Manhattan. Jedna z wielu dzielnic Nowego Jorku, która nie śpi przez całą noc, pięknie przy tym wygląda, a ludzie są strasznie mili. No… Może nie wszyscy, ale większość.
Lot zajął mi ponad dwanaście godzin. Był bardzo męczący, przez co miałam chęć rzucenia się na łóżko i pragnęłam oddać się w Krainę Snu. Niby spałam w samolocie, ale to nie to samo, co wygodne łóżko. Wylądowałam z ponad godzinnym opóźnieniem. Marcel nie był zadowolony, gdy mu napisałam tę wiadomość, jednak mimo wszystko obiecał na mnie czekać, a obietnica to obietnica!
Kiedy przeszłam przez bramki, zaczęłam się rozglądać za Marcelem, jak i za bagażami. Z głośników padła informacja, że mój samolot właśnie wylądował oraz, że pasażerowie kierują się do wyjścia. Ah! Byłabym zapomniała! Na koniec informatorka swoim jakże przemiłym głosikiem przekazała przeprosiny, od linii lotniczych. Pf! Też coś! Nigdy więcej nie latam Ryanairem. Nie ma mowy! Chociażby mnie nawet Marcel namawiał.
Właśnie… Marcel… Gdzie on jest?!
Rozglądałam się dookoła i nie widziałam nic, prócz rosnącego tłumu wysiadających pasażerów.
- Tysiu!- Usłyszałam za plecami. Tak. Ten głos poznam wszędzie.
Odwróciłam się i w oddali zobaczyłam jego. Mojego Marcela.
- Sabat!- Pisnęłam, bo nic innego nie mogłam z siebie wydobyć.
Stał tam uśmiechnięty od ucha do ucha. Ramiona miał rozchylone, więc nic nie myśląc rzuciłam się do uścisku. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że są w stanie ochronić mnie przed wszystkim.
- Dobrze, że już jesteś, bo nie zniósłbym ani chwili dłużej- Mruknął mi do ucha, przez co się uśmiechnęłam. Uśmiech… Właśnie. Tak dawno nie gościł na mojej twarzy.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cię teraz nienawidzę- Powiedziałam, lekko go odpychając i udając naburmuszoną.
Sabat chyba nie wiedział, o co mi chodzi, bo sprawiał wrażenie, jakby dokładnie analizował każde moje wypowiedziane przed chwilą słowo.
- Co znowu zrobiłem, Tyśku?- Eh… On i jego przezwiska…
- Nigdy więcej nie słucham cię, co do linii lotniczych- Oznajmiłam, po czym obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem.
Marcel przyciągnął mnie do siebie. Przestał się liczyć czas, przestał się liczyć świat. Liczyliśmy się tylko my, gdy jego usta dotknęły moich. Były zimne, ale i gorące, jakby spragnione drugich. Dotknął dłonią mojego policzka, spoglądając głęboko w oczy. Oczywiście jego granatowe spojrzenie przepełnione było blaskiem, co mnie nakręcało i chciałam więcej, ale Sabat mi oczywiście przerwał.
- Tysiu, zdaje się, że musimy odebrać twoje bagaże- Cholera! Znowu miał rację. No, dlaczego, ja się pytam?! Dlaczego zawsze musi mieć rację?! Skubany…
Podeszliśmy do taśmy bagażowej i zaczęliśmy się rozglądać za moimi walizami.
- Szukaj- Zaczęłam- czarnych z białymi groszkami- Dokończyliśmy razem.
- Spokojnie, kochanie. Jeszcze nie zapomniałem. To, że wyjechałem na dwa miesiące, nie znaczy, że zapomniałem- Uśmiechnął się, łapiąc moje walizki- Mam ci tyle do pokazania! Kamil też się stęsknił. Jak mu powiedziałem, że przylatujesz, to chciał do ciebie dzwonić i ledwo go powstrzymałem, bo wiesz, jaki on jest. Raz by zaczął i nigdy by nie skończył.
Oh, Marcel… Nawet nie masz pojęcia, dlaczego tak naprawdę uciekłam z Polski… Praca to jeden powód, ale nie wiesz tego drugiego. Z czasem może się oswoję z tym i może ci powiem, ale czuję, że na razie nie jestem na tyle gotowa. Muszę się trzymać planu, który tak naprawdę jest do dupy. Wszystko było w rozsypce i nic się nie sklejało w całość. Nic na to bynajmniej nie wskazywało… Chujowo się czuję, bo muszę cię okłamywać. W sumie to nie okłamuję, ale ukrywam prawdę. Drugą część przecież znasz.
![](https://img.wattpad.com/cover/21657949-288-k373962.jpg)
CZYTASZ
✖Może Manhattan? || Marcel Sabat ||
RomanceDwójka smarków, która poznaje smak życia. Ledwo po studiach, a już praca wrze. Poszczęściło im się? Może… Życie to zagadka, której nie mogą odgadnąć. Żyją z dnia na dzień w przekonaniu, że jest tak, jak być powinno, jednak nie zdają sobie sprawy, co...