Rozdział 4 part 2

484 24 9
                                    

...

Pod wpływem adrenaliny moje kolana ugieły się gwałtownie, nogi zrobiły się jak z waty, grunt uciekł, a sama trzęsłam się jak galareta.
Moje serce pominęło kilka bić, a krew odpłynęła z palców, które oblały się zaraz później zimnym potem.
Jedynie od twarzy biło ciepło, czego można było się domyśleć po zobaczeniu moich rumieńców wielkości dojrzałych pomidorów na policzkach. Cała ta sytuacja tak mną wstrząsnęła, że przez chwilę zachciało mi się płakać i nie przestawać, dopóki nie obudzę się w swoim ciepłym łóżku, uświadamiając sobie z ulgą że był to tylko koszmar. Bardzo realistyczny, przerażający koszmar. W jednej krótkiej chwili musiałam przygotować się na stawienie czoła moim najgorszym lękom. Szok w najczystszej postaci.
To poczułam realizując co się właśnie przede mną stało. Zaraz po szoku nastąpił ból i cierpienie. Ból, tak wielki, że zaczęłam się dusić z braku powietrza. Czułam jak rozciąga się od mojej głowy, wzdłuż gardła, rozprzestszeniając się po całym moim ciele i paraliżując kończyny.
Ból był wszędzie. Zdawało mi się jakby wywiercał mi dziurę w sercu. Jakby zaglądał w głąb mojej duszy, tymi bujnymi, intensywnie zielonymi, pełnymi żalu oczami.
Wszystkie moje marzenia o naszej szczęśliwej miłości, o małżeństwie, trójce dzieci, wspólnym domu, chomiku, o pięknej przyszłości spędzonej z chłopakiem moich snów, właśnie legły w gruzach.
Nigdy bym nie przypuszczała, że poznanie jego ukrytej tożsamości przyniesie mi tyle cierpienia.
Że wywinie mój świat do góry nogami. Przede mną stał Adrien Agreste.
Jeden z nielicznej grupy ludzi, którzy otrzymali ode mnie miano moich przyjaciół. Moja skryta, młodzieńcza sympatia od czasów gimnazjum. Ten idealny przecież chłopak, niesamowicie przystojny, sławny na cały kraj model, obiekt westchnień większości nastoletnich obywatelek Francji, super inteligentny i utalentowany wszechstronnie człowiek, tak szaleńczo przeze mnie uwielbiany. Który jednocześnie przez te wszystkie lata był moim partnerem w walcę z przestępczością Paryża, moim współpracownikiem, również przyjacielem, który tak namiętnie pałał do mnie zawsze sympatią, flirtował ze mną, a ja zawsze go odtrącałam, wyzywałam, raniłam, powodowałam u niego tyle wylanych łez samotnie w jego pokoju...
Miałam teraz uwierzyć w to, że ten przykładny, ułożony, cudowny chłopak moich marzeń, który mnie nigdy nie zauważał, jest tym porywczym, naiwnym, irytującym i doprowadzającym mnie do szewskiej pasji babiarzem, który tak bardzo lubił się ze mną kłócić w wolnym czasie? Tym samym kolegą z klasy, za którego na polu bitwy oddałabym życie? Tym samym idiotą, który całymi dniami był zapatrzony jak w obrazek w Biedronkę, nie interesujący się ani trochę zwróceniem uwagi na moją zwyczajną stronę? Tym samym Adrienem? Kolejny już raz w tym tygodniu, poczułam jak w moim sercu coś pękło... Przez cztery lata żyłam w nieświadomości. Że mój wymyślony, idealny Adrien nie ma żadnych wad, że jest moim księciem na białym koniu, że jest moim wymarzonym chłopakiem, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo się mylę. Że mój wyśniony ideał mężczyzny i znienawidzony kolega z drużyny, dawny przyjaciel, który udawał że poprostu mnie lubi, a tak naprawdę wcale nie stara się mnie zrozumieć, zauroczony swoim własnym wymyślonym obrazem mnie jako odważnej bohaterki, i wymuszający na mnie swoją wolę i wyżywający na mnie swoje opinie oraz problemy zamaskowany chłopak, to ta sama osoba. Dotarło to w końcu do mnie. Że Adrian nigdy nie był, jak to sobie wyobrażałam, rozsądny, opanowany, cudowny, realistycznie podchodzący do spraw, super mądry, bez skazy, zadbany, wzorowy, czy nawet przyjacielski. Tak naprawdę był taki sam jak wszyscy inni chłopcy. Lekkomyślny, często rozhumorzony, nie biorący niczego poważnie, nabuzowany hormonami, pragnący emocji, akcji, ganiający za dziewczynami nastolatek.
Nic się od nich nie różnił.
Te prawidłowe, lecz i bardzo bolesne oraz kłujące serce odkrycie, spowodowało u mnie momentalne zawieszenie. Szaleńczy szok powoli mijał, zostawiając po sobie tylko smutną pustkę, przygnębienie, dziurę.
Gdybym tylko wiedziała o tym wcześniej... Może nie stałabym się taka równie naiwna pod względem wątpliwej miłości co on. Może oszczędziłabym sobie cierpienia, za każdym razem, kiedy patrzyły na mnie te duże, intensywnie zielone oczy.
- Zadowoleni??? - powiedział z wyczuwalną żałością nad swoim losem i ironią w głosie blondyn.
- Bez sensu wogule dałeś mi to miraculum - zwrócił się do Mistrza. - Jesteście okrutni. Tak z dnia na dzień, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, bez krzty litości, separujecie nas od naszych kwami. To mój najbliższy przyjaciel!!! Jakim prawem! - głos mu się łamał - ... Nie miałem nawet czasu się z nim pożegnać... - w oczach stanęły mu łzy.
Pociągnął nosem - Czemu... W imię czego, co?!!! Wyższego dobra??? Przez tyle lat... Przez tyle lat robiłem to co musiałem. Te wszystkie przebieranki, wysłuchanie głupich " nie możemy poznać swoich tożsamości, to nieprofesjonalne", i ratownie zupełnie obcych ludzi, na co to było?? To wszystko, po co? Skoro i tak co z tego mamy, to rozstanie z przyjaciółmi, których już nigdy w życiu nie zobaczymy, głupie wspomnienia, odebranie nam wolności, i BARDZO pocieszająca myśl, że na nasze miejsce przyjdą następni!!!! Walcie się! - zerwał się z miejsca i skierował na mnie swój wzrok, nachmurzając się, skierował kilka głośnych kroków w moją stronę. - A ty! Biedrona... Wiesz co?? Aż mi ciebie szkoda, ty mała, wstrętna, zdradziecka żmijo. Ja tu mogę sobie stąd iść, i pożegnać się z Plaggiem, ale ty! Ty będziesz jeszcze się męczyć z tymi wszystkimi popaprańcami na ulicach, wyładowywać nerwy na "nowych" partnerach, a na końcu wierz mi, zostaniesz wyrzucona jak stara, brudna zabawka, którą się już nie bawią. Jeszcze zostaniesz z niczym, oj tak! Tak samo jak ja! Tak samo jak my! I wtedy mnie zapamiętasz, fałszywa pani w czerwieni. - Na chwilę szybko zaczerpnął powietrza.
- Nie musisz się już martwić. Już i tak od dawna mnie nie interesowałaś, znajdę sobie jakąś łatwiejszą, normalniejszą, ładniejszą od ciebie, co napewno trudne nie będzie, nie myśl sobie! I tak miałem Cię już dosyć, teraz nareszcie, raz na zawsze, będę moglrod ciebie odpocząć. Na razie, partnerko od siedmiu boleści. - warknął na odchodne i marszowym krokiem wyszedł z budynku, zatrzaskując za sobą mocno drzwi.
Zszokowana Alya przyglądała się temu wszystkiemu z rozdziawioną na oścież buzią. Piwnooka od dobrych paru minut stała w tym samym miejscu odtransformowana w swoją codzienną postać, którą Agreste zobaczył, jednak nie widać nie zechciał poświęcić na nią ani jednej sekundy swojego cennego czasu, żadnej rozmowy, ani hau, ani miau, ani kuku ryku. Za to rudowłosa skupiała na nim przez ten cały czas całą swoją uwagę, z każdym jego następnym słowem dziwiąc się coraz bardziej, jak wiele osób z jej otoczenia było skrycie superbohaterami. Cały ten czas, pod jej czujnym, nader podejrzliwym nosem. A teraz stała tam, jak słup soli, w głębokim szoku, że TEN Adrien Agreste, którego wydawało jej się, że tak dobrze znała, chyba nie znała go nawet wcale. Jednak pomimo tego, że Césaire dowiedziała się dzisiaj tylu istotnych dla niej faktów, nie omieszała się opędzić od tego typu tekstów:
- Łałłł, nie dość, że ta wredna jędza Chloe jakimś cudem została bohaterką Paryża, i mój chłopak też, to i jeszcze Adrien przez ten cały czas był TYM Czarnym Kotem!! Łałłł!! Ale... Echhh... Ta cała afera z tymi mitaculami i tym Władcą Ciem, i tymi wszystkimi emocjami, i tymi wszystkimi kłótniami, to ehh!!!! Aż mi się wszystkiego odechciało! Ta cała praca bohatera nie jest  jakaś super jak wszyscy zawsze mówili!! To sama odpowiedzialność i nuda! Nie tego oczekiwałam... Yhrrrr! Zamykam raz na zawsze Biedroblog! Jesteście nudni, Biedronko, bez urazy. Już nie jestem obrażona o to całe miraculum Lisa, a weźcie je sobie! I nie zbliżajcie się już nigdy do mnie! Nie jesteście normalni. Wy wszyscy bez wyjątku macie nierówno pod sufitem! Echhh.
Mam to już wszystko w nosie. Ciao, Biedronko, Mistrzu Fu - westchnęła ciężko i również postanowiła opuścić to zapyziałe, jak dla mnie już też, miejsce. Dotychczas nieruszając się, po wyjściu ostatniej osoby również ciężko odetchnełam i wciągnęłam leniwie powietrze w płuca. Odpuściłam sobie wyprostowaną jak struna z emocji posture, i rozluźniłam mięśnie, wyciągając się w postawie zmęczenia tą całą sytuacją, jak gdyby zupełnie mnie nijak zdenerwowała, nijak zszokowała, nijak sprawiła że nie będę dziś spać całą noc, ot tak, poprostu. Mistrz Fu i tak nie dowie się nigdy co się dzieję pod tą moją tajemniczą łepetyną. Spojrzałam na niego, on na mnie, i tak jak na oficjalne zakończenie spotkania przystało, wymieniliśmy się krótkimi zdaniami jak:
- Wszystko w porządku?
- Tak tak, jest świetnie.
- Trochę nie rozsądnie przydzielałaś miracula, te dziewczęta i ten chłopiec, byli naprawdę nie znośni. Muszę również niestety przyznać, że sam się co do niego myliłem, myślałem że jest roztropniejszym młodzieńcem.
- Och, tak oczywiście, popieram pańskie zdanie! Do teraz nie wiem jakim cudem wytrzymywałam te trzy prima baleriny, kurde no. Haha, dobrze że jest już po wszystkim.
- Acha. A, nie zaskoczyło się w żaden sposób kim jest młody panicz Agreste? Nic a nic?
- Eech, nieee... Szczerze, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale niech już on tam będzie tym moim partnerem, w sumie, to mało mnie to teraz interesuje, rozumie pan? Echh, mam nadzieję tylko, że ci nowi ludzie będą umieli więcej myśleć, będą choć trochę normalniejsi, i nie będą już tak dużo sprawiać nam problemów, prawda? Nooo. To w sumie, tego. To tyle, hehe.
- Hmmmmm... - Mistrz przypatrzył się mi uważnie doszukując się jakichś oznaków lekkiego oszustwa w moich tęczówkach, ale chyba tam nic nie znalazł, bo po chwili wyprostował się, wstał z maty, i podał mi rękę ściskając ją na pożegnanie.
- Rozumiem, rozumiem. No, ja również mam taką nadzieję, że następni wybrańcy będą mieć większy potencjał, i razem osiągniemy nasz wspólny cel. Dziękuję za naszą współpracę, Biedronko. Życzę miłego wieczoru. - Staruszek się lekko uśmiechnął, a ja kiwając mu głową na zgodę, odwróciłam się na pięcie w stronę drzwi i wyszłam z pomieszczenia. Ledwo co się za mną zamknęły, a już stojąc na zupełnie ciemnym, wąskim, dusznym korytarzu moja przemiana dobiegła końca i stałam się znowu moją naturalną wersją siebie, różową Marinette. Tutaj już nie musiałam więcej udawać, więc automatycznie sztuczny uśmiech spełz mi z twarzy, a zastąpił go bolesny grymas. Opuściłam barki i wolnymi, ociężałymi krokami udałam się powoli przed siebie, bez strachu przed możliwością skrzypiącej podłogi. Jeden krok. Drugi. Trzeci. Czwarty, piąty, szósty, siódmy, przy ósmym stanełam niepewnie przed wyjściem.
Tak szybko jak owa niepewność się pojawiła, tak szybko zniknęła.
A zastąpiła ją pustka. Ciemna, pusta, dziurawa, zostawiająca ogromny ślad w sercu, pustka. Otworzyłam drzwi, przez które przeszłam, zostawiając za sobą wszelkie możliwe pozytywne emocje. Zrobiłam pare dalszych kroków. Rozszalał się mocno deszcz, lało jak z cebra. Dodam, że była czarna moc, a na niebie tyle ciemnych chmur, że światła gwiazd czy księżyca nie było widać. Już po pierwszych sekundach, stojąc w miejscu, przed zamkniętymi drzwiami budynku masażu i akupresury mokłam do suchej nitki. Pustkę w sercu zastąpiła rozpacz. Ogromna, krzycząca rozpacz, wymieszana z bezgranicznym smutkiem złamanego serca, oraz obezwładniającą żałobą, po utracie dobrego przyjaciela. Ruszyłam po kilkunastocentymetrowych kałużach, mocząc nie tylko brudne już i tak pudrowo różowe balerinki, ale i przestrzeń nad kostką, udowadniając sobie, że nie ważne co się może wydarzyć, dzień zawsze może być jeszcze gorszy, czyli właśnie jak w twj chwili. Szłam, szłam i szłam. Szłam po mokrym i tak już chodniku, którego turysta nie rozróżniłby od podobnie zalanej wodą ulicy, ja kierowałam się tylko intuicją. Woda rozmazywała mój punkt widzenia w oczach, zasłaniając widok na potencjalną drogę do domu. Głupia ja. Głupia, głupia ja. Moje włosy oklapły ciężko na ramiona, niszcząc dwie idealne kitki, tusz pod oczami się rozmazał, a ubrania stały się kompletnie co do jednej nitki mokre. Droga ku domowi jeszcze bardzo daleka. Skierowałam palce do oczu i doprowadziłam je względnie do porządku, usuwając przy tym resztki zaschniętego tuszu, ale nieświadomi po co, bo i tak po chwili zaszły łzami. Mimo wielu prób, nie mogłam się uspokoić, nieważne jak bar dz o chciałam sobie pokazać że nie jestem słabeuszem, a silną, tyle że zranioną bardzo przez otaczające mnie samolubne jędzy i jednego, fałszywego dupka. Ale marne próby pocieszania się nie przyniosły żadnego rezultatu, bo zaniosłam się głośnym płaczem, jęcząc i głośno pociągając nosem tak, że napewno mieszkający tu w okolicy ludzie słyszeli. Godzinę chodziłam w deszczu, cudem nie gubiąc wyznaczonej w myślach drogi i poczucia czasu. Było mi tak zimno, ale to tak zimno, że byłam pewna, że mam odmrożenie pierwszego stopnia. Drżałam tak mocno, że nie udawało mi się już rozróżnić, czy to od mrożącego krew w żyłach zimna, czy też ataku histerii - "dlaczego takie nieszczęścia zawsze mnie spotykają???!!". W tamtym momencie, byłam tak nieszczęśliwa, jak nigdy w życiu. Na raz czułam upokorzenie, palący wstyd o swojej naiwności, czułam się głupia, okłamana, pęknieta, wstrząśnięta, i przede wszystkim, złamana emocjonalnie. To co się teraz działo nie miało najmniejszego znaczenia. Tylko to, by ból minął. Niech się pali, wali, wszystko co się tylko chce stać, ale żeby ten irytująco załamujący, trujący, bolesny ból minął! Cierpienie tak duże, że byłam aż w szoku, że nie byłam w stanie go nawet opisać...
Dotarłam do mojej dzielnicy. Nareszcie. I już myślałam że to będzie koniec, ten upragniony koniec. Ale nie. Nie nie nie. Nie mało mi było emocji na ten dzień. Ledwo co wychyliłam się zza rogu niedziałającej latarni, a poczułam jak zostaje gwałtownie przyciągnięta przez dwie, wielkie, obleśne łapska jakiegoś silnego mężczyzny. Nie minęły 3 sekundy, a już boleśnie rzucono mną o ścianę. Byłam tak załamana, i tak zszokowana tą sytuacją, że nie zdążyłam się nawet obronić, a obie moje ręce zostały skrępowane i uniesione w górę jedną, potężną dłonią. Po moim ciele przebiegł dreszcz przerażenia, a do moich żył dotarła ogromna ilość adrenaliny.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył, a serce wydawało mi się, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Napastnik nie zaprzestał na obmacywaniu moich piersi drugą ręką, ale po chwili zaczął napierać z całych sił na moje usta, wpychając na siłę do mojej jamy ustnej oślizgły jęzor. Wierciłam się i wyginałam, ale bez skutku. Kątem oka rozejrzałam się szybko po otoczeniu. Znajdowałam się w tym okręgu, w którym wszystkie pobliskie latarnie były zepsute, a w okolicy nie zauważyłam nawet żywego ducha! Było tak ciemno, że nawet gdyby nieopodal była jakaś dobra duszyczka, która mogłaby mnie wybawić z tej opresji, i tak by mnie nie zobaczyła.
Byłam na tak straconej pozycji, że jedyne co mogłam zrobić to poddać się oprawcy i modlić się do Boga o cud!!! Po moich policzkach popłyneła kolejna fala gorzkich łez. Mężczyzna zaczął wodzić ręką po mojej gołej skórze, wkładając ją pod mój mokry
t-shirt. Było mi tak nie dobrze, że miałam ochotę zwymiotować.
W końcu straciłam nadzieję na jakikolwiek ratunek i pozwoliłam napastnikowi dobrać się do mojego stanika. Już przestał mnie przytrzymywać zauważając brak jakiegokolwiek sprzeciwu z mojej strony. Obiema rekami objął mnie przyciskając do swojej piersi, podnosząc mnie w górę na jego wysokość, kładąc jedną dłoń pod mój pośladek pod majtkami mocno go ściskając, a drugą czyniąc to samo z piersią. Mężczyzna głośno dyszał i mamrotał pod nosem jakieś zboczone fantazje z nim i mną w roli głównej, po czym zaczął całować i lizać moją szyję, oraz miejsca pod nią.
Strach zacisnął na mnie swoje kły, a w środku ogarnęła mnie panika. Jednak czekałam na najgorsze. Ten moment się długo przeciągał. Obśliniając całą górną część mojego ciała, zabrał się do rozpinania moich spodni, i dobierania się do dolnej części bielizny. W gardle urosła mi ciężka gula. Jęknełam cicho. To, co nieuniknione zbliżało się wielkimi krokami. Zacisnełam z całych sił oczy i zęby.
Oby się to już szybko skończyło! Koszmar zadawał się trwać w nieskończoność. Facet już prawie osiągnął swój cel, już prawie udało mu się dotrzeć do moich majtek, lecz nagle niespodziewanie coś mu przerwało. Mężczyzna został odtrącony na bok silnym uderzeniem męskiej pięści. Mój oprawca zawył głośno łapiąc się za nos.
- SPIEPRZAJ STĄD PIERDOLONY SUKINSYNIE!!! - skądś znam ten tajemniczy głos... Ale skąd?
Facet jak szybko się pojawił, tak samo szybko się ulotnił uciekając w stronę, z której ja przybyłam. Przez parę sekund nie mogłam uspokoić oddechu, ale szybko udało mi się powrócić do rzeczywistości. Poprawiłam bieliznę, zapięłam spodnie i podciągnełam mokrą bluzkę, paląc się przy tym ze wstydu.
Napad ten, bez dwóch zdań przywrócił mi zdrowy rozsądek i umiejętność realistycznej oceny sutuacji. Skierowałam wzrok ku swojemu wybawcy. Niestety, było tak ciemno, że nie mogłam zobaczyć nawet jego twarzy. Kim ona był?
- Dziękuję... Dziękuję! - rzuciłam się na szyję człowiekowi i, jak to miałam w zwyczaju robić z wdzięczności, przytuliłam go.
Rozpoznałam ten zapach od razu.
Nie było żadnych wątpliwości kim jest mój wybawiciel.
- To ty Mari??? - usłyszałam jego melodyjny głos, który podziałał na mnie jak lekarstwo na wszystkie zmartwienia. Zaczęłam płakać w jego ramię, czując ogarniające mnie dookoła poczucie bezpieczeństwa, i zrozumienia. Panicznie wręcz teraz tego potrzebowałam. Przez dłuższą chwilę nie mogłam przestać ryczeć w jego ramię, co doskonale rozumiał, obejmując mnie jedną ręką w pasie i przyciskając do swojego torsu, a drugą pocieszająco głaskając po głowie.
- No już... Csiii, spokonie Mari... Już jesteś bezpieczna... No już, spokojnie kropeczko.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Szczerze, uwielbiałam kiedy tak mnie nazywał. Chłopak działał na mnie jak narkotyk, po paru jego słowach, lekkim objęciu i samej jego obecności, natychmiast się uspokoiłam, dając upust wszystkim emocjom, wtulając się w niego.
Wszystko inne zniknęło.

W tamtej chwili, liczyliśmy się tylko my.

Ja i on, wtuleni w siebie podczas deszczu.

Ja, i Luka.

Bardzo przepraszam za opóźnienie, ale miałam mnóstwo pomysłów na ten rozdział, i w sumie nie chciało mi się do niego podchodzić :/
No, ale już jest, długo wyczekiwany ^^
Spełnionych Wesołych Świąt!
Oraz udanego, nadchodzącego Sylwestra!
Zapraszam do dalszego czytanka~~~~

M.W <3

Marinette: Ścieżka bohatera ~ Miraculum [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz