Reszta weekendu nie była zbyt ekscytująca i przebiegła bardzo spokojnie. Większość naszej paczki trzeźwiała, a ja siedziałam w domu, gapiąc się na strugi deszczu spływające po oknie. Nie miałam nastroju na żadne spotkania.
Poniedziałek był typowym, jesiennym dniem. Liście na drzewach ostatecznie straciły swój zielony kolor, a niebo zaniosło się szarymi chmurami, z których lał się deszcz. Z tego powodu, Eliza zrezygnowała z tradycyjnego, porannego papierosa i pomaszerowałyśmy prosto do szkoły. Dotarłyśmy do niej wyjątkowo wcześnie, więc na parkingu nie spotkałyśmy nikogo znajomego.
Ja, Eliza, Marta, Bartek i Mateusz, w poniedziałkowym planie zajęć mieliśmy lekcję wychowania fizycznego - lekcję pocenia się, stękania i przeklinania na wuefistów. Razem z Elizą weszłyśmy do szatni, w której siedziała już przebrana w strój "sportowy" Marta, ze wściekłą miną wertując podręcznik z biologii.
- Marta, co ta biedna książka ci zrobiła, że tak na nią patrzysz? - zażartowałam, opierając stopę na ławce i ściągając buty.
- Książka nie zrobiła nic, to tylko ten pieprzony Czajkowski - odpowiedziała ze złością, praktycznie targając delikatne kartki podręcznika. - Ostatnio rozmawiałam z nim o tym, że dzisiaj dogadamy się co do terminu poprawy sprawdzianu. Dzisiaj rano przyszłam do szkoły, a ten skurczybyk z wielkim uśmiechem powiedział mi, że ma nadzieję, że widzimy się dzisiaj o piętnastej na poprawie. Czy on myśli, że uczyłam się wczoraj na kacu? - dodała zdenerwowana, zamykając książkę z wielkim hukiem.
- Moim zdaniem on nie przewiduje tego, że uczniowie chleją w sobotę, zamiast się uczyć - skwitowała Eliza, wzruszając ramionami. Marta odburknęła coś pod nosem i ze zdwojoną irytacją wróciła do wertowania kartek podręcznika. Spojrzałam tylko na Elizę i obie stwierdziłyśmy, że nie warto dłużej dolewać oliwy do ognia. Przebrałyśmy się w ciszy i szybko wyszłyśmy na salę gimnastyczną, gdzie Bartek i Mateusz trenowali rzuty do kosza. Wysoki Bartek był jednym z najlepszych graczy naszej szkolnej drużyny, ale Mateusz spokojnie mu dorównywał. Od kilku tygodni chłopcy nieustannie przygotowywali się do zawodów, które miały odbyć się w sąsiednim mieście w ten czwartek.
- Cieniasy, nawet nie potrafią grać - skomentowała żartobliwie Eliza po tym, jak Bartek po raz drugi nie trafił do kosza zza linii rzutów za trzy punkty. Patrzyłyśmy jeszcze przez chwilę na grających chłopców, po czym na sali zjawił się nasz nauczyciel, zmuszając nas do biegu dookoła boiska. Z Elizą biegłyśmy bardzo wolnym truchtem i zaczęłyśmy komentować wystające spod o wiele za krótkich spodenek pośladki naszych "koleżanek". Za nami biegli chłopcy, a Marta usiadła na ławce w rogu sali z podręcznikiem na kolanach. Po skończonym biegu mogliśmy wybrać sobie dyscyplinę, którą chcieliśmy zajmować się podczas lekcji, dlatego z Elizą usiadłyśmy na ławce obok Marty.
- Jak chcesz, mogę cię przepytać - rzuciła ożywiona, chętna do pomocy brunetka. - Moja grupa miała tkanki już tydzień temu - dodała, zaglądając do książki nad ramieniem załamanej dziewczyny.
- Chętnie, ale najpierw muszę się czegokolwiek nauczyć - odpowiedziała cicho, nie odrywając się od lektury nawet na moment.
- Kochana, masz jeszcze pół dnia, żeby to wszystko zapamiętać - dorzuciłam, pokrzepiająco klepiąc ją po plecach. Wróciłam do obserwowania chłopców, którzy gimnastykowali się, żeby zabrać Mateuszowi piłkę. Roześmiałam się, kiedy w pewnym momencie, nie widząc żadnego wyjścia z pułapki, Mateusz poddał się i zaczął turlać się po ziemi. Zawsze uwielbiałam, kiedy ten głąb wymyślał coś durnego, żeby tylko się popisać i pokazać, jakim był śmieszkiem.
- Nie mogę się doczekać, aż zrobi tak na zawodach - dodała Eliza, również z politowaniem przyglądając się całej tej scenie.
Na kolejnej przerwie postanowiłam wybrać się do biblioteki, aby znaleźć ciekawą książkę do zrecenzowania na lekcji angielskiego. Weszłam przez wielkie drzwi i poszłam prosto w stronę półki uginającej się pod książkami z dziedziny literatury klasycznej. Przeglądałam mnóstwo tytułów, ale żaden nie zachęcił mnie na tyle, aby wziąć go ze sobą. Wędrując między półkami, usłyszałam bębnienie ołówka i cichy śpiew dochodzący spomiędzy regałów ze słownikami. Strasznie zaciekawiło mnie to, kto normalny podśpiewywał sobie w dziale ze słownikami. Wychyliłam się zza regału i zobaczyłam Artura siedzącego na ziemi, czytającego coś, co przypominało słownik związków frazeologicznych. Miał w uszach słuchawki, a w dłoni trzymał ołówek, którym rytmicznie uderzał o kartki książki. Nie zauważył mnie, dlatego postanowiłam cichutko wycofać się i zostawić go w spokoju. W efekcie wyszłam z biblioteki bez żadnej książki.
CZYTASZ
Siedmiu Szeptem
Teen Fiction- Opowiedz mi o swoich znajomych, proszę - rzucił brunet od niechcenia. - Chciałbyś dowiedzieć się czegoś o moich znajomych?.. - spytałam niepewnie, dając sobie więcej czasu na odpowiedź. - Moją najlepszą przyjaciółkę, Martę zdążyłeś już dobrze pozn...