wprawne oko. Poinformowała też, że przez najbliższy czas nie będzie z nią kontaktu, bo założyła się ze znajomą o to, która z nich dłużej wytrzyma bez komputera i, że kiedy tylko wygra, od razu poinformuje ich o wszystkim, co się działo.
Oczywiście wszyscy patrzyli na tę widomość jak osoba z kajdankami na nogach, patrzyłaby na kajdany założone na ręce. Brak Kasandry oznaczał brak dodatkowego mózgu, a brak kolejnego umysłu oznaczał nikłe szanse na odszyfrowanie zagadki symbolu, którego nikt oprócz nich nie mógł znać. Chyba, że jednak Nike w zatopionym mieście rzeczywiście dostrzegła... aż bała się to wyrazić tymi słowami. Czyżby Człowieka Morza?

Następne trzy dni okazały się nerwowym oczekiwaniem na coraz to kolejne dziwne przypadki. W okolicy zamknęły się jeszcze trzy stoiska, które w miasteczku słynęły z idealnych ryb, a ich właściciele siedzieli cicho w domach. Szczęściem, jedna z kobiet, która zamknęła niedawno swój drobny biznes rybny, była sąsiadką Leandra, który ośmielony tym faktem postanowił się czegoś dowiedzieć.
- I wiecie co? – Powiedział trochę zbyt głośno do Alfreda i Nike. – Ona zwinęła interes, bo dostała list! Było tam napisane, że albo przestanie krzywdzić biedne ryby, albo jej dom... spłonie. Wystraszyła się naprawdę nie na żarty i mówi, że nawet jeśli to głupi żart, to woli być ostrożna. A teraz najgorsze z całej historii... - powiedział, jakby miny tych dwojga wcale nie mówiły, że już mają dość – zamiast podpisu były słowa „Oddajcie Oko" i pewien symbol.
- Już wiemy jaki. – Stwierdziła Nike.
- Tylko jakie oko? – Rzucił Leander widocznie zbyt zmęczony, żeby kojarzyć fakty. Świadomość, kto nagle zaczął grozić właścicielom sklepików rybnych, była wbrew pozorom niesamowicie ciężka.
- Leoś, czy ty myślisz, dzieciaku? – To była Nike – kamień! Ten, który nasza kochana Kasandra ma ze sobą.
- W Szwecji.
- Tak. Dokładnie tak


Tu powinien być tytułWhere stories live. Discover now