Rozdział 33

1.8K 138 77
                                    

Kacey 

Każą nam czekać i czekać. Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnęłam kogoś zobaczyć, jak małej, kochanej Mayi. Ciało Tymon jest ciepłe, ale dłonie cholernie zimne, to dlatego, że siedzimy między frontowymi drzwiami a koszem na śmieci podobno. Jest taki tłok na izbie przyjęć, że nie mamy miejsce, siedzieć gdzie indziej niż na ziemi.

Lekarze mówią, że sytuacja jest stabilna i dziewczynka dostała wszystkie możliwe leki przeciwko wstrząsowi anafilaktycznemu, teraz śpi i nabiera sił, lecz nam nie wolno wejść do niej.

Durne przepisy.

― Przepraszam, złotko... ― szepcze do ucha Tymon.

Obracam się przodem do niego, posyłając, delikatny uśmiech, ratujący smutną, zmęczoną twarz, siedzimy tu w końcu już prawie trzecią godzinę. Padam po prostu. 

― Nie wiedziałeś, że nie może jeść orzeszków. To nie twoja wina... ― Głos mi drży.

Wtulam mocniej swoje zziębnięte ciało do jego szybko poruszającej się klatki, czuję ogromne wyrzuty sumienia, powinnam mu powiedzieć, ostrzec go. Doskonale zdaję sobie sprawę, że robił to z czystego serca, aby sprawić dzieciakom chwilę frajdy, nic nie jest jego winą. Nic.

Opuszkami przejeżdżam od jego żuchwy po szyję, czuję pulsowanie krwi oraz każdy, najmniejszy oddech. Nie muszę widzieć, aby wiedzieć, że jest zmęczony. Znam go na tyle, że wystarczy, że się odezwie lub westchnie, już wiem, że coś nie gra.

― I tak czuję się z tym wszystkim...

― Csss... ― Przykładam palcem do jego miękkich warg. ― Proszę Tymon, nie obawiaj się. Wyluzuj po prostu. To nie twoja wina, rozumiesz?

Kąciki ust unoszą się pod moimi palcami, co powoduje, że wzdycham z ulgą. Nie chcę, aby on miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia związane z tobą sprawą. Jest bohaterem, przywiózł nas tu, działał strategicznie, szybko i zimną krwią.

― Przyniesiesz mi kawę? ― Szukam kilku dolarów w kieszeni.

― Z mlekiem?

Chwyta moje dłonie i składa na nich pocałunek, co daje mi jasny sygnał: Złotko, ja stawiam.

― Bez, potrzebuję zwiększonej dawki kofeiny.

― Już się robi.

Kiedy tylko znika, dostrzegam, jak bardzo jestem od ludzi uzależniona. Zaparzenie kawy w automacie, jazda autem, pisanie na telefonie, nie umiem tego... Czuję się czasem, jak taki wrzód, który jest zależny od innych. To wkurzające, ale równocześnie zawstydzające, bo jak to? Dziewczyna nie może ugotować, upiec, porządnie posprzątać mieszkania? Ludzie tacy, jak ja często są spychani na margines, społeczeństwo usilnie zapomina o tym, że są tacy, co nie widzą oczami, ale jedynie sercem.

Kiedyś Lorrie powiedziała mi piękne zdanie, które głęboko zapadło w moją pamięć:

Twoje serce jest złote, a ręce chłodne.

To przekształcony cytat z jednej piosenki, która nagle mi się przypomina. Tekst przelatuje w mojej głowie napisany wyraźną kursywą. Zagryzam wargi wpierw, a potem jakoś samo wszystko ze mnie wylatuje szeptem, ale wewnętrznie krzyczę.


Are you insane like me? Been in pain like me?
Bought a hundred dollar bottle of champagne like me?
Just to pour that motherfucker down the drain like me?
Would you use your water bill to dry the stain like me?

Are you high enough without the Mary Jane like me?
Do you tear yourself apart to entertain like me?
Do the people whisper 'bout you on the train like me?
Saying that you shouldn't waste your pretty face like me?

Utraceni | Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz