Rozdział 7

322 23 7
                                    

Weszłyśmy do placówki. Lila od razu mnie przeprosiła, bo musiała pójść porozmawiać z panią Michalczyk o terminie poprawy sprawdzianu z bioli. Gdy brązowowłosa zniknęła za drzwiami pokoju nauczycielskiego, postanowiłam na nią poczekać na ławce pod gabinetem. Przez krótką chwilę miałam trochę czasu sam na sam z własnymi myślami. Wyciągnełam z plecaka bluzę Luki i zaciągnełam się jego kojącym zapachem. Miałam wrażenie, że gdy mam ją przy sobie, nic złego mi się nie może stać, jakby Luka mnie pilnował.
Przycisnęłam ubranie do piersi, wtulając się w nie jeszcze mocniej. Jak mi go teraz brakuje... Od dawna go nie widziałam, w końcu chodzi do innej szkoły, uczęszcza na zajęcia muzyczne, gra w swojej kapeli, no i mieszka trochę daleko ode mnie. Rzadko mamy okazję się spotkać, pogadać, nie wspominając już nawet o robieniu rzeczy razem. Ale znam go od dwóch lat, bo spotkaliśmy się po raz pierwszy w wakacje kiedy szłam do trzeciej gimnazjum. Od tamtej pory często rozmawialiśmy ze sobą, pisaliśmy, a w święta, jakieś ferie, czy wolne dla niego weekendy spotykaliśmy się razem sami, lub w grupie z jego kapelą, czy moimi znajomymi. Każda z tych chwil była niezapomniana, zresztą, żadna spędzona z czarnowłosym nie mogła nie zostać wyryta w mojej pamięci. Sama jego obecność i wszechogarniająca charyzma, obezwładniający spokój, jego cudowny zapach, jego podejście do wszystkiego, sama rozmowa z nim, czy nawet poczucie humoru sprawiało, że tego mężczyzny nie dało się poprostu zapomnieć. Z nim wszystkie problemy, stawały się malutkimi, ot, problemikami, w gorszych chwilach potrafił Cię rozśmieszyć, doprowadzić do łez, a przede wszystkim umiał słuchać. I to wiedział każdy, kto z nim chociaż przez krótki moment porozmawiał. Od chłopaka biła inteligencja. Człowiek mógł mu się zwierzyć z czegokolwiek. Z rzeczy dużych, z rzeczy małych... On potrafił człowieka wysłuchać, ulżyć mu. Wyglądał na takiego, który posiada szerokie zasoby wiedzy życiowej, i tak faktycznie było, mimo tego, że niebieskooki miał dopiero siedemnaście lat. Dużo w życiu przeżył. Kiedyś powiedział mi o swojej niełatwej przeszłości. Gdy był mały, jego ojciec zginął podczas sztormu na morzu. Jego siostra się załamła, była bardzo z nim zżyta. Pozostawiło jej to traumę z dzieciństwa. Luka już w wieku siedmiu lat, był na tyle dojrzały, że umiał zrozumieć tą kolej rzeczy. Pogodził się ze śmiercią taty, w końcu nie miał z nim bliższych relacji, bo jakoś nigdy nie spędzał z nim dużo czasu. Mężczyzna życie spędzał na morzu, z dala od rodzinnego domu. Jedynie Juleka była jego oczkiem w głowie, ukochanej córeczce zawsze starał się znaleźć czas, a kiedy przebywał w portach, wysyłał jej dużo prezentów, listów, kolorowych laurek. Mała Couffaine wpatrywała się w wadliwego ojca jak w obrazek, dlatego to tak przeżyła. Luka spędził większość swojego dzieciństwa na pocieszaniu i spędzaniu jak najwięcej czasu z młodszą siostrą. I dobrze się nią zajął, bo dziewczyna z upływem lat pogodziła się z tym co się stało, zaczęła żyć normalnie, ale zostawiło to na niej ślad. Niegdyś wiecznie wesoła i odważna dziewczynka, stała się skrytą w sobie, nieśmiałą nastolatką, ufającą jedynie swojej rodzinie, i paru przyjaciołom ze szkoły jak Rose, Mylène czy ja.
Chłopak starał się jak mógł by była taka jak dawniej, lecz niestety, skutki traumy były nieodwracalne. To zmieniło trochę też Lukę. Jego matka, bardzo energiczna, sympatyczna kobieta, była w rozpaczy kiedy dowiedziała się o śmierci męża. Wieczną tęsknotą za wodą i morzem zaraził ją właśnie on. Kiedy byli bardzo młodzi, obiecywali sobie, że kiedyś popłyną w podróż dookoła świata, co było ich wspólnym marzeniem. Kobieta, pełna rządzy przygód i odkrywania, była nim zauroczona. Lecz nie była to trwała miłość. Czas, który mężczyzna na nią poświęcił jako niepoprawny romantyk z gitarą pod oknem szybko minął, kiedy dowiedział się, że jego ukochana jest w ciąży. Mężczyzna z pozorów może i wydawał się opiekuńczy, męski, taki, który potrafi zadbać o ludzi, na których mu zależy, ale to były tyko i wyłącznie pozory.
Przede wszystkim był nieodpowiedzialny, żył marzeniami i niebezpieczeństwem, nierozsądny, mały chłopiec, który nie chciał dorosnąć i ponieść konsekwencje swojego postępowania. Bał się bycia odpowiedzialnym, mieć jakieś zobowiązania, obowiązki. Więc oczywistym było to, że od razu odszedł. Opuścił zakochaną w nim bez pamięci kobietę w ciąży. Kiedy dziecko miało trzy latka, jego "ojciec" wrócił do domu, zaczął przepraszać, składać dziesiątki obietnic, a nadal pałająca do niego ślepą miłością, i mającą nadzieję na szczęśliwy związek kobieta przyjęła go z otwartymi ramionami, wybaczając mu wszystko. Wzięli ślub. Przez parę miesięcy wszystko było jak z bajki. Opiekował się synem, dbał o żonę, chodził do nudnej pracy. Wydawało się, że facet nareszcie dorósł do tego, by założyć rodzinę i ją utrzymywać. Ale nic się nie zmieniło. Pewnego dnia mężczyzna wyznał żonie, że on nie da rady tak dłużej żyć, że to wszystko go przytłacza i nie może rozwinąć skrzydeł, ciągle pragnąc przygód na wodach oceanów. Matka była w rozpaczy. Kiedy dowiedziała się, że jej ukochany zamierza wypłynąć na otwarte morze ze swoją załogą na parę ładnych lat, była w takiej desperacji, że chciała popłynąć z nim. Ale on nie chciał jej wziąć. Chciał się od niej uwolnić. Wypłynął. Później, okazało się że kobieta jest znowu z nim w ciąży. Lecz mąż nie zamierzał wracać. Porzucona żona, musiała stanąć na własnych nogach, pozbierać się, i zrobić wszystko co w jej mocy, by zapewnić sobie oraz dzieciom dostatnie życie. Zaczęła pracować, utrzymywać dom, sprzątać, gotować, zajmować się dziećmi. Wkładała w to tak dużo serca, że udało jej się w jakiś sposób osiągnąć sukces. Dwa lata później mąż wrócił, by ponownie odejść, tylko po to, by choć trochę pojawiać się w życiu córeczki, i by dawać rodzicielce pieniądze na jej utrzymanie. I tak się życie im toczyło.
Kiedy mężczyzna zmarł, matka przeżyła żałobę, ale jak można było się spodziewać po silnej psychicznie, i samowystarczalnej  kobiecie, nie poddała się smutkom i podniosła się, by móc iść dalej. Luka przez całe swoje życie nauczył się wielu ważnych lekcji, a doświadczenia i opowieści rodzicielki, a przede wszystkim widoki załamanej matki, ukształtowały go w taki sposób, że stał się wrażliwy na ludzkie cierpienie, oraz jednocześnie stał się silniejszy. Nigdy nie chciał być taki, jak jego ojciec. Poza zniewalającym wyglądem, romantyczną duszą, i talentem muzycznym, był jego przeciwieństwem. Był najbardziej odpowiedzialną osobą jaką znam, poważną, jednocześnie wrażliwą, ale też bardzo męską, inteligentną oraz bystrą. Może czasem i porywczy, w samotności melancholijny, ale przeważnie opanowany. Co mnie zaskoczyło, mało ufny. A jednak zaufał mi na tyle, że odważył się opowiedzieć mi całą jego historię, przecież tak dla niego ciężką. Z początku nie mogłam w to uwierzyć, kim dla niego byłam, że tak się na mnie otworzył? Wcześniej nie miałam pojęcia. Teraz wiem, że nie jestem dla niego tylko koleżanką, a kimś więcej. Dowiedziałam się tego, kiedy częściej ze mną spędzał czas, dużo mi się zwierzał, a przecież mimo tego, że mnóstwo ludzi mówi mu o swoich problemach, on sam jest ogromnie niepoprawnie skrytym człowiekiem. A zaufał mi. To musiało coś dla niego znaczyć. No i te wczorajsze, pełne pasji pocałunki, to jak się wstawił w mojej obronie, jak jakiś lew... To wszystko jeszcze bardziej mnie utwierdziło w przekonaniu, że jestem dla niego kimś ważnym... Tylko kim?...
To nie dawało mi spokoju. Siedziałam nadal na ławce zastanawiając się, gdzie do licha się ta Lila podziała? Powinna już wracać. Jeszcze raz zaciągnełam się zapachem bluzy Couffaine, który mnie nieco uspokoił. Jednak czynność tą przerwała mi para wpatrujących się we mnie, bujnie jasnozielonych oczu, wprost przed moim nosem.
- Cześć Marinette!
Ychhhh... Co? Co on tu robi przed moją twarzą? Skąd się tu wziął? Nie widziałam go wcześniej, czy widziałam ale nie zwracałam na niego uwagi? Ech, nieważne, co mnie to obchodzi. Myślałam, że będę miała już z nim święty spokój na zawsze i nie będę musiała go już oglądać, czy przejmować się znaczeniem jego słów. A ja głupia zapomniałam, że chodzimy razem do szkoły, ba, do tej samej klasy! Fakt tak z pozoru oczywisty, a tak mnie zszokował, że przez kilka sekund nie mogłam się pozbierać. Czy los nigdy się nade mną nie zlituje?
- Cześć. - Odparłam, mając głupie poczucie obowiązku, że wypada odpowiadać na przywitania kolegów z klasy, kimkolwiek oni nie są. Ja i te moje durne zwyczaje...  Czego on może ode mnie chcieć? - O co chodzi?
Nie do wiary, że kiedyś, by powiedzieć te pare prostych słów do niego, nie obyło się bez jąkania i gadania głupot.
Ale nawet gdybym się starała zachowywać w stosunku do niego tak jak kiedyś, myślę że nie dałabym sobie rady. Sam jego widok wywoływał u mnie lekkie zniesmaczenie, opór, czy też potrzebę wybudowania mentalnego muru oddzielającego nas od siebie, oraz przebywania jak najdalej od jego osoby. Patrzyłam na jego znajome rysy twarzy, których kiedyś uczyłam się na pamięć, i śniły mi się nocami, aż mnie skręcało.
- Ach, no wiesz, chodzi o to, że... - przyjrzał mi się dokładniej. - Przepięknie dziś wyglądasz, Mari. Pasuje ci różowy, naprawdę śliczna jesteś... - Coooooooo... Czemu gada takie głupoty??? Tak ni stąd ni zowąd, bez najmniejszej zapowiedzi, strzela do mnie takiego typu tekstami, zresztą słabymi... Co on przez to próbuje osiągnąć? - zdziwiłam się nie na żarty. To aż niepokojące. Musiało coś się chyba stać. Pewnie czegoś ode mnie chcę, myśli że mnie przekupi nic nie znaczącymi słówkami o tym jak wyglądam? Mimo tego, że jako Czarny Kot często mówił mi rzeczy w tym stylu, to nigdy bym nie pomyślała, do głowy by mi nie przyszło, że kiedykolwiek powiedziałby coś takiego do mnie jako Marinette. I wogule od kiedy on do mnie mówi Mari??? Zaczyna się robić poważnie. Ja już się dowiem co on knuje, oj tak.
- Co to jest? - zapytał zatrzymując się wzrokiem na morsko niebieskiej bluzie Luki. Przez chwilę blondyn zmarszczył brwi, tak jakby jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Tylko przez chwilę, bo zaraz potem zielonooki nagle dostał olśnienia widocznego na jego twarzy, później jeszcze bardziej ściągając brwi oraz mrużąc oczy w skupieniu.
- Czy to bluza Luki? - Nie powiem, ogromnie mnie zaskoczył, przez moment zbił mnie z pantałyku, skąd on może wiedzieć czyja to bluza? No tak, przecież Adrien nie raz widział Lukę, który zawsze nosi swoją ulubioną, niebieską bluzę z podobizną Jaggeda Stona na sobie, oboje przecież jesteśmy fanami. Agreste teraz stał przy mnie tak blisko, że bez problemu mógłby rozpoznać jego zapach, którego nie da się zapomnieć, bo jest zbyt wspaniały oczywiście. Mówię teraz o zapachu, pfff. I tak, zapach był wspaniały, a zadania nie ułatwiało mi to, że blondyn posiadał bardzo wyczulony węch, co pamiętałam kiedy jeszcze był Czarnym Kotem.
Echhh, jaki ten Agreste jest nieznośnie problematyczny!
- Nie twoja sprawa. - Odpowiedziałam krótko i zwięźle. Niech sobie nie myśli, że cokolwiek mu powiem, po co miałabym to zresztą robić.
Na twarzy zielonookiego panowało zdziwienie, ostatni raz kiedy tak oschło się do niego odzywałam było wtedy, kiedy się poznaliśmy w pierwszej klasie gimby. Dobrze pamiętam ten czas. Nie żałuję niczego.
Zaraz później na twarzy Adriana znowu pojawił się ten denerwujący mnie banan, którego od razu chciałam zetrzeć jakąś ciętą ripostą, której teraz mi niestety brakowało.
Niech ten typek już sobie stąd pójdzie...
- Chciałbym Cię zaprosić na lody, albo do jakiegokolwiek miejsca, w jakie byś chciała pójść! Bardzo chcę z Tobą spędzić czas, akurat dzisiaj nie mam zajęć dodatkowych. To co, zgodzisz się Mari? Proszę? - zamrugał pare razy oczami. Znowu to zrobił. Nigdy się nie nauczy, naiwniak, że nie jestem nim zainteresowana ani jako Biedronka, ani jako Marinette. I nie jestem dla niego żadną Mari, lol.
- Nie.
Przegiął, tylko kilku osobom pozwalam nazywać się Mari. A konkretniej? Rodzicom, Lili, i Luce. I nikomu więcej. Podkreślam.
Teraz, jego mina była bezcenna. Zrobił się czerwony na twarzy niczym dojrzały pomidor, źrenice się mu zmniejszyły, lekko zacisnął pięści, a usta ułożyły się w małe "o".
- A-ale j-j-jak to n-nie? - Ha, zachowywał się dokładnie tak jak ja, kiedy nie widziałam poza nim świata! Naprawdę, dokładnie tak samo!
Ach, jak to przyjemnie być po drugiej stronie... - Dlaczego?
Gdybym nie była w pochmurnym nastroju jak teraz, może i bym się zaśmiała w głos. No, ale nie jestem.
- Bo nie. Nie chcę. - wstałam, czym zmusiłam go do zrobienia jednego kroku w tył, by się nie przewrócił.
- I nie życzę sobie, byś nazywał mnie "Mari". Rozumiesz? - Nic nie odpowiedział, był przerażony tym, co się właśnie stało.
- Ale... co ci się stało Marinette? Wszystko w porządku? Źle się czujesz??
- Czuję się wyśmienicie. - jednym szybkim ruchem schowałam bluzę do plecaka i założyłam go na plecy. Akurat w tej chwili zjawiła się Lila.
- Hej, już jestem Mari! Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać - zawiesiła mi się na szyi. - Och, cześć Adrien!
Ale Adrien był teraz zbyt zajęty wpatrywaniem się we mnie z bardzo zmartwionyn wyrazem twarzy, by mógł jej odpowiedzieć.
- Nic nie szkodzi Lila. - Powiedziałam z przyczajonym w kąciku ust leciutkim uśmieszkiem, lecz nadal nie spuszczając wzroku z zielonookiego.
- Chodźmy. - Złapałam ją za rękę i pociągnęłam w swoją stronę, kierując nas w stronę klasy, byle jak najdalej od tego idioty. Na szczęście nie poszedł za mną, stał w tym samym miejscu bez ruchu jak słóp soli.
Zadzwonił upragniony dzwonek rozpoczynający lekcje i weszłyśmy do sali, do której później również wszedł Agreste razem z resztą uczniów.
Zaczęła się lekcja francuskiego. Pani Bustier stanęła na środku sali z wielkim jak zwykle, szczerym uśmiechem. Moja ulubiona nauczycielka. Alya kilka dni temu zmusiła Nino i Adriena do zmiany miejsc, więc teraz rudowłosa siedziała w pierwszej ławce obok swojego chłopaka, ja siedziałam koło Lili, a Agreste na starym miejscu Rossi, czyli obok Nathaniela. Jednak na Francuskim Lila zawsze siedzi koło Maxa, ponieważ pani ją tak przesadziła, kiedy już któryś raz z rzędu zwróciła nam uwagę za gadanie. Na wszystkich innych lekcjach nauczyciele nie zwracali na to uwagi, nawet Mandelejev, bo wtedy siedzimy na końcu klasy, ale pani Bustier zależy na tym, by jej uczniowie szczerze interesowali się jej lekcjami i zwraca na to uwagę.
Także, usiadłam sobie w pustej ławce mając nadzieję, że lekcje dziś będą ciekawe. Kiedy już każdy usiadł na swoim miejscu, pani Bustier uśmiechneła się jeszcze promienniej.
- Moi drodzy uczniowie! - zaczęła pogodnie wychowawczyni naszej klasy. - Mam dla was bardzo dobrą wiadomość! Mam nadzieję, że będziecie tak samo zadowoleni co ja z tego, co zaraz wam powiem. Oto wam uroczyście ogłaszam, że do naszej klasy dołączyła nowa osoba!
Nasz uczeń jest nowy w szkole, ponieważ jego stara szkoła była bardzo daleko od jego domu, więc chciałabym, by ktoś z tu obecnych oprowadził go po placówce.
Proszę was bardzo, abyście przyjęli ciepło waszego nowego kolegę.
Możesz już wejść! - Powiedziała w stronę zamkniętych drzwi, gdzie wszyscy na raz spojrzeli, aby zobaczyć nowego ucznia. Po kilku sekundach, do klasy weszła kolejna osoba, która udała się na środek obok pani Bustier.

- Hej wszystkim, nazywam się Luka Couffaine. - Powiedział z zadziornym uśmiechem na ustach i figlarnymi, świecącymi oczami, zwiastującymi kłopoty.

Witam witam. Trochę mnie tu nie było, dlatego taki trochę dłuższy rozdział z około 2500 słowami :)
Mam nadzieję że komuś naprawdę podoba się to co piszę 😅😅😅😅
Będę dalej pisać i starać się nie robić błędów ortograficznych oraz aby interpunkcja była poprawna.
Mam też nadzieję, że to co piszę jest interesujące, bo głowie się i głowie jakby tutaj napisać kolejny rozdział, i kolejny, i kolejny. Mniej więcej mam wszystko zaplanowane jak to powinno wyglądać, lecz jak to zawsze bywa, dużo rzeczy nie idzie po mojej myśli, dodaje nowe różności, a później trudno mi to połączyć w spójną całość. ALE będzie dobrze, zależy mi na tym opowiadaniu ;) Także, dłużej już nie przedłużając, zapraszam do następnego czytanka i pozdrawiam ~~~~
M.W <3

Marinette: Ścieżka bohatera ~ Miraculum [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz