Chłopak z mieczem [Kuroshitsuji]

151 3 0
                                    

    Szedł przed siebie, rozglądając się na boki i wtulając malucha w swoje ramiona, starając się go uspokoić. Las coraz bardziej się przerzedzał. W końcu dotarł do kamienistej drogi.

     Bobas zaczął mu się wyrywać i mówić po swojemu. Chłopak postawił malucha na ziemi i chwycił za rękę.

– Tylko się nie wyrywaj – powiedział do niego, choć zdawał sobie sprawę, że to tylko dziecko, może go nie zrozumieć.

        Szedł drogą, mając nadzieje, że ona zaprowadzi ich do jakiegoś miasta czy czegoś, gdzie będzie mógł się dowiedzieć, gdzie są. Co jakiś czas zerkał na chłopczyka, który niezdarnie koło niego dreptał i coś do niego mówił. Ale jak każde małe dziecko, nie umiało jeszcze dobrze składać wyrazów.

      Szli dłuższy czas kiedy usłyszał za sobą stukot kopyt. Zbyt dużo czasu spędzał czasu z końmi, by nie rozpoznać, że to właśnie one. Odwrócił głowę do tyłu. W ich kierunku, biegły dwa konie, ciągnące czarny powóz. W pierwszej chwili myślał, że ma omamy, ale to była karoca. Wziął szybko brata na ręce i zszedł z drogi. Nie miał zamiaru dać się zabić przez karoce dla księżniczek. A tym bardziej skrzywdzić tego małego smroda, potocznie zwanego bratem. 

      Karoca była coraz bliżej i w końcu przejechała obok nich. Daleko nie pojechała, ponieważ zatrzymała się trochę dalej od niego. Z powozu wyszedł czarnowłosy mężczyzna w garniturze. Coś Newis'owi nie pasowało. Kto normalny chodzi w garniaku i jeździ dorożką w tych czasach?

     Mężczyzna podszedł do niego z nikłym uśmiechem. Coś było nie tak. Jedenastolatek to wiedział, czuł, że od niego dziwną moc. Przycisnął delikatnie swojego braciszka do siebie, jakby chciał go ukryć, jednak nie ruszył się o milimetr. Obserwował tylko w skupieniu mężczyznę, jak zwierzę polujące na zwierzynę, co zainteresowało nieznajomego.

     Kiedy nieznajomy stanął przed nim, przyłożył ją do piersi i skłonił się chłopakowi, wprowadzając go w zaskoczenie.

– Jestem Sebastian Michaelis, kamerdyner rodu Phantomhive. – Chłopak patrzył mu w oczy, które na ułamek sekundy błysnęły czerwienią. Zdziwiło go, że przedstawił się po angielsku. Znaczy się, domyśla się, że się przedstawił, po tym, że wypowiedział imię i nazwisko. Nie za bardzo umiał angielski, ale pojedyncze zwroty czy słówka znał. Mężczyzna nie był zwyczajnym człowiekiem.

– I co z tego? – spytał zirytowanym głosem, nie przejmując się, że mówi po polsku. Dyskretnie sięgnął do kieszeni spodni, gdzie miał pomniejszoną wersję miecza.

         Nigdy się z nim nie rozstawał, zawsze miał go w kieszeni. Rękojeść miecza była wąska i dopasowana do jego dłoni, nie miała specjalnych zdobień, nie licząc końcówki rękojeści, która miała kształt głowy sokoła i zamiast oczu, miał jedno oko było czerwonym, a drugie niebieskie, z kamieni szlachetnych. Był robiony na zamówienie. Specjalnie poprosił o takie same oczy sokoła, jakie miała jego siostra, Lilith. Mimo, że jego siostra nie używa Mocy, to on ją bardzo podziwiał. W jej oczach, mimo głębokiej pustki, widział ledwo dostrzegalny błysk bólu i nienawiści. Podziwiał ją głównie dlatego, że wydawała się osobą, która jest bardzo waleczną, która ukrywa się pod tą maską. Jak łowca, który w każdej chwili może rzucić się na swoją zwierzynę. Bez ostrzeżenia. Podziwiał ją i jednocześnie przerażała go, ale każda próba zwrócenia na siebie jej uwagi, kończyła się fiaskiem.

    Klinga miecza była cienka i długa. Cała czarna, a na niej wyryty napis: nie bój się, ale nikt nie może go odczytać, oprócz właściciela. To z powodu Mocy, którą włożył w ten napis.

– Mój panicz, pyta się czy ma pan do niego jakąś sprawę, skoro kierujesz się do jego rezydencji – odparł mężczyzna, spokojnym tonem. Tym razem również powiedział po polsku. Najwyraźniej umiał ten język. Jednak chłopakowi coś w nim nie pasowało. Czuł od niego Moc, dziwną, chaotyczną energię. Zacisnął w ręce miecz.

– Odsuń się! – Wyjął miecz z kieszeni i zamachnął się. Miecz błysnął jasnym światłem i powiększył się, idealnie leżąc mu w ręce.

    Czarnowłosy uskoczył do tyłu, z łatwością unikając miecza. Był zaskoczony faktem, że z kieszeni wyjął miecz.

– Sebastian! Co to ma znaczyć? – Z karocy wyszedł chłopaka, starszy od Nevisa. Miał czarne włosy, i niebieskie oko, bo na drugim miał czarną opaskę. Miał obojętną minę.

      Młodszy chłopaka zerknął na niego kątem oka nienawistnym wzrokiem, w jednej ręce trzymając czarny miecz, bijący tajemniczym blaskiem, a drugą przyciskając do siebie małego brata, który zaczął cicho szlochać.

– Paniczu, ten młodzieniec zaatakował mnie mieczem –powiedział, zerkając na niego kątem oka. Chłopak w opasce zmierzył zimnym wzrokiem młodszego od niego chłopaka.

       Stał w lekkim rozkroku, pochylając się do przodu i rozżarzonymi od gniewu niebieskimi jasnymi oczami patrzył na nich, gotowy się rzucić. Jego białe włosy kołysały się na wietrze, dodając mu lat i dzikości. W prawej ręce pewnie trzymał czarny miecz, który połyskiwał tajemniczym blaskiem. Lewą ręką przyciskał do siebie dziecko, które cicho szlochało, patrząc na świat mokrymi od płaczu, dużymi, zielonymi oczami.

– Dlaczego zaatakowałeś mojego kamerdynera? – zapytał spokojnie czarnowłosy. Chłopak patrzył na "panicza" czujnym wzrokiem, jednak nie poczuł od niego Mocy. Chłopak nie zrozumiał, ale czarnowłosy przetłumaczył mu to.

– Bo nie ufam osobom, które NIE są ludźmi – warknął, podkreślając ,,nie." Tak dla pewności, że dotrze do nich dotrze, że wie. Zaskoczony kamerdyner spojrzał na swojego panicza i przetłumaczył to, co usłyszał.

– Interesujące – stwierdził chłopak. – Powiedz mu, że go zapraszam do mojej posiadłości. – Rozkazał swojemu kamerdynerowi.

– Mój panicz, zaprasza cię do swojej posiadłości – oznajmił czerwonooki. Zdezorientowany jasnowłosy opuścił trochę miecz.

– Co? – spytał sam siebie. – Skąd w ogóle pomysł, że z wami pójdę, co? – warknął.

– Jako piekielnie dobry kamerdyner, widzę, że potrzebujesz pomocy. – Pochylił się w jego stronę, a jego oczy błysnęły mocniejszą czerwienią by po chwili wrócić do normalnego koloru.

        Patrzył na niego podejrzliwie, rozważając za i przeciw. Choć w sumie, co on się martwi? Był przecież geniuszem posługiwania się mieczem w tak młodym wieku. Przynajmniej to wynikało na zawodach z szermierki. Jak coś, to się obroni. Nawet go nie drasną.

      Mimika twarzy chłopaka zmieniła się diametralnie. Stała się znudzona, oraz jednocześnie śpiąca. Chłopak schował miecz do kieszeni, a następnie zasłonił twarz ręką, ziewając. Całkiem rozluźniony ruszył w stronę zaskoczonego chłopaka, głaskając uspokajająco młodszego brata.

– Daleko ten wasz dom? – spytał po polsku, nie trudząc się mówieniem po angielsku.

CIEMNE NIEBO | One-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz