Rozdział 25

1.9K 153 63
                                    

Kacey 

Cza­sem życie decy­duje za nas, co ma się wyda­rzyć. Czy to dobre, czy nie? Trudno oce­nić. Moja roz­mowa z Tymo­nem o prze­szło­ści wła­śnie taka była − przy­pad­kiem losu. Nie pla­no­wa­łam jej, ale idąc przez chłod­nym wie­czo­rem na spa­cer z nim poczu­łam wewnątrz, że on musi też znać to, co się stało, szcze­gól­nie że była rocz­nica. Teraz jak o tym myślę, leżąc na moim łóżku łzy napły­wają mi po raz kolejny do oczu, dla­tego że po wypo­wie­dze­niu wszyst­kich tych słów wyobra­ża­łam sobie, że mnie zgnoi, wyśmieje. Tym cza­sem dosta­łam jego cie­płe słowa i ramiona, które w ostat­nim cza­sie stały się miej­scem uko­je­nia. Potrze­bo­wa­łam tego... Potrze­buję jego.

Mała łezka sta­cza się z mojego policzka śli­ma­czym tem­pem, doty­kam opusz­kami zim­nych, sta­lo­wych strun gitary Tymona, którą dostał od dziadka. Zosta­wił mi ją na okres świą­teczny, po naszej intym­nej roz­mo­wie poszli­śmy do niego i wtedy mi ją dał. Choć nie umiem grać na gita­rze i powta­rza­łam mu, że to naprawdę niekonieczne to i tak się uparł. Teraz kiedy koło niej leżę wraz z Ugley, czuję jakby tu był, jakby frag­ment jego duszy pozo­stał ze mną. To uspo­ka­jące.

Sły­szę brzdęki obi­ja­nych garn­ków i łyżek. Jutro święta, więc Dean sza­leje w kuchni, przy­rzą­dza­jąc indyka i dyniowe cia­sto, jego specjały. Od dwóch lat to jego działka. Wła­ści­wie wycho­dzi mu to nawet dobrze, co za ironia losu, że wodę na herbatę potrafi spalić, a indyka nie. Dzi­wię się, że nie jedzie do rodziny już w pierw­szy dzień. Zaw­sze tylko na drugi i wraca w nocy, nie jest w domu dłuższej niż dobę. Nigdy nie mówi o swo­jej rodzi­nie ani słowa. 

― Kacey! Masz ochotę wyjeść resztki masy? ― Keith wcho­dzi do mojego pokoju. ― Widzę, że lenicie się z kocia­kiem, co?

Sia­dam po turecku i sze­roko się uśmie­cham. Cie­szę się, że są święta i będę mieć czas tylko dla nich. Dla moich przy­ja­ciół.

― Dostanę tę miskę? ― pytam zaczep­nie.

― Magiczne słowo?

― Dawaj żar­cie! ― Obie wybu­chamy grom­kim śmie­chem.

― Kacey, czy ty kie­dyś nauczysz się ogłady? ― Na moich kola­nach ląduje miska moich uko­cha­nych łakoci.

― A czy to się nie nazywa ogłada? ― Obli­zuję palec ze sło­dziut­kiej masy.

― Kacey, Kacey... ― wzdy­cha zre­zy­gno­wana.

Ugley ładuję swój łebek do moich pal­ców i liże je dokład­nie. Praw­do­po­dob­nie koty nie powinny spo­ży­wać takiej ilo­ści cukrów, ale co tam. Ugley nie umrze od tro­chę nie­zdro­wego żar­cia.

― Gitara? ― pyta zasko­czona Keith. ― Od Tymona?

― Hmm... ― Uśmie­cham się pod nosem z pełną buzią.

― Kacey... co Ty z nim krę­cisz?

― Pfff, nic.  

― Taaa... Widziałam, jak on na ciebie patrzył, będąc mikołajem. Kacey... mnie nie oszukasz. Jeszcze ci zostawia prezenty na święta.

― Co? ― unoszę się piskiem. ― Keith daj sobie siana z takimi spekulacjami.

― Akurat, nie wmówisz że mi że nic między...

― Keith... Nawet trudno jest mi go sobie wyobrazić, uwierz. A w dodatku on może mieć każdą. ― Wzdycham i odkładam miskę w stronę przyjaciółki.

― Rozmawiałaś z nim o tym?

― O czym? ― Marszczę brwi, nie rozumiejąc. 

― O tym, co siedzi ci w środku.

Utraceni | Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz