Nadeszła zima. Śnieg do kolan. Gdy widzisz skaczącą czapkę z pomponem, można się domyślić, że to moja (nie)skromna osoba. Wtedy jeszcze z radością szłam na przystanek. Lekcje zaczynamy o 7.30, autobus jest zazwyczaj 7.10, no więc czekam. 7.20 nie ma go, 7.30 nie ma go, 8 nie ma go zdążyłam przyjść na nowo do domu, a ten jebaniec dopiero raczył przyjechać. No to run na przystanek wślizg jak BMW na lodzie i cyk w autobusie. Gdy przyjechaliśmy moja klasa miała już wf, lepili bałwana. Amatorszczyznę. Ja jako dziecko (mam nadzieję, że niebiologiczne) Boba Budowniczego chciałam zabłysnąć i zrobić iglo.
Początek był łatwy gorzej z dachem okazało się, że byłam już za mała by zrobić dach tego nieprestiżowego domu. No trzeba było dokończyć, nie ma rady. Jako zgrana klasa wpadliśmy na pomysł. Jeden będzie stał na barkach dwóch osób. Oczywiście ja 20 kilogramów żywej wagi podjęło się tego zadania, podstawami tej wieży była Julka i Krystian. Już kończyłam moje Koloseum, mojego dzieciaka, gdy nagle Krystian kichnął. I cały misterny plan poszedł się.... Ja straciłam równowagę i przewróciłam się na ścianę iglo, Julka poślizgnęła się na lodzie i upadła w jego środku i cały śnieg spadł na nią. Ja niechcący zrobiłam naprawdę BOLESNEGO szpagata. Gdy zobaczyliśmy Julę pod gruzami od razu reanimacja kopiemy to białe gówno jak psy w ziemi. Julki nie ma. Kuźwa ona może nie żyć! Run! Odkupujemy wszystko. Dobra nasza, daję się wyczuć nogę, lecimy. Po zawaleniu całego śniegu wyglądała jak ci "chorzy" z reklamy Vicks'ów i innych dziadostw na przeziębienie. Rozumiem, gdy się jest chorym to jest się bladym, albo czerwonym, no ale nikogo fioletowego jeszcze nie spotkałam, no chyba, że właśnie chciał się powiesić, ale w ostatniej chwili odwiązali sznur od żelazka.
Szybko lecimy po panią, no raczej to nie było szybko, bo w zimę każdy lubi wolmo. Krzyż i te sprawy.
Szczerze? Nie dziwię się, że ta nauczycielka była tylko rok nasza wychowawczynią. Ja bym z nami nie wytrzymała. Zło razy 5, dobra 6 ja odwalałam tę fuchę podwójnie 😈.
Było ogrzewanie Julki tulenie, a później wpadliśmy na pomysł, że zaraz po powrocie do szkoły przystawimy jej policzki do gorącego grzejnika. Brzmi drastycznie, ale działało. Trochę się wyrywała ale jakie miała ciepłe policzki! Jak po grillu.
Również tego dnia był u nas w szkole dzień warzyw i owoców, więc sałatki i te sprawy. Starsi robili sałatki ponoć zdrowe, ale świnie już lepiej jedzą, natomiast młodsi odgrywali rolę Magdy Gessler tylko, że bez wywalania do góry nogami ławek i krzyczenia:
CZEMU WY TRUJECIE LUDZI?!
To właśnie byłoby najfajniejsze, z każdym "daniem" bym tak zrobiła.
Ale i tak odgórnie nie zależnie jak dziadowy miało to smak musieliśmy powiedzieć, że pobudziło to nasze kubki smakowe. Ta chyba do rzygania. Kto normalny robi sałatkę z 5 marchewek i jabłka. No tak przecież to równe proporcje. Tak samo jakby wziąć równe proporcje
Jeden koń
Jeden królik
Upierdzielili jakiś dżemiks, wolę nie wiedzieć z czego to było, mam nadzieję, że nie radioaktywne. Najbardziej nieprestiżowym czymś był ten walony sok jabłkowy. No ochyda jakich mało. Śmiało można by było to zamienić z tym dżemem nikt by nie zauważył.
Po tym całym dniu brzuszek mnie tak bolał, że zaprosiłam tych debili na spanko. Trzeba było to jakoś przetrawić, bez leżenia nie było to możliwe.
CZYTASZ
My school's story ✌️
Historia CortaProlog Na początku wypada się przywitać, więc cześć! Choć na Wattpadzie jestem od kawałka czasu to moja pierwsza historia. Będzie to historia z życia szkolnego "mojej" klasy. Mam nadzieję, że będzie się miło czytało, więc by was nie zanudzić po pros...