Rozdział 39 cz. I

1.6K 126 97
                                    

Rozdział 39 jest podzielony na dwie części, bo chcę ukazać go z perspektywy Kacey i Tymona. Obie części dzieją się w tym samym czasie. Miłego czytania :D

PS. 39 rozdział to jeden z tych najważniejszych rozdziałów. 

Kacey 

potkanie z Lorrie budzi we mnie jakiś wewnętrzny spokój. O wiele łatwiej jest mi myśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatni miesiąc. Właśnie dokładnie miesiąc temu byłam w Irwin z Tymonem, jednak mam wrażenie, jakby było to wczoraj. Rodzice Tymona, stary dom, wspomnienia, sporo się nazbierało przez ostatni czas.

Z Lorrie gada się jak z mamą, nigdy nie krytykuje, daje rady i jest po prostu niezwykła. Pamiętam, jak jej bujne bursztynowe loki rozwiewał wiatr, gdy dzień w dzień chodziłyśmy na plac zabaw. Zawsze ogromnie mi się podobały, choć sama posiadam jeszcze bardziej skręcone włosy, to jej były o wiele lepsze, takie puszyste i lekkie równocześnie.

― Czekoladko, a jak w sierocińcu dzieciaki? Dają wam wycisk?

Uśmiecham się szeroko na samą myśl o tych małych rozrabiakach, które widuję minimum raz w tygodniu.

― Uwielbiam tam chodzić, Tymon też pomaga, więc jest jeszcze lepiej! A twoje dzieci?

Żałuję, że nie mogę teraz zobaczyć jej wyrazu twarzy.

― Wiesz, najstarsza ma już czternaście lat, zaczyna się ten okres dojrzewania, chłopaki i tak dalej. Czasem jest cudowna, a mam ją ochotę udusić.

― Masz jeszcze synka i malutką córeczkę, prawda?

Słyszę nieznaczne chrząknięcie i przesunięcie się na drewnianym krześle. Moje pytanie, chyba nie wzbudza najlepszych emocji.

― Maddie ma trzy latka, jest taka pocieszna, ale Jack leży w hospicjum, ma dziesięć lat. ― Jej głos jest napięty, słowa wyrzuca z siebie bez uczuć.

― Przykro mi, Lorrie... ― Szukam jej dłoni, gdy tylko nasza skóra się styk,  moje współczucie wzrasta kilkukrotnie. 

― Ma guza usytuowanego we wnętrzu mózgu... To trudne, kiedy twoje dziecko ma nieuleczalną chorobę i jego dni są policzone. ― Wzdycha beznadziejnie.

Głos grzęźnie w moim gardle. Nie pomyślałam nawet o tym, w jakiej sytuacji jest jej rodzina. To nieco egoistyczne. Zawsze to ja się jej żalę i to najczęściej przez telefon. Lorrie zawsze jest taka pozytywna, pełna życia i zapewne uśmiecha się cały czas. Ta informacja burzy dobry atmosferę między nami.

― Wszystko z góry ma ustalony cel. ― Ściskam jej dłoń. ― Będę prosić o jego zdrowie u szefa w górze. ― Pokazuję kciukiem w stronę sufitu. ― Nadzieja jest podporą na duchu, pamiętaj Lorrie.

Jej oddech staje się spokojniejszy i dłonie rozluźniają się. To musi być trudne dla matki wiedzieć cierpienie swojego dziecka, nigdy nie chciałabym tego doświadczyć. Moja psychika i tak wiele już przeszła, śmierć, cierpienie i sama myśl, tego, że nie wiadomo, co będzie jutro, nie jest mi obca. Ale już, nigdy, przenigdy, nie chciałabym przeżyć tego samego, co czternaście lat temu - podwójnej śmierci rodziców i utraty domu, i zmysłu. 

― Czasem zastawiam się, skąd ty bierzesz takie pokłady siły. To nieprawdopodobne, czekoladko.

Wzruszam ramionami z lekkim uśmiechem, sama nie mam pojęcia, skąd czerpię tyle energii i siły do życia. Choć nie raz miałam chwilę totalnego załamania, mając pustkę przed oczami, widziałam identycznie moje życie.

Utraceni | Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz