~4~ Przywilej posiadania autorytetu

2.3K 286 152
                                    

____________________________
I tak się właśnie kończy świat,
I tak się właśnie kończy świat,
I tak się właśnie kończy świat,
Nie hukiem, ale skomleniem
____________________________

Kurwa mać, przemknęło Harry'emu przez głowę, gdy biegł korytarzem Ministerstwa Magii. Już żałował, że zostawił Draco samego. Czy w razie czego ktoś będzie w stanie go obronić? No jasne, że nie, nikt nawet nie spróbuje. Draco to były śmierciożerca, zresztą ludzie nie mają pojęcia o jego stanie, bo nigdy nie został podany do wiadomości publicznej i nawet, jeżeli w "Proroku" huczy od plotek, jedyne, co czarodziejski świat wie o Malfoyu to to, że jest niemy. A niemy czarodziej to wciąż czarodziej.

Muszę się pośpieszyć!, przemknęło mu przez myśl i właśnie wtedy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze. Harry bez pukania wpadł do gabinetu zwierzchnika Aurorów, Kingsleya, błyskawicznie pokonując dystans od windy do drzwi, co jednak przypłacił kłującą w boku kolką. Nigdy nie był typem sportowca i teraz płuca bolały go tak, jakby zaraz miały zapaść się wgłąb klatki piersiowej, wgłąb siebie, skurczyć przez podjęty przez Pottera wysiłek i odmówić dalszej współpracy, podobnie zresztą jak nogi, których brunet już zwyczajnie nie czuł i musiał oprzeć się ciężko o framugę, żeby nie upaść.

Shacklebot podniósł na niego zaskoczony wzrok, trzeba mu jednak oddać, że było to raczej zaskoczenie spowodowane widokiem Wybrańca, a nie zaistniałą sytuacją. Uwadze zielonookiego nie umknęła leżąca nieopodal jego dłoni różdżka.

Zawsze gotowy, pomyślał.

- Tak? - Kingsley uniósł brwi. Siedział na stertą papierów, w ręku trzymając duże, czarne pióro, a pod jego oczami rysowały się duże, ciemne cienie. Aurorzy w ostatnich tygodniach mieli wyjątkowo dużo roboty i Potter nie dziwił się, że Kingsley wygląda tak, jakby mógł dosłownie w każdej chwili zasnąć lub zasłabnąć. Powinien odpocząć, jeżeli nadal chce wykonywać swoją pracę.

Wszyscy powinniśmy.

- Ktoś zaatakował ludzi na bankiecie, część jest otruta, jakis facet pod imperiusem chyba usiłował mnie zabić, ale to w sumie nieważne, musisz tam kogoś wysłać n a t y c h m i a s t, aportacja do budynku jest niemożliwa - wyrzucił z siebie Harry na jednym wydechu.

Shacklebot zamrugał i po chwili wybuchnął krótkim, ponurym śmiechem. W kącikach jego oczu zaperliły się łzy autentycznego rozbawienia.

- Znowu wszystkich ratujesz, Harry? - zapytał retorycznie i machnął różdżką, z której posypały się srebrne skry. Zanim Potter zdążył cokolwiek powiedzieć, przez boczne drzwi do gabinetu wpadł na oko dwudziestoparoletni chłopak o postawnej, jakby wyciosanej z kamienia sylwetce, ostrzyżonych na jeżyka włosach i nieprzeniknionej minie. Widocznie Kingsley wezwał go tym nieznanym okularnikowi, srebrnym i niewerbalnym zaklęciem.

- Zmobilizuj wszystkich, jednak zaatakowali. Część uczestników jest nieprzytomna. Aportacja do środka jest niemożliwa. Najprawdopodobniej napastnicy obezwładnili naszych - bardziej rozkazał niż powiedział Kingsley.

- Tak jest. - Głos drugiego mężczyzny był niski i wyjątkowo szorstki, nieprzyjazny, jakby wydobywał się z gardła gotowego do ataku drapieżnika, a nie człowieka. Drzwi za nim trzasnęły z hukiem, jakby miały zaraz wypaść.

- Przyjemniaczek - skomentował Harry. Ciemnoskóry wzruszył ramionami.

- Aldous to dobry fachowiec, ale w relacjach międzyludzkich raczej sobie nie radzi - odparł enigmatycznie Kingsley, odkładając różdżkę i przejeżdżając ręką po twarzy. Zmęczenie emanowało z niego niemalże na cały pokój i było tak namacalne, że powoli zaczynało udzielać się także Harry'emu. A może to było jego własne? Sam już nie wiedział. - Przypuszczaliśmy, że będzie atak, Aurorzy są cały dzień w gotowości. Martwi mnie jednak, że pomimo, że impreza była przez nas obstawiona, stało się coś takiego.

Zwycięskie PrzywilejeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz