5K 287 11
                                    

Spojrzawszy na zegarek, skalkulowałem, że mam wystarczająco dużo czasu, aby po raz ostatni zanurkować w myślodsiewnię zanim oddam wspomnienia prawowitemu właścicielowi. Musiałem się jednak pośpieszyć...

Wskoczyłem i znalazłem się na peronie dziewięć i trzy czwarte na stacji King's Cross. Hogwarcki ekspres właśnie przyjechał - było gorąco, kłębiła się para, panował nieopanowany harmider.

Wiedziałem, jak to jest, wrócić do nieprzyjemnego domu po roku ciepłej przyjaźni w szkole. Lecz cichy, ponury chłopiec o ciemnych włosach, stojący tuż obok mnie, musiał to odczuwać inaczej. O tym też wiedziałem.

Czy spędził szczęśliwy rok w Hogwarcie? Możliwe. Miał przecież przyjaciół - przyszłych Śmierciożerców, którym moja matka tak ostro się sprzeciwiała. Ale nie licząc miłego (czy jakiegokolwiek) towarzystwa tych Ślizgonów, szkoła z pewnością była dla niego równie nieprzyjemna jak dom.

Minęło sporo czasu, wszyscy uczniowie wesoło powitali oczekujących na nich rodziców i dawno wrócili do domu, a ja nadal stałem obok niego na pustym już peronie, wypatrując rodziców, którzy nie mieli się zjawić. Był żałosną figurką w niedopasowanym mugolskim stroju, obarczoną wielkim bagażem. A jednak miał w sobie jakąś dziwną godność. Nie okazywał gniewu, niecierpliwości, tego, że czuł się zraniony.

Naczekawszy się o wiele dłużej i wytrwalej niż większość dzieci miałaby ochotę, wstał wreszcie, żeby dotrzeć do domu na własną rękę. Taszcząc nieporęczny kufer, poślizgnął się i upuścił skrzynię na stopę nieznajomego przechodnia. Po tym wszystkim, co się zdarzyło wcześniej, wypadek przelał czarę. Chłopiec miał łzy w oczach, gdy przepraszał mężczyznę, którego uraził w nogę.

Obcy był wysokim, dostojnym panem w płaszczu. Miał wyjątkowo przyjazny wyraz twarzy i roześmiane oczy. Zapewnił Snape'a, że jego stopa była w najzupełniejszym porządku. (Wcale mi na to nie wyglądało.) A potem spytał, czy nikt nie przybył po dziecko na stację.

- Nie mam zamiaru się wtrącać, mój chłopcze, ale jestem tutaj od pewnego czasu, jako że ładowałem do pociągu skrzynie z książkami, i nie mogłem nie zauważyć...

Snape skinął głową, kompletnie upokorzony.

- Myślę, że nie skojarzyli daty, proszę pana...

Uświadomiłem sobie, że nawet Dursleyowie, jakkolwiek wredni by nie byli, nigdy nie zapomnieli odebrać mnie z dworca. Nieznajomy, który przedstawił się jako Gwillim Tudor, zaproponował chłopcu, że zabierze go do domu, co młody Ślizgon przyjął z wdzięcznością.

Gwillim Tudor chwycił Snape'a za rękę i z gracją aportował ich obu wraz z bagażem przed walący się dom. Jeśli nawet pan Tudor uznał budynek za całkowicie odpychający, nie dał tego po sobie poznać. Zapukał. Czekali, ale nikt nie otworzył drzwi.

Wciąż stojąc na ganku, usłyszeli męski głos, podniesiony w gniewie. Zaraz potem błagalny głos kobiecy, a następnie dźwięk tłuczenia, jakby coś spadło na podłogę... lub może zostało na nią zrzucone?

Chłopiec zbladł. Mimo wszystko z nienaganną manierą podziękował mężczyźnie i dodał, patrząc prosząco, że nie ma potrzeby, aby nowy znajomy dalej z nim czekał.

Pan Tudor zawahał się, nie chcąc zostawić dziecka samego na progu najwyraźniej brutalnego, pozbawionego szczęścia domu. Wyjął wizytówkę i podał ją Snape'owi. Kartonik otworzył się i zamknął w ręce chłopca jak książka.

- Jestem wydawcą - powiedział. - Tu jest mój adres. Jak widzisz, nie pracuję daleko stąd. Teraz odejdę, ale, Severusie, z niecierpliwością będę wyglądał twoich odwiedzin.

- Dziękuję panu - odparł chłopiec. - Gdyby nie pan... - Z trudem przełknął łzy. - Jest pan bardzo miły.

Gwillim Tudor podał mu rękę, potem uścisnął ramię, dodając otuchy, a w końcu pokuśtykał do bramy i znikł.

Kiedy mężczyzna odszedł, Snape wściekle nacisnął na dzwonek.

Drzwi wreszcie się otworzyły i stanęli przed nim rodzice. Poczekał, aż rozpęta się piekło, lecz ku jego zaskoczeniu nic podobnego się nie stało. Powitał ich więc spokojnie, po czym poinformował, że zaczęły się wakacje. Z czułością pocałował matkę, każąc jej iść do jej pokoju i odpocząć.

Kolejne kilka godzin Severus Snape spędził na przyrządzaniu obiadu, sprzątaniu i doprowadzaniu domu do stanu używalności.

Mogłem zaobserwować, jak zmieniają się jego rodzice. Ojciec zauważalnie się odprężył po smacznym posiłku, a i matka odzyskała pogodę ducha w spokojnej, opiekuńczej obecności syna.

Chłopiec dopiero co wrócił do domu po męczącej podróży i długim, upokarzającym oczekiwaniu na stacji. Ale nie mówił niczego na ten temat, ani nie okazał po sobie śladu wyczerpania.

Dopiero późno w nocy, w zaciszu własnego pokoju, pozwolił sobie na drobną rysę w opanowaniu.

Spojrzał w swoje odbicie w lustrze.

- Ty paskudny, wielkonosy, tłustowłosy dupku - powiedział głosem do złudzenia przypominającym Jamesa Pottera.

Jeśli miałbym oddać sprawiedliwość mojemu ojcu, to muszę przyznać, że nigdy nie słyszałem, aby nazywał Snape'a w ten sposób. Smarkerus - tak. Paskudny dupek - tak. Ale nigdy paskudnym, wielkonosym itd. itd.

Przerwałem rozmyślania, gdy zwróciło moją uwagę, co chłopiec robił dalej. Wyjął różdżkę.

- Legalne czy nielegalne, nic mnie to nie obchodzi - wymamrotał, po czym wskazał na własne włosy i wypowiedział dziwaczne zaklęcie.

Nagle zrozumiałem, co próbował zrobić: chciał usunąć tłuszcz!

Kiedy machnął różdżką, włosy stały się jaskrawoczerwone, potem zgniłozielone, a w końcu uzyskały kolor i konsystencję suchej słomy. Nie wyglądał specjalnie atrakcyjnie ze swoją tradycyjną zasłoną przetłuszczonych, czarnych włosów, ale teraz było gorzej. Znacznie, znacznie gorzej. Wlepiał wzrok w odbicie z totalnym przerażeniem. Później odwrócił się i spojrzał na drzwi. Nie były zaryglowane. Przyskoczył do nich i pośpiesznie naprawił niedopatrzenie.

Mając pewność, że nikt mu nie przeszkodzi, Severus Snape zalał się łzami.

Wynurzyłem się ze wspomnień bardziej przygnębiony niż do nich nurkowałem. Wydobyłem z kieszeni sponiewierany zwój pergaminu, na którym zapisywałem moje przemyślenia związane z tym, co widziałem w myślodsiewni. Irytowało mnie, że zawsze byłem tylko obserwatorem, patrzącym, ale nie mogącym w niczym uczestniczyć. Przenoszenie refleksji na pergamin dawało mi pewną ulgę. Czułem się, jakbym coś robił.

Niemal podświadomie zauważyłem, że zapełniłem już siedem i pół cala zwoju. Pisałem dalej.

tłuszcz I sevitusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz