Rozdział 9

9 2 0
                                    

Po zdaniu raportu mojemu Panu wychodzę z namiotu, jest zachód, postanawiam chwilę postać i poobserwować obóz, pod skalną ścinaną znajdującą się po północnej stronie mieści się chata kowala - potężnego Orka, na którego wołają Młot z powodu jego lewej pięści. Słyszałem, że od jego narodzin była twarda jak skała i wiecznie zaciśnięta. Zaraz obok znajduje się chata uprzywilejowanych niewolników, zawsze wydawało mi się to dziwne, niby mają mieć lepiej od innych, a z drugiej strony mieszczą się przy jednym z najgłośniejszych miejsc obozu.
Przysiadam na jednym z okolicznych kamieni, Orm nie powinien wychodzić więc jestem bezpieczny. Oglądam nogę, nadal mam na niej bandaż, nie sprawdzałem jej stanu od potyczki z Sujpami. Delikatnie rozsuwam kawałki materiału by nie podrażnić rany, to co widzę sprawia, że przewraca mi się w żołądku, rana ropieje, skóra dookoła zzieleniała, będę musiał podejść do ludzkiego medyka by to obejrzał. Szybko zakrywam ten obrzydliwy obraz, jak to możliwe, że nie czuję bólu? Posiedzę jeszcze chwilę, rzadko mam okazję obserwować zachód słońca, najczęściej o tej porze pracuję bądź przy odrobinie szczęścia śpię. Zapominam o mojej nodze, a moje myśli wędrują w kierunku Julii. Została zabrana tak nagle, dlaczego to mnie nie zabrali? Też tam byłem gdy zatłukła Hinksa, do tej pory w podłodze można znaleźć resztki jego czaszki bądź mózgu. Wzdrygam się na wspomnienie tego co wtedy się wydarzyło, ale czuję też upokorzenie, to ona ruszyła by go zabić, nie ja, ja stałem jak sparaliżowany mając cichą nadzieję, że opuści chatę i nas nie zobaczy. To ona ruszyła wymierzyć monstrum sprawiedliwość, ja byłem pasywnym obserwatorem najpierw mordu na dorosłych i dzieciach i później gdy krzesło raz za razem miażdżyło jego czaszkę. Gdy rozmawiałem o tym z Minkiem powiedział mi, że zachowałem się całkowicie naturalnie, ale ona nie.
- Wystarczy mi tych rozmyślań - mówię sam do siebie, wstaję i udaję się na południową część obozu do medyka.
Mijam chlew, w którym niewolnicy starają się nie zostać zabitymi przez wielkie świnie, kolejny efekt "udoskonalania" naukowców, a może zwykły wybryk natury?
- Kurwa! - słyszę za swoimi plecami, odwracam się by zobaczyć drzazgi i kawałki drewna lecące prosto w moją stronę, którym towarzyszy straszny huk. Knur zniszczył płot, stanął jakby dumny ze swojej ucieczki i rzucił się w bieg, prosto na mnie. Ucieczka nic nie da, jest za szybki, muszę szybko myśleć, gdy dzik jest pół metra przede mną szybko odskakuję w prawo. Ledwo musnął moje ubrania jednym z wielkich jak moje przedramię kłów. Patrzę w kierunku dziury w płocie paru niewolników opanowało pozostałe świnie, ale nie ma wśród nich żadnego knura, łatwo uspokoić samice, ale samiec to co innego, albo go zabijesz albo on zabije ciebie. To spojrzenie o mało co nie kosztowało mnie życia, knur znów przeprowadził szarżę, tym razem jakiekolwiek uskoki mnie nie uratują, postanawiam więc zdać się na szczęście, padam na ziemię z nadzieją, że potknie się o mnie, a jego wielkie racice mnie nie zabiją. Padam i zwijam się kłębek zakrywając dłońmi głowę. Potężne uderzenie w prawy bok zabiera mi powietrze z płuc, ale jakimś cudem mi się udało, wieprz się przewrócił. Teraz "tylko" wstać, chwytając się za bok podchodzę powoli łapiąc z trudem każdy oddech, jestem już blisko, prosiak nadal leży na boku, wierzga nogami usiłując się podnieść, z pyska toczy mu się piana. Jego przekrwione oko patrzy na mnie z nienawiścią, nie czekając ani chwili sięgam do ukrytej w bucie pochwy z krótkim nożem. Wbijam go prosto w serce kwiczącego z bólu olbrzyma, ostrze jest za krótkie by uśmiercić go za pierwszym uderzeniem. Wbijam jeszcze raz i jeszcze raz, kolejny, i jeszcze jeden, czuję ciepło jego krwi na dłoniach. Szybko spostrzegam, że przebicie mu serca zajęłoby mi całe wieki, ale dam radę zrobić coś innego. Rozpruwam brzuch knura, jucha leje się na ziemię pozostawiając wielką plamę, razem z nią wylewają się jego flaki. Jestem już cały pokryty czerwoną posoką stwora, który jeszcze chwilę temu zagrażał mojemu życiu, nie czuję nic, ani satysfakcji ani strachu, ani złości. Jestem pusty, zupełnie jak wtedy gdy zabiłem Desmonda...
Nagle za moją rękę z zakrwawionym nożem chwyta potężna łapa jednego z Ogrów.
- Co my tu mamy? Nóż? Niepotrzebnie zabijałeś tego prosiaka, teraz i tak zdechniesz - podnosi wolną rękę by zadać cios w moją głowę i tym samym odebrać mi dopiero co uratowane życie.

PotwórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz