Are you even friends? // 8

294 38 22
                                    

— Nareszcie! — krzyknął Freddie, gdy zobaczył zataczającego się perkusistę. Ja z Johnem ledwo radziliśmy sobie z nieporadnym Rogerem, który przy każdej możliwej okazji potykał się o własne nogi. Wokalista wstał i gwałtownie przywalił mu w twarz. Zszokowana tak szybkim obrotem akcji odskoczyłam od mężczyzn, przez co Roger wraz z Johnem przewrócili się na ziemię.

— Uspokój się, Freddie! — wykrzyczał lekko spanikowany gitarzysta. — Gdy on nie będzie mógł grać, kto to zrobi?

— Serio zależy wam tylko na tym? — zapytałam, gdy czułam, jak wzbierają się we mnie negatywne emocje. — To wasz przyjaciel, do cholery jasnej!

— Diana. — zaczął spokojnie basista, otrzepując niewidzialny pył z kolan.

— Żadnego Diana! — krzyknęłam, przez co po policzkach zaczęły mi cieknąć łzy. — Zgodziłam się na ten pieprzony wyjazd tylko dlatego, że wiem, co ze sobą potraficie zrobić. Czy wy w ogóle jesteście przyjaciółmi, czy tylko udajecie? — zapytałam i założyłam ręce na piersiach, a w powietrzu zawisła niewygodna cisza. Tylko z oddali słychać było dźwięk przejeżdżających co raz samochodów.

Prychnęłam na nieustającą ciszę. Tak myślałam, że nie wiedzą. Tak naprawdę to chodzi tylko o zyski.

— Może powinniśmy odwołać trasę. — zaproponował Brian.

— Co ty z tym odwoływaniem? — zapytał spokojnie wokalista. — Jeśli chcesz to idź, nie będę marnował czasu na takiego kogoś jak ty. — zlustrował go wzrokiem. Gitarzysta jednak trwał w spokojnym wyrazie twarz, jednak zdradzał go niespokojny oddech, który w tej ciszy był doskonale słyszalny.

— Gdyby nie ja i Roger, byłbyś nikim. — zaczął Brian i zaciskał pięści. — Pracowałeś na lotnisku.

— No tak. Ty byłbyś wielkim doktorem Brian May. — wskazał na gwiazdy. — Wspaniałym astrofizykiem, dobrze zarabiającym. — zaśmiał się. — Ale tak naprawdę nikt by cię nie słuchał.

— A ty.. — wybełkotał Roger. — jesteś totalnym egoistą. Dupkiem, myślącym jedynie o czubku własnego nosa. — wskazał na jego nos, jakby chciał potwierdzić swoje słowa. Oparłam się o lodowatą ścianę obserwując wszystko z boku.

Tym razem postanowiłam się nie odzywać. To ich kłótnia.

— Odezwał się dentysta. — uśmiechnął się sarkastycznie i przeniósł swój wzrok na spokojnego basisty. On teraz jako jedyny z mężczyzn zachował zimną krew.
— A ty?

— Inżynier elektroniki. — odpowiedział spokojnie w pełni panując nad emocjami. Podziwiam go trochę za to, ja bym nie wytrzymała.

— Niezbyt ambitnie. — skomentował, a John sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał wybuchnąć. Nie miałam pojęcia, co zrobić. To jak zacząć walczyć ogniem z ogniem. Podobno to skuteczne, jeśli pożar lasu jest na tyle ogromny, że mógłby zagrażać bliskiej cywilizacji, więc robi się barierę z ognia, żeby żywioł jej nie przekroczył. Jednak czy to jest właśnie ten moment, w którym trzeba to wprowadzić?

Roger gwałtownie wstał i z całej siły, jaką teraz miał, wymierzył cios w twarz Freddiego. Chwyciłam się za głowę. Mam dosyć całej tej sytuacji, całego tego zespołu. Ich dziecinnych problemów, jakie co chwila sprawiali. Brian i John starali się ich oddzielić, jednak w rezultacie sami lekko obrywali przez wyrywanie się mężczyzn. Westchnęłam zrezygnowana i stanęłam pośrodku.

— Zachowujecie się jak kompletne dzieci. — powiedziałam, lustrując każdego z nich. — Nie będę bawić się w niańkę, pielęgniarkę, czy cokolwiek chcecie, żebym była. Mam zamiar się tam kurwa bawić i nie będę was pilnować, czy przy okazji się nie pozabijacie. — założyłam ręce na biodra, dodając sobie powagi i górowania nad nimi. Po części czułam się jak ta niańka, pielęgniarka lub co gorsze, matka rozwydrzonych dzieci. Dwie pierwsze mogą zrezygnować, a ta ostatnia nigdy nie powie, że dzieci nie są jej. — Jeśli chcecie jechać w tą trasę, musimy podjechać pod moje mieszkanie, przecież nie pojadę bez moich rzeczy.
___
Jeszcze nigdy nie czułam się tak zażenowana jakąkolwiek sytuacją. Czułam się jak w przedszkolu.

Crazy Little Thing Called Love || ROGER TAYLOR & BRIAN MAYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz