____________________________
I tak się właśnie kończy świat,
I tak się właśnie kończy świat,
I tak się właśnie kończy świat,
Nie hukiem, ale skomleniem
____________________________Kurwa mać, przemknęło Harry'emu przez głowę, gdy biegł korytarzem Ministerstwa Magii. Już żałował, że zostawił Draco samego. Czy w razie czego ktoś będzie w stanie go obronić? No jasne, że nie, nikt nawet nie spróbuje. Draco to były śmierciożerca, zresztą ludzie nie mają pojęcia o jego stanie, bo nigdy nie został podany do wiadomości publicznej i nawet, jeżeli w "Proroku" huczy od plotek, jedyne, co czarodziejski świat wie o Malfoyu to to, że jest niemy. A niemy czarodziej to wciąż czarodziej.
Muszę się pośpieszyć!, przemknęło mu przez myśl i właśnie wtedy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze. Harry bez pukania wpadł do gabinetu zwierzchnika Aurorów, Kingsleya, błyskawicznie pokonując dystans od windy do drzwi, co jednak przypłacił kłującą w boku kolką. Nigdy nie był typem sportowca i teraz płuca bolały go tak, jakby zaraz miały zapaść się wgłąb klatki piersiowej, wgłąb siebie, skurczyć przez podjęty przez Pottera wysiłek i odmówić dalszej współpracy, podobnie zresztą jak nogi, których brunet już zwyczajnie nie czuł i musiał oprzeć się ciężko o framugę, żeby nie upaść.
Shacklebot podniósł na niego zaskoczony wzrok, trzeba mu jednak oddać, że było to raczej zaskoczenie spowodowane widokiem Wybrańca, a nie zaistniałą sytuacją. Uwadze zielonookiego nie umknęła leżąca nieopodal jego dłoni różdżka.
Zawsze gotowy, pomyślał.
- Tak? - Kingsley uniósł brwi. Siedział na stertą papierów, w ręku trzymając duże, czarne pióro, a pod jego oczami rysowały się duże, ciemne cienie. Aurorzy w ostatnich tygodniach mieli wyjątkowo dużo roboty i Potter nie dziwił się, że Kingsley wygląda tak, jakby mógł dosłownie w każdej chwili zasnąć lub zasłabnąć. Powinien odpocząć, jeżeli nadal chce wykonywać swoją pracę.
Wszyscy powinniśmy.
- Ktoś zaatakował ludzi na bankiecie, część jest otruta, jakis facet pod imperiusem chyba usiłował mnie zabić, ale to w sumie nieważne, musisz tam kogoś wysłać n a t y c h m i a s t, aportacja do budynku jest niemożliwa - wyrzucił z siebie Harry na jednym wydechu.
Shacklebot zamrugał i po chwili wybuchnął krótkim, ponurym śmiechem. W kącikach jego oczu zaperliły się łzy autentycznego rozbawienia.
- Znowu wszystkich ratujesz, Harry? - zapytał retorycznie i machnął różdżką, z której posypały się srebrne skry. Zanim Potter zdążył cokolwiek powiedzieć, przez boczne drzwi do gabinetu wpadł na oko dwudziestoparoletni chłopak o postawnej, jakby wyciosanej z kamienia sylwetce, ostrzyżonych na jeżyka włosach i nieprzeniknionej minie. Widocznie Kingsley wezwał go tym nieznanym okularnikowi, srebrnym i niewerbalnym zaklęciem.
- Zmobilizuj wszystkich, jednak zaatakowali. Część uczestników jest nieprzytomna. Aportacja do środka jest niemożliwa. Najprawdopodobniej napastnicy obezwładnili naszych - bardziej rozkazał niż powiedział Kingsley.
- Tak jest. - Głos drugiego mężczyzny był niski i wyjątkowo szorstki, nieprzyjazny, jakby wydobywał się z gardła gotowego do ataku drapieżnika, a nie człowieka. Drzwi za nim trzasnęły z hukiem, jakby miały zaraz wypaść.
- Przyjemniaczek - skomentował Harry. Ciemnoskóry wzruszył ramionami.
- Aldous to dobry fachowiec, ale w relacjach międzyludzkich raczej sobie nie radzi - odparł enigmatycznie Kingsley, odkładając różdżkę i przejeżdżając ręką po twarzy. Zmęczenie emanowało z niego niemalże na cały pokój i było tak namacalne, że powoli zaczynało udzielać się także Harry'emu. A może to było jego własne? Sam już nie wiedział. - Przypuszczaliśmy, że będzie atak, Aurorzy są cały dzień w gotowości. Martwi mnie jednak, że pomimo, że impreza była przez nas obstawiona, stało się coś takiego.
CZYTASZ
Zwycięskie Przywileje
Fanfiction[Trzecia i ostatnia część "Ślizgońskich Praw"] "Muszę przyznać, że to zwyciestwo ma cierpki smak porażki, ale to chyba da się zmienić, prawda?" Świat po Wielkiej Wojnie Czarodziejów. Nowe rządy. Nowe prawa. Nowy świat. Ale ludzie... ludzie wciąż ci...