__________________________________
Więc młodość nasza mija bezpowrotnie
Jak błyskawica wśród bezpłodnej burzy,
Serce się nasze wypali i znuży,
I nic nie zdoła podnieść go istotnie -
A gdy nie możem żyć i cierpieć dłużej...
To na wygnaniu giniemy samotnie.
___________________________________— Rozważyłeś naszą propozycję? — zapytał Harry, wczesnym rankiem wchodząc do kuchni. Alva krzątał się przy szafkach jak w swoim własnym domu, co nieco Wybrańca rozbawiło, ponieważ mimo że zdecydowanie nie lubił nastolatka, było w nim coś ujmującego.
— Tak — odburknął mu szatyn, biorąc smarując już chyba piątą kanapkę masłem. Najwyraźniej robił zapasy na drogę. — Nie wierzę, że Minister tak po prostu mnie ułaskawi. Chcę normalnie żyć, Potter.
— Życzę powiedzenia — mruknął Wybraniec, uśmiechając się krzywo. — Mówiłem prawdę, gdy wspominałem, że aurorzy cię szybko złapią. Działają całkiem nieźle pod przewodnictwem Kingsleya.
— Jak zwykle pocieszający.
— Nigdy nie próbowałem cię pocieszyć. Dla mnie równie dobrze mógłbyś zgnić w Azkabanie. — Harry wzruszył ramionami, kątem oka zerkając na wchodzącego do kuchni Malfoya. — No ale oczywiście jak coś, to spróbujemy ci pomóc — dodał, porażony wzrokiem blondyna.
Alva był dla niego niczym. Może gdyby to był zwyczajny, losowy śmierciożerca, Harry miałby do niego trochę inne podejście i przez wzgląd na młody wiek rzeczywiście chciałby naprowadzić go na dobrą ścieżkę, ale z tym konkretnym chłopcem pojawiał się problem w postaci wspólnych, negatywnych przeżyć. Wybrańcowi już nawet nie starczało energii, by nienawidzić nastolatka za to, co im zrobił, zresztą jakby nie patrzeć, szatyn zniszczył horkruks, co pomogło okularnikowi zatriumfować nad Czarnym Panem... Rachunek wychodził na zero. Mniej więcej. Potterowi może i nie przeszkadzało jakoś szczególnie istnienie Alvy, ale to istnienie mogłoby przebiegać gdzieś indziej, niż w jego kuchni, a Harry raczej by nie płakał, jakby nie toczyło się nigdzie.
Ale przecież nie chodziło o Alvę, a o Draco. Draco potrzebującego odkupienia swoich win. Draco obwiniającego się o zrobienie z nastolatka potwora. Draco niknącego z dnia na dzień.
Malfoy przewrócił oczami, widząc wzajemne dogryzanie sobie nastolatków. Zachowywał się trochę tak, jakby nie brał ich do końca na poważnie i jedynie czekał, aż Alva skapituluje i powie, że przystaje na ich umowę, a Harry ze zirytowaniem stwierdzi, że bronienie śmierciożerców przed sądem nie jest jego ulubioną rozrywką, ale i tak to zrobi, bo ktoś musi.
Do procesu zostały jedynie trzy dni, a Draco stresował się nim coraz bardziej. Im głębiej wnikał w ostatnie działania Ministerstwa Magii pod przewodnictwem Rosenblatta, tym mniej mu się to wszystko podobało. Przez spowodowany wojną chaos, urzędnicy nie byli tak skrupulatnie kontrolowani, czy aby na pewno trzymają się prawa... I cóż, nie trzymali się. Rząd był czymś na kształt maskarady, nędznego teatrzyku lalek że scenariuszem napisanym przez idiotę, a te całe procesy były chyba najgorsze z tego wszystkiego — Malfoyowi udało się wyszukać w gazetach zapisy przebiegu bodajże czterech z nich i miał wrażenie, że sędziowie i wszyscy inni uczestniczący w tej tragikomedii nigdy w życiu nie byli w sądzie i cała ich wiedza o tej instytucji kończy się na tym, że ona istnieje. Sam, ze swoją bądź co bądź ograniczoną wiedzą na temat prawa widział, że coś jest nie tak, nawet nie tyle z wyrokami, co z samymi procesami.
Nie martwił się o to, że coś stanie się Harry'emu podczas rozprawy. Każdy wyrok poza uniewinnieniem byłby przyczyną rewolucji, ale jego pewność co do własnego uniknięcia kary topniała z każdym dniem, każdą przerzuconą stroną relacji z procesu, każdym wspomnieniem z tego, co robił podczas wojny. Wcześniej sądził, że Rosenblatt nie ma aż tak mocnej pozycji i poważania społecznego, ale zaczynało go bardzo niepokoić to, jak duży wpływ ma na sądownictwo: on sam do cholery jasnej sądził w tych procesach, które, nawiasem mówiąc, nawet nie przypominały tych prawdziwych i to w niczym... Zajęcie przez Ministra Magii tak ważnego odłamu władzy, jaką była ta sądownicza, było zarówno niepokojące, jak i imponujące: nie robił nic aż tak niezgodnego z wolą ludzi, w gruncie rzeczy cały czas szedł im na rękę, ale prawa nie szanował w żadnym stopniu. To były pokazówki, często bez mocnych dowodów i możliwości obrony ze strony oskarżonych: nieco przypominały procesy śmierciożerców po pierwszej "śmierci" Lorda Voldemorta i może właśnie dlatego nikt nie protestował. Ludzie uważali, że tamten system był w porządku i pamiętali, że się sprawdził, ale...
CZYTASZ
Zwycięskie Przywileje
Fanfiction[Trzecia i ostatnia część "Ślizgońskich Praw"] "Muszę przyznać, że to zwyciestwo ma cierpki smak porażki, ale to chyba da się zmienić, prawda?" Świat po Wielkiej Wojnie Czarodziejów. Nowe rządy. Nowe prawa. Nowy świat. Ale ludzie... ludzie wciąż ci...