IX

6 0 0
                                    


Kiedy pozbyli się już wszystkiego co pod wodą trzymało ich przy życiu, telefon już milczał. Nic więc dziwnego, że Kasandra nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
- Na czaszki z Paracas! – Mówił rozemocjonowany Leander używając swojego grzecznego przekleństwa. (Miał jeszcze kilka takich) - widziałyście to? Widziałyście? Ile złota! Jakie rzeźby! A te budynki... na czaszki z Paracas, to przecież był jakiś kosmos!
- W całej karierze nie widziałam nigdy czegoś takiego – zgodziła się Kasandra – ale o co chodzi z tymi czaszkami?
- Och... te czaszki – zaśmiał się chłopiec. – No, na pustyni znaleziono grobowce, w których były takie bardzo powykrzywiane czaszki. Znaczy nie powykrzywiane, takie dłuuugie, że strach!
- Tyle wiem – Kasandra dalej ściskała kamień w dłoniach. – Tylko czemu tak często je wspominasz?
- To jest jego sposób na przeklinanie – odezwała się Nike rozczesując palcami włosy, które zmoczone były już całkowicie rude. – Zamiast „do cholery" powie
- Na czaszki z Paracas – dokończył chłopiec.
- Zamiast takich mniej miłych będzie mówił: - gestem obu dłoni zaprezentowała twarz kolegi i tym samym przekazała mu głos.
- Brzytwa Ockhama!
- Albo zamiast powiedzieć, że ktoś plecie bzdury, powie:
- Tak, a w średniowieczu nie śmierdziało.
Kasandra zaśmiała się serdecznie orientując się doskonale w tym, jak wyglądały warunki higieniczne w średniowieczu. Wyglądały tak przekonująco jak włosy na klatce piersiowej Leandra. Z drugiej strony, kobieta była naprawdę zaskoczona tym, jaką wiedzę ma ta dwójka, ale chyba jeszcze bardziej dziwiło ją to, jak dobrze się rozumieli, jak łatwo przychodziła im współpraca choćby w wyjaśnieniu kwestii grzecznych przekleństw, jak łatwo kończyli za siebie zdania.
Podróż w stronę portu ich kochanego, małego miasteczka musiała zająć dłuższą chwilę. Poświęcili więc ją w całości na omawianie tego, co widzieli.
- A czy ciocia widziała, jaki cudny był ten sfinks? Prawie jak z tych obrazów!
- Sfinks sfinksem, a te kobietki widziałeś? – To była Nike – miały buzie jak anioły!
- Tak, zdecydowanie. Buzie jak anioły i ciała jak modelki. – Stwierdziła Kasandra z błyskiem w oku.
- A ten klejnot... Czy ciocia widziała kiedyś większy?
- Na pewno nigdy nie trzymałam większego w dłoniach – przyznała.
- Oj, to teraz wujek będzie musiał się postarać bardziej z pierścionkiem – zażartował Leander. Spojrzenie Nike upomniało go od razu, że nie powinien, ale Kasandra nie była zła.
- Dajcie wujkowi spokój – powiedziała łagodnie – choćbym dostała od niego pierścionek z cukierka, zgodziłabym się od razu.
- Tylko nie poprosił? – Spytała Nike zapominając o tym, że nie ładnie wtrącać się w podobne rzeczy.
- Wujek Alfi, nie żartuj. Odwagi nie ma. – Leo zawsze wiedział jak dobrze ująć wszystko. Nawet, jeśli niezbyt delikatnie, to jednak trafnie.
Kasandra nie straciła przez to rezonu, wręcz przeciwnie. Z uśmiechem przypomniała sobie zalaną rumieńcem twarz Alfreda, przekrzywione okulary i niesforny, jasny kosmyk, który za nic nie chciał współpracować. Przypomniała sobie cichy, łagodny ton, jakim mówił do wszystkich i nie mogła się wprost doczekać reakcji przyszłego narzeczonego na ich odkrycie. Przełomowe odkrycie. Odkrycie nad odkryciami!
Potem przypomniała sobie, że zapomnieli sfotografować stamtąd cokolwiek.

Z portu do pracowni wujka było bardzo blisko. Chodnik tonął w słońcu, kiedy trzy pary butów stukały pospiesznie w szaro białe płyty. Nie mogli się wprost doczekać, kiedy pokażą Alfiemu znalezisko, kiedy oznajmią mu wprost, że mapa nie kłamała, chcieli zobaczyć jego pełen niedowierzania uśmiech, kiedy usłyszy tak znamienne słowa.
Zamiast tego, gdy tylko przekroczyli próg pracowni, wujek jakby w gorączce doskoczył do nich i złapał Kasandrę za opalone, widoczne spod białego podkoszulka ramiona.
- Czemu nie odbierasz?! – Starał się krzyczeć, ale jego głos nawykł przez lata do szeptu i teraz nie brzmiał zbyt donośnie. Ale na pewno brzmiał poważnie. Zbyt poważnie. – Gdzie wyście byli tak długo? Powinniście się tu stawić o wiele szybciej, wiem na ile starczało wam powietrza! Nikomu się nie spieszyło, co?
- Alfred... - Wykrztusiła ciotka wyraźnie zaniepokojona. Żadne z nich jeszcze nigdy nie widziało zdenerwowanego Alfiego. Nawet Leander. Możliwe, że nawet sama Medea.
- Chcecie się przekonać, czego się dowiedziałem? – Nie ważne, czy chcieli. To, czy chcieli naprawdę było w tej chwili zupełnie nie istotne.


Czasy antyczne,
Pracownia garncarska

Wśród tysiąca szmerów nie słychać śmiechu. Ręce pracują w ciszy dopóki ktoś nie chrząka w celu podjęcia rozmowy.
- Myślę, że to bardzo dobrze, że nigdy nie zobaczymy skarbów tego miasta.
- Tak, dzięki bogom, jeszcze by ktoś zabrał Rybie Oko pomyłką, albo zanim by je ruszył, to te kreatury rozszarpały by biedaka na strzępy.
- Mówicie o Ludziach Morza? – wtrąca się ktoś młodszy, o głosie jak tysiąc dzwoneczków. – One gorsze rzeczy robią! Pilnują tych murów, jakby atlantydzi dalej stali nad nimi z batem, a kogo dorwą, tym będzie można posypywać mięso. Albo w kadziach szczątki trzymać, bo razem się nie będą trzymać na pewno.
- Głupie, że dalej tam siedzą. Mury zatopione, panowie martwi.
- Klejnot został. – Przypomina głos, który wcześniej chrząknął. – A atlantydzi głupi nie byli, tak zaklęli to berło, w którym kamień siedzi, że żadna kreatura poza człowiekiem go nie tknie. To bronią murów jak głupcy. Gotowi wszystko na strzępy, wszystko na proch...
Słychać trzask, coś się tłucze, odłamki toczą się po podłodze. Kolejne słowa są niezrozumiałe, brzmią pusto i odlegle, ze zbiorowych pretensji wyłania się głośniejszy krzyk.
- Przez to wasze bajanie mi się ręce zatrząsnęły!


Pracownia Alfiego

Wtedy Alfred zauważył przedmiot ściskany w dłoni prze Kasandrę. Wujka ciężko było poznać w tej chwili, na czole pulsowała mu żywo cienka żyłka, okulary zaczynały wręcz parować od szybkiego, nerwowego oddechu. A ręce nie trzęsły się jak to często w sytuacjach stresowych u niego bywało.
- Skąd to masz?! – Prawie udało mu się wrzasnąć do ciotki.
- Nie twój interes. – Odgryzła się, chyba po to, żeby może sprowadzić go na ziemię. – W głupie legendy będziesz wierzył? Mitologia, człowieku. Znasz to słowo? – To też nie był krzyk.
Alfred zacisnął szczęki. Miała rację. Tak... zdecydowanie miała rację, ale
- Pomyśl, głupia, jak się o was martwiłem! Też byś się bała! – Gniew zaczął ustępować.
- Ale... - Nike musiała się wychylić, chociaż zdecydowanie nie było to w jej stylu. – Ja rozumiem. Też bym się wystraszyła, ten człowiek w pracowni też się wystraszył...
Dziewczynka podeszła do niego i najczulej jak umiała przytuliła najbliższego jej dorosłego. Rozczulony do granic Alfred mógł tylko pogłaskać plecy Nike. Już nie był zły, ale dalej martwił się tragicznie. Martwił się, bo w tym rzekomym „bajaniu" starożytnych, słychać było taką pewność i oczywistość, jakby mówili o polityce. O polityce sprzed stu lat i jej obecnych nielicznych wyznawcach.
Ciotka Kasandra jednak nie uspokoiła się nadal. Zabrała z krzesła swoją bluzę, która została u wujka poprzednim razem, wepchnęła kamień do kieszeni i skierowała się do drzwi.
- Jadę do Szwecji. Konferencja za dwa dni, ale będziesz miał dzięki temu więcej czasu, żeby przemyśleć, czy warto na mnie krzyczeć. – Powiedziała tonem zimnym, ale absolutnie nie podniesionym. I wyszła nie trzasnąwszy nawet drzwiami.

Alfred opadł bezwładnie na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. „Siostrzeńcy" stali po obu jego stronach, każde trzymając dłoń na jednym z jego ramion.
- Spokojnie wujek, - powiedział Leo – mama z tatą też często się kłócą. Ale następnego dnia znowu dają sobie buziaka na dzień dobry.
- Ale Kasandra... Ona nigdy nie krzyczy. I nie znosi, żeby krzyczeć do niej.
Nike chyba rozumiała Kasandrę.


Tu powinien być tytułWhere stories live. Discover now