Mela

690 33 3
                                    

Wychodząc z tego pieprzonego wieżowca, dostrzegłam uroczą kawiarenkę. Nie była umiejscowiona w jakimś super widocznym miejscu, więc pomyślałam, że nie będzie w niej wielu osób. GUZIK PRAWDA! Ledwo weszłam i czym prędzej wyszłam.

   Zaczęłam się zastanawiać, gdzie mogę pójść. Jakieś ciche, spokojne miejsce….

Ale jednak doszłam do wniosku, że bardziej opłacać się będzie, Starbucks.

- Dzień dobry, co podać?- Wyrwała mnie z myśli dziewczyna za ladą- Miała piękną porcelanową cerę. Wysoka, szczupła z niedbałym kokiem, związanym mniej, więcej na środku głowy. Makijaż był w przeciwieństwie do fryzury starannie wykonany.

  Dziewczyna wpatrywała się we mnie i czekała na odpowiedź.

Zerknęłam na tablicę widzącą nad nią.

- Um… Poproszę dwie średnie latte- Odparłam. Pomyślałam, że jedna będzie dla Marcela.

- Na miejscu, czy na wynos?

- Na wynos.

- 5,26$- Odparła, stukając w panel dotykowy.

Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić dotaczającego mnie miejsca. Wszystko wydawało się być na topie, wciąż modne, coś, czego nie było u nas w domu, w Polsce…

Podałam dziewczynie pieniądze, a w zamian otrzymałam paragon. Kierując się do odbioru, wyciągnęłam telefon.

Czułam się… Szczerze? Do dupy. Trochę spieprzyłam sprawę, mogłam trzymać język za zębami, to może bym dostała tą cholerną pracę…

Spojrzałam na wyświetlacz. Boże, co ja powiem Marcelowi? Że co? Że się rzuciłam z na moją „przyszłą szefową”?  To wszystko jest bezsensu! Ale obiecałam zadzwonić…

Nacisnęłam na ikonkę Sabata i automatycznie wybrał mi się numer.

- Halo?- Usłyszałam po drugiej stronie. W gardle powoli zawiązywał się supeł i obawiałam się, że nic nie powiem, jednak zebrałam się w sobie.

- Hej, możesz przyjechać?- Zapytałam. Starałam się brzmieć twardo i pewnie. Lecz co do tego nie byłam w stu procentach pewna…

- Już jadę- Odparł i miał się rozłączyć, gdy mu przerwałam.

- Czekaj, Marcel. Jestem w Starbucksie naprzeciwko Central Parku.

- Okej, jadę- Rozłączył się.

W tym czasie otrzymałam moje zamówienie. Wzięłam po dwie torebki białego cukru i wsypałam do naszych kaw. Zamknęłam wieczkami i skierowałam się do wyjścia.

Siadłam na ławce i czekałam. Przysięgłam sobie, że nie będę płakać, ale jakoś z każdą chwilą było mi ciężej.

Jesteś do niczego! Zawsze byłaś! Nigdy nie możesz niczego poprawnie zrobić! Nieudacznica!

Słowa mojej matki krążyły po mojej głowie i nic nie wskazywało na to, że miały ją opuścić…

- Tysiu?- Usłyszałam nad sobą. Głos Marcela sprowadził mnie na ziemię.

Wstałam i podeszłam do niego.

- H… Hej- Bąknęłam, powstrzymując się od wybuchnięcia.

- Coś się stało?- Zapytał, jednak nie chciałam mu mówić.

- Kupiłam ci kawę- Zmieniłam temat, z czego nie był do końca zadowolony, ale nie drążył, co mnie gnębiło. To w nim kochałam. Liczył się ze mną i twierdził, że jak powiem, to powiem. Sam ode mnie tego nie wymagał.

✖Może Manhattan?  || Marcel Sabat ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz