XXV

7 0 0
                                    


Siedzieli na starych taboretach i odrapanych z farby krzesłach w piwnicy Makarego. Leo dalej nie przemógł się, żeby poinformować towarzyszy o swojej rychłej wyprowadzce. Nie chciał zrobić tego ubiegłej nocy, przez telefon, ale powiedzenie im tego teraz było jeszcze trudniejsze. A przecież wiedział, że to nie z własnej winy zostawi ich tutaj z problemem obdarzonym skrzelami. Chyba. Nie pamiętał, czy miały skrzela.
- Dobra dzieciaki, sprawy mają się tak, że musimy się lepiej zaopatrzyć, bo mam wrażenie, że te poczwary szykują na nas coś wielkiego. Nie wiem co, ale... rozumiecie. Dlatego pobawimy się trochę w robienie strzał.
- Ma pan tutaj formy do odlewów z metalu? – Leo prawie podskoczył z ekscytacji.
- Nie... chciałbym, ale nie. – Makary z lekkim śmiechem zmuszony był ostudzić jego zapał.
- To jak chcemy to zrobić?
- Zaraz ci pokażę. Tylko... chyba strzałami zajmiemy się my – wskazał na Alfreda swoją pomarszczoną dłonią – a wy przerobicie nam rękawice.
- Jakie rękawice?
- A, ojciec mi w spadku zostawił. Miecze zawsze lepiej w ręku leżą, a i zranić taką urękawiczoną dłoń jakoś ciężej. Tylko ogromne są. I trzy pary, więc łucznicy dostaną po jednej.
Zawiedziona mina Leandra mogłaby wystąpić w większości kreskówek. Okazała się na tyle komiczna, by rozbawić nawet Alfiego, który stawał się ponurym kłębkiem nerwów w zatrważającym tempie.
- Nie martw się, spodoba ci się. – Rzekł Makary.
Faktycznie, skórzane rękawice z lśniącymi kamieniami na kostkach prezentowały się cudnie. Prucie szwów, przycinanie kawałków skóry i ponowne zszywanie nie było jednak tak pasjonujące jak wycinanie z deski wyrwanej z podłogi (cóż, nasz stary filozof chyba nigdy nie mógł przestać zaskakiwać) grotów za pomocą zwykłej kątówki. Potem groty ostrzyli dzięki innym narzędziom, wiercili otwory, zakładali promienie (tak Makary mówił na patyki przytwierdzane do grotów) i ogólnie nadawali najprostszym chyba z możliwych materiałów pożądany kształt. Kształt naiwnie uroczej broni.
Leo siedział jednak i w skupieniu wykonywał swoją część roboty. Dmuchał też co chwila do góry, albo przeczesywał włosy palcami trzymając igłę w ustach. Wszystko po to, aby odegnać z oczu panoszącą się, rozbestwioną ostatnio przez brak przycinania grzywkę.
- A z czego będą lotki? – zainteresowała się Nike.
- Właśnie... - To słowo oznaczało, że staruszek jednak czegoś nie przemyślał.
- U nas w sierocińcu trzymają gołębie. – Powiedziała nieśmiało Nike mordując się z wyjątkowo opornym kawałkiem skóry. Mimo wygiętej igły nie dawała jednak za wygraną.
- Więc, nie ma na co czekać. Macie dostęp do gołębnika, prawda?
- Wujek, gdybyśmy nie mieli, czy sugerowałabym tę opcję? Mój mózg działa jeszcze prawidłowo – uśmiechnęła się łobuzersko kładąc niedokończoną rękawiczkę na stół. – Wrócę najszybciej jak się da.
Zwinna jak zwykle wspięła się po drabinie z niebywałą szybkością. W piwnicy zostali sami mężczyźni, co dało Leandrowi okazję do posłuchania wielu pięknych zwrotów, których w towarzystwie dam nie wypada używać, a które idealnie oddają ból, jaki powoduje drzazga w małym palcu, albo łamiący się promień „strzały".
- Z tych patyczków będzie się w ogóle dało strzelać? – Spytał poddenerwowanym głosem Alfred.
- Jeszcze się zdziwisz. – Twarz starca rozjaśnił tajemniczy uśmiech.
Kiedy Nike wróciła z całą siatką długich, sztywnych i niezbyt czystych niestety piór, przyniosła również niezbyt miłe wieści.
- Na chodniku stoją dwa spalone samochody. Nie wiem czyje. Ale wszystkie domy po drodze całe.
- Tu na chodniku? – Leo podniósł oczy znad swojej rękawicy.
- Nie, dwie ulice od sierocińca.
- Nie strasz tak więcej, już się bałem, ze zaczęły wychodzić w dzień.
- Spokojna głowa, tak długo jak nie chwyciły Kamienia Słońca, za dnia jesteśmy bezpieczni.
- A właśnie, dlaczego nie zabierzemy kamienia po prostu do domu? Schowalibyśmy go tu, w piwnicy i zapomnieli o sprawie z pomnikiem. – Nike poruszyła wreszcie kwestię drażniącą chyba całą mniej wtajemniczoną trójkę.
- Są dwa powody, kochani. Po pierwsze, pomnik pilnuje kamienia. Jeśli znajdzie się on dalej niż kilka stóp od figury... właściwie nie pamiętam, co się wydarzy – podrapał siwą głowę.
- A ten drugi?
- Cóż... boję się, że wtedy ataki na cywilów by się nasiliły. Groziliby nam tak długo, aż nie dostali by Oka, Kamienia Słońca, albo zemsty.
Trzy pozostałe postaci pokiwały głowami. Zrobiło się cicho i gdyby nie robota, cisza byłaby nieznośna jak tylko takie nabrzmiałe nieprzyjemnymi myślami milczenie potrafi być nieznośne.
- Wiecie... bo idąc po pióra, nikogo nie spotkałam. – To był prawie szept, zachrypnięty w dodatku.
- Tak, ludzie wynoszą się z miasta. Ja też bym się pewnie wyniósł jak najdalej, gdybym nie był w to wszystko zamieszany – rzekł gorzko Alfred. Dalej nie w humorze, skupiony na przycinaniu piór i mocowaniu ich w beznadziejnie wyglądających patyczkach. Rękawice – już ukończone – leżały na stole. Bezsilne jak wujek w obliczu całej sprawy.
Swoją drogą – udały się dzieciakom całkiem ładnie. I dopasowane były wzorowo. Udało się nawet zrobić wszystko tak, aby kamienie pozostały na kostkach i kiedy zaciskało się pięść, szczerzyły się groźnie gotowe do ataku.
- Muszę wam coś powiedzieć. – Wykrztusił w końcu Leo. – Za dwa dni się wyprowadzam.
- Że co?! – Cóż, reakcja Nike nie miała dużo wspólnego z przewidywanym spokojem. Oczy Alfreda i Makarego również wyrażały ogromne zdziwienie.
- Mama z tatą zadecydowali... bo w mieście niebezpiecznie i...
- Żartujesz sobie! – Dziewczynka uderzyła Leandra w ramię. Kamienie na rękawicy rzeczywiście potrafiły sprawić ból, szczęściem - rączki Nike miały tyle siły, ile odnóża wyjątkowo chudego komara.
- Też bym chciał żartować. – Powiedział i spojrzał na przyjaciółkę, która mruganiem odpędzała łzy z oczu. Chyba był jej teraz potrzebny bardziej, niż przypuszczał. 

Tu powinien być tytułWhere stories live. Discover now