_____________________________
Patrzą na mnie,
więc pewnie mam twarz.Ze wszystkich znajomych twarzy
najmniej pamiętam własną.Nieraz mi ręce
żyją zupełnie osobno.
Może ich wtedy nie doliczać do siebie?Gdzie są moje granice?
________________________________— Będzie dobrze, Draco. Nie mamy się czym stresować — powiedział Harry, nerwowo splatając ze sobą palce. Malfoy sporzał na niego jak na ostatniego idiotę, najwyraźniej chcąc mu przekazać, że nie brzmi ani trochę przekonywująco i strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa wyjściowej szaty. Byli spóźnieni jakieś dziesięć minut. — No dobra, może i mamy, ale to nie powód, żeby to robić.
Wzrok Malfoya stał się jeszcze bardziej przepełniony naganą.
— Wiesz, o co mi chodzi. Byliśmy w gorszych sytuacjach. Jakiśtam bankiet nie powinien wyprowadzić nas z równowagi.
Draco uniósł brwi, po czym prychnął i wzruszył ramionami. Od czasu, gdy stracił głos, jego gesty stały się tak przesadzone, że niemal teatralne. Uczenie się języka migowego nie szło im obu, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Harry miał naprawdę mało czasu na cokolwiek poza pracą, a jak już wracał do domu, był tak zmęczony, że nie potrafił się na niczym skupić.
Musieli się więc porozumiewać inaczej: gestami, minami, ewentualnie za pomocą papieru i pióra. Na początku Harry kupił co prawda coś w rodzaju pióra Rity Skeeter, które miało zapisywać to, co Draco chciałby mu przekazać, jednak szybko okazało się, że przedmiot nie działa. Jak się potem okazało: nie był wadliwy, po prostu blondyn nie potrafił już korzystać z niczego, co miało jakikolwiek związek z magią.
Harry doskonale więc rozumiał powody, dla których Draco nie chciał pojawiać się na bankiecie: nie dał mu co prawda znać w jakikolwiek sposób, że nie chce mu towarzyszyć, ale Potter się tego domyślał. Na uroczystości mieli pojawić się sami czarodzieje, w dodatku w znacznej mierze potężni czarodzieje i blondyn musiał czuć się w tym towarzystwie potwornie bezbronny i osaczony.
Tylko że Harry wiedział, że on sam by się tak zapewne czuł, gdyby nie obecność Draco. Bo jego bliskość przypominała mu, dlaczego zrobił to wszystko, co zrobił i dlaczego nie powinien poddawać się nawet teraz.
Pchnął ciężkie drzwi, prowadzące do Sali Bankietowej i zamarł jak sparaliżowany.
Była ogromna: wrażenie to potęgowały jeszcze zajmujące wszystkie cztery ściany gigantyczne lustra. Kryształowe żyrandole wypełniały ją jasnym, niemalże oślepiającym światłem, a wszechobecny przepych, przejawiając się między innymi w suto zastawionych stołach, rzeźbionych krzesłach i ustawionych pod ścianami popiersiach był co najmniej onieśmielający.
Harry poczuł dłoń Dracona na swoim ramieniu i to go nieco otrzeźwiło. Spojrzał na byłego ślizgona, na którego twarzy nie było widać zaskoczenia. Najwyraźniej nie pierwszy raz w życiu był w tak wyglądającym pomieszczeniu.
Blondyn wskazał głową na stoły, jakby chciał powiedzieć coś w stylu "Chodź, usiądziemy". Harry skinął na znak, że zrozumiał. Był tak przytłoczony, że głos nie chciał się przedostać przez jego gardło.
Miejsce znaleźli stosunkowo szybko, siadając gdzieś pomiędzy starszą kobietą w niebieskiej sukience, a wyskokim mężczyzną w czarnym garniturze, który siedział tak prosto i z tak nieprzeniknioną miną, że Harry przez chwilę zastanowił się, czy nie jest spetryfikowany.
CZYTASZ
Zwycięskie Przywileje
Fanfiction[Trzecia i ostatnia część "Ślizgońskich Praw"] "Muszę przyznać, że to zwyciestwo ma cierpki smak porażki, ale to chyba da się zmienić, prawda?" Świat po Wielkiej Wojnie Czarodziejów. Nowe rządy. Nowe prawa. Nowy świat. Ale ludzie... ludzie wciąż ci...