~Epilog~

1.7K 217 96
                                    

Media: P!NK — Just give me a reason
_______________________________
Pomiędzy nami leżą długie, nieme lata
Jak nieruchome, mgłami owiane jeziora
Z łez, które lała nasza obopólna strata,
Gdy bezdnem rozdzieliła nas losu zapora.
_______________________________

Czasami myślę, że mój związek z Harrym był wieczną walką i przełamywaniem lodów, staraniem, by w jednej chwili nie próbować zdominować, stłamsić i wdeptać w ziemię tego drugiego, a w drugiej nie traktować go jak bezsilnego dzieciaka, nad którym trzeba się trząść jak nad jajkiem w strachu, że zaraz coś mu się stanie.

Nie wiem, dlaczego po Azkabanie znów się z Harrym zeszliśmy: znajomi twierdzą, że ciągnie swój do swego, więc to nasze szaleństwo nas na powrót połączyło; ale my nie byliśmy szaleni: szalony był Rookwood, podwójny agent, który przed wojną działał dla Czarnego Pana, a w jej trakcie się od niego odwrócił; szalony był Alva, dzieciak, który zbytnio zasmakował w okrucieństwie, szalona była Bellatrix, ogłupiała z miłości i służalczości w stosunku do Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać; szalony był wreszcie Tom Riddle, opuszczony, samotny chłopiec, który dał się pochłonąć czarnej magii, pragnieniu władzy i strachowi przed śmiercią, które w końcu uczyniły z niego Lorda Voldemorta, zabitego później przez ledwie trzymającego się na nogach, skutego łańcuchami nastolatka, będącego jego więźniem. My nie byliśmy szaleni, a zniszczeni, zdruzgotani i wybrakowani. Złamani nieprzepracowanymi traumami jeszcze z czasów wojny, Azkabanem, złymi wspomnieniami i wielką dziurą w sercach. Byliśmy beznadziejną parą po moim wyjściu z więzienia: jeszcze gorszą niż przed tym, jak do niego trafiłem. Ja usiłowałem zniszczyć resztki tlącego się we mnie niemrawo życia, chciałem, aby Harry się w końcu ode mnie odczepił i winiłem go za wszystko, za co tylko mogłem, on wtedy pieklił się straszliwie, krzyczał i obrażał się, ja znikałem z jego życia na kilka dni, a on już po dobie szukał mnie po całym mieście, jak nie całej Anglii, aż w końcu znajdował, zalanego w trupa lub wypadającego kolejnego papierosa w jakimś ciemnym zaułku w jednej z gorszych dzielnic Londynu. Być może nic by z tego nie było, gdyby nie Hermiona: ja bym pewnego dnia zniknął na dobre, a Harry w końcu zaprzestałby poszukiwań. Dziś wydaje mi się, że Granger ratowała nasz związek, bo już nie była w stanie uratować swojego — włożyła w to tyle katorżniczej pracy i zajęło jej to tyle lat, że w trakcie zdążyła wziąć rozwód, zostać Ministrem Magii i przysporzyć sobie zarówno wielu problemów, jak i wrogów, ale jej się udało. Czasami mam wrażenie, że Hermiona Granger miała jeszcze większy kompleks bohatera niż Harry; była też pierwszym od dwudziestu lat politykiem na tak wysokim stanowisku, faktycznie usiłującym uleczyć ten chory kraj, który bynajmniej na nią nie zasługiwał.

A być może faktycznie coś mnie do Pottera ciągnęło, a jego do mnie, poza oczywiście ogólnym zepsuciem. Naszą relację bardziej opisywał termin "bratnie dusze", niż "szaleńcza miłość". Rozumieliśmy się doskonale, choć wiele lat terapii zajęło nam, zanim poskładaliśmy się do kupy i zaczęliśmy w miarę normalnie funkcjonować. Byłem zakochany w jego cierpkości, w jego starych bliznach, jego trudnych przeżyciach i krzywym uśmiechu, gdy ktoś wspominał o wojnie. Wydaje mi się, że byliśmy dla siebie kimś więcej, niż tylko parą: ja dopełniałem jego braki, on moje, a z tym, czego nie byliśmy w stanie zapełnić, radziliśmy sobie wspólnie, choć ciemność nieustannie nas do siebie wołała. Wydaje mi się, że patrzyliśmy w otchłań na tyle długo, aby ona w następstwie nie tyle na nas spojrzała, co nie spuszczała z nas wzroku przez cały czas.

W trakcie mojego pobytu w Azkabanie nic nie wskazywało na to, że w pewnym momencie swojego życia zdecyduję się spędzić jego część z Harrym Potterem: jego odwiedziny przez pierwsze dwa lata były rzadkie i krótkie, bo tak stanowiły przepisy. On mówił mi, jak jest na zewnątrz, ale ja nie chciałem tego słuchać; on snuł plany na przyszłość, a ja popadałem w coraz większy smutek, bo nie potrafiłem sobie wyobrazić, że kiedykolwiek opuszczę swoją małą, ponurą celę. W końcu, po dwóch latach, kazałem mu iść w diabły: nie mogłem przecież wiecznie trzymać go przy sobie, miał przed sobą całe życie — i przekazałem mu, by o mnie zapomniał, związał się z kimś oraz był szczęśliwy.

Zwycięskie PrzywilejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz