Rozdział 24

2.1K 173 113
                                    

Tymon 

Choć baseball kiedyś był dla mnie odskocznią, drugim życiem, a przede wszystkim ogromną miłością, z momentem niedostania się na studia mój zapał spadł diametralnie. Treningi z automatu zaczęły przypominać czynność, którą należy tylko odbębnić i zapomnieć. Wtedy rozpoczął się także czas wielkiej nagonki na mnie przez innych graczy i trenera, mieli podstawę do tego, naprawdę moja kondycja się obniżyła i motywacja, a jeszcze byłem kiepskim kapitanem. Odebrano mi ten tytuł na rzecz młodszego i silniejszego, byłem cholernie zły, bo to tak jakby ktoś postanowił mi jeszcze bardziej udowodnić, że kompletnie się do tego nie nadaję.

I tak jest prawda, nie nadaję się do tego. O wiele bardziej podoba mi się rozwijanie siebie wewnętrznie przez muzykę. Dzięki zimowej przerwie od baseballa z dnia na dzień uświadamiam sobie, że to nie jest to, co przygotował dla mnie Bóg. O ironio... Przez to wszystko, co w ostatnim czasie Kacey pokazała mi i nauczyła, tyle nie zdołałem się ogarnąć przez dwadzieścia jeden lat swojego życia. Myślę częściej o tym, kim tak naprawdę jestem, co mnie opisuje i buduje reputacje. Dochodzę do wniosku, że ukrywam się pod maską twardziela, ostrego języka i egoisty. Nie chcę taki być... Chcę zmian, chcę skończyć z przeszłością i ciągnącym w dół baseballem. Choć kiedyś go kochałem...

Wyciągam już telefon, stając przed sierocińcem, aby zadzwonić do trenera, abyśmy mogli porozmawiać szczerze o tym wszystkim, co mnie trapi. On jest dla mnie od zawsze najlepszym psychologiem, to jemu się zwierzałem w wieku nastoletnim o swoich wybrykach, dziewczynach. Mój tata tak na serio mnie nie zna. Jednak drobne, długie palce zaciskają się na moim ramieniu, powodując, że lekko odskakuję.

― A to ty, Harriet. ― Chichoczę nerwowo.

To nasze pierwsze spotkanie od tego w Butler. Wygląda na uśmiechniętą i o wiele lepszym stanie. Dawno nie widziałem jej w takim stanie, praktycznie rok.

― Hej, Foster. ― Uśmiecha się. ― To ty jeszcze nieprzebrany za grubaska?

― No właśnie idę, idę. ― Stresuję się niemiłosiernie, lecz staram się tego nie pokazywać.
― Choć tylnym wejściem, inaczej dzieciaki się zorientują i będzie kiepsko.

Idzie w stronę śmietników, gdzie pierwszy raz spotkałem Mayę z Kacey. Wspomnienia wracają, jak z bicza strzelił. To było przeszło dwa miesiące temu, coś takiego. Nadal wyraźnie czuję i widzę w głowie naszą wredną rozmowę. Byłem za ostry dla niej, odwdzięczała się tym samym chamskim językiem. Czy było warto? I tak i nie, dzięki temu nadal ją mam, ale mogłem nie być aż takim debilem. Z dnia na dzień widzę swoją przemianę.

― Tam z tyłu są drzwi na stołówkę parafialną, łatwo przemkniesz nimi do łazienki ― objaśnia.

― Dzięki, Harr. ― Posyłam jej lekki uśmiech, zatrzymuję się w pół kroku i obracam. ― Nadal masz zamiar unikać mnie i zmieniać dni zajęć tutaj?

Jej mina rzednie, ale po kilku sekundach się rozjaśnia i śmieje się złowieszczo podobnie jak Edith w chwilach górowania nad humorem Michaela.

― No co? ― Parskam śmiechem, patrząc na nią. 

― Edi mówiła, że ty i Kacey dogadujecie się lepiej, niż można by pomyśleć. ― Porusza jednoznacznie brwiami.

― Cholerna, krówka... ― mamroczę pod nosem. ― Powinnaś mniej słuchać młodszej siostry, plotkarstwo to zła cecha.

― Ta, akurat. Tymon to stwierdzenie faktu. ― Puszcza oczko. ― Muszę wam chyba zrobić klimatyczną scenerię po tych mikołajkach, a może sam zabierasz ją gdzieś?

Wywracam oczami i zmierzam niczym ninja się przebrać w odjechany strój świętego Mikołaja, mam dość tych dziwnych spekulacji o mnie i Hawk.

•••

Utraceni | Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz