Agent Smith stał oparty o bladą ścianę, próbując nie myśleć o tym, że właśnie stracił kolejnego współpracownika. Griffin Turner był co prawda mało pojętny w tym, co robił, ale z pewnością nie zasłużył na taki los.
Syreny radiowozów oraz karetek nosiły się po okolicy. Mieszkańcy zerkali zza okien, wychodzili na ulicę i obserwowali zaistniałą sytuację. Niestety, z takimi spotykano się coraz częściej, gdyż gang rósł w siłę i nie zamierzał spoczywać na laurach.
W momencie największego zamieszania Kai odwrócił lekko głowę w bok, by po chwili podnieść brew. Zauważył bowiem mężczyznę, który próbował przeskoczyć przez płot druciany. W dłoni trzymał pistolet, a jego ramiona otoczone były licznymi tatuażami. Agent dobrze wiedział, co to oznacza.
Bez zawahania ruszył w kierunku owej postaci, nie zdradzając jeszcze swych planów. Gdy był już dostatecznie blisko, rzucił się na nieuważnego faceta od tyłu. Ten natomiast nie chciał oddawać wygranej bez walki, toteż agresywna szarpanina stanowiła jego jedyną obronę. Kai potrzebował zaledwie chwili, by unieruchomić kryminalistę. Zaraz po tym odebrał mu broń, a następnie na dłonie założył kajdanki.
- Nikt ci nie mówił, że z miejsca zbrodni ucieka się od razu? — Smith spytał ironicznie, prowadząc przerażonego gościa. - Cóż, człowiek uczy się przez całe życie.
Wsadził mężczyznę do radiowozu, który chwilę później odjechał, a Kai stał w miejscu, przecierając twarz.
To był zdecydowanie trudny wieczór.
Przez następne trzy dni facet udzielał mało znaczących odpowiedzi. Komisarz Gordon naciskał, próbował otrzymać informację dzięki negocjacjom, ale kryminalista był nieugięty. Kai obserwował każdą konwersację owego duetu, nie odzywając się na temat tej sprawy.
Smith jeszcze nigdy nie był tak cichy.
Po ponad siedemdziesięciu dwóch godzinach od śmierci Griffina miał odbyć się jego pogrzeb. Turner kochał stolicę całym sercem, dlatego rodzina pochodząca z innego miasta zadecydowała, że będzie spoczywać w pobliskim cmentarzu.
Społeczność Komisji Policji wyjątkowo intensywnie opłakiwała morderstwo kolegi - Szybki był bowiem sympatycznym, pogodnym i gotowym do działania chłopakiem, który potrafił rozbawić niemalże każdego. Każdego, prócz jego współpracownika.
Kai nie pojawił się tego dnia na pogrzebie. Został na komisariacie, nie wyjawiając skruchy, zupełnie jakby miał całą tą sytuację w czterech literach.
Jednakże, tak naprawdę mężczyzna podążał według wcześniej wyznaczonego planu. Jako jeden z tych agentów, który wzbudza zaufanie szefa CIA - Cyrusa Borga, otrzymał on pozwolenie na pilnowanie więźnia przebywającego w małym areszcie.
- Nie wierzę, że tu zostajesz — wymamrotała Chamillie, sekretarka z działu narkotykowego. - Przecież to był twój partner.
- Po co płakać nad rozlanym mlekiem? Już nie żyje, i tak dość długo wytrwał — stwierdził beznamiętnie do koleżanki po drugiej stronie słuchawki.
- Nie masz serca.
- Pozdrów go ode mnie — rozłączył się, po czym odetchnął z ulgą, gdyż w oddziale panowała totalna cisza.
Wyszedł ze swojego gabinetu i ruszył do niewielkiego aresztu, składającego się z czterech cel i sali do przesłuchań. Wszędzie dookoła spokoju pilnowały umieszczone na suficie kamery, które Kai znał jak własną kieszeń. Rozejrzał się krótko, po czym zbliżył do krat.
- Jak leci, piesku? — spytał ironicznie.
Naprzeciwko, na łóżku leżał owy więzień. Wiadome już było, że mężczyzna nazywał się Bob Lebiediew. Łysy facet napiął mięśnie swych ramion, ktore ozdobiono licznymi tatuażami. Zacisnął wargi i usiadł, patrząc bezpośrednio na agenta.
CZYTASZ
Krawat |Ninjago
ActionAgent CIA od początku zdawał sobie sprawę, w jaki syf stawia swoje nogi. Miał tylko nadzieję, że uda mu się z niego szybko wydostać. Cóż, nadzieja matką głupich, prawda? Gdy gang obarczany był mianem przyczyny, przez którą miasto zostało nazwane "Bu...