XXII

110 13 5
                                    




Był najebany w trzy dupy.

Brakowało mu tego.

Początkowo wmawiał sobie, że samotne picie nie sprawi mu już tej dawnej radości, że stan upojenia jest tak naprawdę fałszywym stanem utopii, i za nic, za nic w świecie, nie zdecyduje się po raz kolejny iść w pojedynkę do Bańki.

No cóż, decyzja zapadła dość biegle, właściwie bez dłuższego namysłu. Miał iść z siostrą-odmówiła. Zaprosił więc Brookstone'a i on również mu odmówił.

Nie miał innego wyjścia, tak sobie przynajmniej wmawiał.

Gdy już wydoił wystarczającą dawkę alkoholu, świat jakoś zwolnił tempo. Kai był niemalże przekonany, iż gdzieś nad nim wisiał ogromny zegar, cały czarny z białymi wskazówkami, ale bez wyznaczonych godzin. Tykał tak sobie i tykał, wkurwiając przy tym agenta specjalnego, bo zamiast rozluźnienia czy też odpoczynku, otrzymał nieustanne odliczanie każdej pieprzonej sekundy.

Tyk tyk, tyk tyk, tyk tyk, i tak do usranej śmierci.

Dlaczego słyszał go wśród okrzyków zaprutych mężczyzn? Jakim cudem czas wisiał nad jego niestabilną głową, i choć zdawał się do niego krzyczeć, to tak naprawdę szeptał mu do ucha? Skąd, do cholery, ktoś wpadł na pomysł, żeby zawiesić zegar przy barku? I kim jest ten pieprzony idiota? Właścicielem lokalu? Barmanem?

Uniósł łeb i przymrużył powieki. Czuł, że zaraz gdzieś odleci. O Stwórco, jak bardzo chciałby odlecieć. Na jakieś wyspy, takie cieplutkie, że Słońce paliłoby jego skórę niczym grillowane mięsko. O, albo do wulkanu. Mógłby wskoczyć do wulkanu, to z pewnością musi być ciekawe doświadczenie. Czy Stwórca wysrałby wtedy trochę deszczu dla rdzennych mieszkańców wysepki w zamian za jego hojną ofiarę?

Chociaż, tak właściwie, było mu już tutaj gorąco. Po co wskakiwać do lawy, skoro nawet w "Bańce" czuł rumieńce na policzkach? Nie, lepiej byłoby wejść do jakieś chłodni. Albo przybić piątkę pingwinom i dać nura do lodowatej wody--

Kurwa, chyba za dużo wypiłem, pomyślał, wstrzymując parsknięcie.

- Wyglądasz źle.

Kai odwrócił niespiesznie głowę w kierunku owego głosu. Dobrze go już zresztą znał. Rudowłosa dziewczyna patrzyła na niego niczym chytra lisica, kocica, czy jak to się zwie. No, chociaż skoro ruda, to lis. Chyba, że koty też są pomara--

- Oj, naprawdę źle wyglądasz.

- Ty gorzej — wypalił.

Towarzyszka nie wyglądała na urażoną, wzruszyła zmysłowo ramionami, uśmiechając się pod nosem.

- Oj, ktoś tu chyba ma helikopter. Ślepy jesteś.

- Podobam ci się.

Dziewczyna pozwoliła sobie na krótkie parsknięcie, po czym przetarła nieznacznie kącik ust. Mimo delikatnego makijażu, wyglądała dzisiaj jak milion dolarów.

- Ile wypiłeś, co? Sprawia ci przyjemność takie samotne chlanie bez towarzystwa?

- Świętuję mój zawodowy sukces — wybełkotał. Nawet nie starał się mówić wyraźnie.

- Chyba chciałeś powiedzieć w a s z sukces — puściła oczko. Zamówiła sobie drinka. - Przecież pracujecie razem, prawda? Ty i ten wielki, ciemny. Powinniście to opić we dwójkę.

Kai machnął lekceważąco ręką.

- Sraczki dzisiaj dostał. Sam też się świetnie bawię.

Skylor przyjrzała mu się chwilę, po czym przytaknęła lekko. Zabrała łyka.

Krawat |NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz