Rozdział 1

62 5 2
                                    

- Ja pierdolę! Moja noga! - krzyknąłem. - Muszę iść jeszcze dwa dni, gdyby ten idiota dał mi konia już bym był na miejscu. Ale jestem tylko niewolnikiem - tylko ONI mogą jeździć konno. Co ja mu powiem? Że misja zakończyła się niepowodzeniem? Przecież mnie zabije... muszę coś wymyślić ale nie teraz, teraz jestem zmęczony, mam więcej szczęścia niż ten chłopak z blizną na twarzy, jak on się nazywał? Desmond ... tak chyba tak.

Biedny dzieciak. Nie mieliśmy żadnych szans, zostaliśmy rzuceni na nich bez żadnego przygotowania. Część z nas padła jeszcze zanim wyszliśmy z okopów - wróg postanowił nas obrzucić kamieniami. Desmondowi zgniotło wtedy nogi, widziałem jak się czołgał ... nie miał nóg od kolan w dół. Widziałem to ... widziałem jak wyciągał rękę w moją stronę i słyszałem jak krzyczał bym go zabił. Zrobiłem to - roztrzaskałem mu głowę. Niemal cały jestem w jego krwi. Nie czułem wtedy nic ... teraz też. Czuję tylko żal że kolejny człowiek musiał umrzeć. Weronika będzie chciała wiedzieć jak umarł, nie mogę jej powiedzieć co się stało. Ale pomyślę o tym później, teraz muszę się zająć nogą.

Siadam na ubitej ziemi i wyciągam z plecaka butelkę wódki z robaków po czym biorę duży łyk - dobrze że ją ukradłem. Smakuje obrzydliwie, ale można się szybko upić, a tylko to pozwala jakoś przeżyć. Biorę drugi łyk, jest już zbyt późno by iść, zaraz będą latały Sujpy. Nie chcę mieć z nimi do czynienia - gdybym miał broń to co innego, ale jestem tylko niewolnikiem... - zasnąłem. 

Gdy się budzę słońce jest już wysoko na nieboskłonie. Dookoła siebie widzę kilka jaszczurek, szybko łapię jedną, uderzam nią o najbliższy kamień. Wbijam paznokcie, rozrywam jej skórę. Widzę wnętrzności, krew oraz mięso gada, zjadam wszystko, łącznie z połamanymi kośćmi małego stworzenia. Pokarm powoli ląduje w moim żołądku. Nie wystarczy mi to nawet na parę minut ale jest to najlepsze śniadanie jakie natura może mi zaoferować. Cholera! Wylałem wódkę! Zostało jej na jeden mały łyk, przykładam szyjkę flaszki do ust po czym spostrzegam stan swojej nogi - zaczęła się wylewać ropa. Patrzę jeszcze raz z żalem na resztkę wódki, odkładam butelkę po czym rozrywam koszulkę a jej fragment namaczam alkoholem i przykładam ją do rany. Cudem powstrzymuję się przed krzykiem. Muszę to jakoś zaszyć... szybko. Rozrywam jeszcze kawałek koszuli i przywiązuję nim prowizoryczną gazę do rany. Wstaję i szybko tego żałuję - noga boli jak cholera, ale cóż ... muszę tam dojść jak najszybciej i przekazać temu śmierdzielowi - mojemu Panu, że misję i cały jego "odział" szlag trafił. Miałem tylko oglądać, spisać raport i go dostarczyć, ale nie... Smik - główny generał postanowił, że każdy niewolnik musi walczyć podczas gdy ONI - ciężkozbrojni i silni będą wydawać rozkazy. To nie tak miało być... Reszta wędrówki zleciała mi na zastanawianiu się co powiedzieć mojemu Panu.

Późnym wieczorem gdy chciałem się już kłaść spostrzegłem niedaleko siebie gniazdo Sujpów... gniazdo pełne jaj ale dorosłych osobników nigdzie nie widać... podchodzę do gniazda... jest wielkie - mógłbym się w nim położyć i jeszcze miałbym trochę miejsca. Jest na oko dwadzieścia jaj - każde jak dwie moje pięści. Biorę dziesięć z nich do plecaka, a jedno rozbijam już w rękach - mam szczęście, jeszcze nie ma zarodka. Szybko zabieram się za zawartość skorupy. Czuję jak białko i żółtko spływają do mojego pustego żołądka i wypełniają go powoli. Niewiele już zostało a ja wciąż jestem głodny, chyba otworzę jeszcze jedno jajo i wypiję je od razu. Siegam już po następne i słyszę za sobą coś co wstrzymało mój oddech. Jest za mną Sujp. Gorzej... to dwa Sujpy.

PotwórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz