Rozdział 2

17.5K 427 46
                                    

Na parkingu czekał na mnie, szczerząc się od ucha do ucha, Josh—mój starszy brat. Jego osiemnastoletnie oczy błyszczały wesoło, a rozwichrzone włosy zdawały się tańczyć na wietrze. Chodził do tego samego liceum co ja, ale dzieliły nas dwa lata—on był już w trzeciej klasie, ja dopiero zaczynałam swoją szkolną przygodę. Miał prawo jazdy, więc kiedy tylko mógł, odbierał mnie ze szkoły, a ja, choć nigdy bym się do tego nie przyznała, lubiłam te chwile, gdy byliśmy tylko we dwoje.


— Rose, wsiadaj. Jedziemy do domu. — Jego głos był ciepły, znajomy, taki, który zawsze potrafił rozproszyć nawet najbardziej pochmurny dzień.


Bez słowa zajęłam miejsce obok niego, a silnik zamruczał nisko, jak gdyby cieszył się na naszą podróż. Droga wiła się leniwie pod kołami, gdy nagle spojrzałam na brata, mrużąc podejrzliwie oczy.


— Dobra, a ty co robiłeś o tej godzinie w szkole? — zapytałam, czując, że coś przede mną ukrywa.


— Zagadałem się z koleżanką — przyznał, nieco zakłopotany, unikając mojego wzroku.


— Koleżanką, taaak? — Uniosłam brew i posłałam mu znaczący uśmieszek. — A jak ta twoja "koleżanka" ma na imię?


— Lili. Jest w drugiej klasie.


— Ooo! — przeciągnęłam z udawaną ekscytacją. — To kiedy ślub? Ja chcę być chrzestną pierwszego dziecka!


— Nie będzie żadnego ślubu! Ani dzieci! — jęknął, przewracając oczami, ale jego policzki zdradzały więcej, niż chciałby przyznać.


Roześmialiśmy się jednocześnie, a świat wokół nas rozmył się w tym radosnym momencie. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do domu. Wysiadłam, przeciągnęłam się leniwie i skierowałam prosto do środka. W progu powitała mnie ciepła atmosfera domu, zapach obiadu jeszcze unosił się w powietrzu. Rzuciłam szybkie „cześć" rodzicom i pognałam na górę, do swojego pokoju.

Szkolne obowiązki czekały. Otworzyłam zeszyty i zagłębiłam się w świat równań, dat i skomplikowanych reguł, które zdawały się konspiracyjnie knuć przeciwko mojej wolności. Minęły trzy godziny, zanim mogłam westchnąć z ulgą. Głód przypomniał mi o sobie głośnym burczeniem, więc zeszłam na dół do kuchni. Kanapki. Tylko na tyle miałam siłę.

Kiedy zegar wskazał 19, postanowiłam oddać się czemuś, co naprawdę lubiłam—rysowaniu. Wzięłam szkicownik, ołówek niemal sam zatańczył na papierze, a po ponad godzinie przed moimi oczami pojawił się majestatyczny wilk, wyjący do księżyca. Czułam, jakby to nie ja go stworzyłam, lecz jakby on sam ze mnie wypłynął, przywołany przez coś głęboko ukrytego.

Zmęczenie dopadło mnie szybciej niż się spodziewałam. Postanowiłam zająć się swoją wieczorną rutyną—ciepły prysznic otulił mnie malinowym zapachem, a lekkie światło łazienki sprawiało, że czułam się jak w bezpiecznym relaksującym spa . Wyszłam, owinięta ręcznikiem, i sięgnęłam do szafy po moją ulubioną piżamę—czyli za dużą koszulkę Josha, którą ukradłam bez cienia wstydu.
Zegar wskazywał 22.00, gdy z dołu dobiegł mnie hałas.


— Nie wierzę — mruknęłam do siebie, marszcząc brwi. — Ten idiota znowu zaprosił swoich idiotów.


Czy ktoś w ogóle pomyślał, że ja mogłabym chcieć iść spać? Oczywiście, że nie.
Zignorowałam hałas, wzięłam laptopa i włączyłam Teen Wolfa. Jednak zanim zdążyłam obejrzeć choćby pół odcinka, wrzaski stały się nie do zniesienia.
Nie zastanawiając się długo, zeszłam na dół.


— Czy wy, tępe osły, moglibyście być choć trochę ciszej?! — warknęłam, krzyżując ręce na piersi.


Wszystkie spojrzenia zwróciły się na mnie, ale jeden szczególnie mnie zirytował—Cole.
Cole, dziewiętnastoletni brunet o czekoladowych oczach, który kiedyś zawrócił mi w głowie. Kiedyś, bo teraz wiedziałam, jaki naprawdę jest. Typowy bad boy—bogaty ojciec, ładna buźka, alkohol, narkotyki i zero zobowiązań. Kiedyś wzdychałam do niego jak naiwna trzynastolatka, ale ta dziewczyna już dawno przepadła.


— Ej, mała, spokojnie. Złość piękności szkodzi. — Jego głos był gładki jak jedwab, a uśmiech—nieznośnie łobuzerski.


— O moją urodę martwić się nie musisz, poradzę sobie bez twoich rad. — Uśmiechnęłam się słodko, ale moje oczy rzucały iskry nienawiści.


— Ostra — skomentował, przysuwając się bliżej. — Lubię takie.


— Ach, to szkoda, bo ja ciebie nie lubię.


— Oj, mała, do mnie tak się nie mówi.

 
— Mała to jest twoja pała. Ja jestem po prostu niska. — Spojrzałam na niego z dołu unosząc wysoko głowę .


— Chcesz sprawdzić? — rzucił z rozbawieniem. — Gwarantuję, że się nie zawiedziesz.
Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, w naszą wymianę zdań wtrącił się Josh.

_____________________________________

Do następnego...❤️

(𝒩𝒾𝑒) 𝒥𝑒𝓈𝓉𝑒𝓂 𝒯𝓌𝑜𝒿𝒶 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz