- Adrien, chłopcze? – Sabine spytała miękko, stając w drzwiach od piekarni, żeby przechwycić wielbiciela córki, zanim przemknie na górę. – Mogę cię na chwilę poprosić?
- Oczywiście, pani Cheng. – Ukłonił się uprzejmie i choć spieszył się do Marinette, posłusznie podążył za jej mamą.
Było niedzielne przedpołudnie i Adrien, który został wczoraj zaproszony przez Marinette na rodzinny obiad, przyjechał na tyle wcześnie, żeby jak najdłużej pobyć ze swoją dziewczyną. Tak, dziewczyną! Deszczowe pocałunki okazały się bardzo skuteczne.
Domyślał się, że rodzice Marinette będą chcieli odbyć z nim poważną rozmowę, skoro zaczął się umawiać z ich córką, jednak nie spodziewał, że zrobią to tak od razu i bez uprzedzenia... Tym bardziej, że był sam, bez wparcia swojej dziewczyny. Z pewnością jej obecność bardzo by pomogła.
- Chciałabym ci coś pokazać – powiedziała delikatnym tonem pani Cheng. – Możliwe, że Marinette coś o tym napomknie, więc wolałam, żebyś się dowiedział.
- To coś poważnego? – spytał z przestrachem, bo brzmiało to tak, jakby mama Marinette chciała go uprzedzić o jakiejś śmiertelnej chorobie jej córki... I aż mu się serce ścisnęło na myśl o tym, że mógłby ją stracić.
- To zależy jak na to spojrzeć... - uśmiechnęła się ze zrozumieniem Sabine, która zdawała się czytać w jego myślach jak w otwartej księdze.
Odetchnął z ulgą na widok tego uśmiechu, bo najwyraźniej nie o śmiertelną chorobę chodziło. Spojrzał pytająco na mamę Marinette i czekał. Tymczasem ona sięgnęła za siebie i wyciągnęła na stół przedmiot, którego najmniej by się spodziewał – laptopa.
- Rozmawiałam wczoraj z Marinette i przekazała mi wspaniałą wiadomość, że jesteście parą – zaczęła wyjaśniać, podczas gdy komputer się uruchamiał. – Naprawdę bardzo się z Tomem cieszymy! Od dawna wam kibicowaliśmy. Musicie jednak dowiedzieć się o czymś, co wydarzyło się w zeszłym tygodniu, a o czym najwyraźniej nie pamiętacie. Chciałabym podkreślić, że ani ja, ani mój mąż nie pochwalamy kłamstw. Mam nadzieję, że oboje z Marinette mieliście dobry powód, żeby nas okłamać. Zrzuciliśmy to jednak na barki zaklęcia, pod wpływem którego byliście, i prawdopodobnie chęci ochronienia nas, rodziców. Nasza córka zapewne nie chciała nas martwić...
Adrien już w połowie przemowy Sabine czuł, że serce mu zaczęło bić jakoś dziwnie nierówno – raz zatrzymywało się na chwilę, żeby zaraz potem łomotać bardzo szybko. Zapomniał przy tym, jak się oddycha. Patrzył z przerażeniem na panią Cheng. Gdyby rodzice Marinette zakazali im się teraz spotykać, poszedłby chyba skoczyć z jakiegoś mostu. Odwiedzanie swojej dziewczyny przez balkon nie wchodziło w rachubę z dwóch powodów – po pierwsze zdradziłby jej tożsamość Czarnego Kota, po drugie jeszcze bardziej oszukiwaliby jej rodziców, co skończyłoby się jeszcze gorszymi konsekwencjami. Dopiero, gdy Sabine uśmiechnęła się do niego ciepło, odetchnął z ulgą.
- Kiedy więc wczoraj Marinette poinformowała nas, że jesteście parą, uzyskaliśmy potwierdzenie naszych przypuszczeń, że kiedy przyjechaliście w tamtych starych ponczach, odegraliście przed nami małe przedstawienie.
- W starych ponczach?! – podchwycił Adrien i serce na moment przestało mu bić. Poczuł za to w kieszeni lekkie drżenie, które mogło oznaczać tylko jedno: Plagg właśnie pękał ze śmiechu.
- No tak! Nas też to zdziwiło, ale nie pytaliśmy. Zrobiłam za to wtedy kilka zdjęć i myślę, że nadszedł czas, żebyś je zobaczył. Tym bardziej, że reakcja naszej córki na nie była, delikatnie mówiąc, nieco zaskakująca.
Po tych słowach Sabine Cheng zachichotała, a Adrien poczuł lekki niepokój. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać, tym bardziej że mama Marinette bawiła się wyśmienicie, a on już zupełnie przestał pojmować cokolwiek.
Zaczął rozumieć dopiero, kiedy na ekranie komputera pojawiło się zdjęcie. Zdjęcie, na którym całował się z Marinette!
Nie pamiętał tego na pewno! Stali w korytarzu przy schodach na górę, oboje zarumienieni, objęci, z przymkniętymi oczyma. To zdjęcie było jakieś takie bardzo intymne i Adrien poczuł, że jego policzki płoną, kiedy się mu przyglądał. Mama Marinette dyskretnie odwróciła wzrok od jego twarzy, ale nie umiała zapanować nad uśmiechem. Boże, jakie te dzieciaki były kochane!
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że zdjęcia są w odwrotnej kolejności? – szepnęła jak gdyby nigdy nic i zaczęła klikać na kolejne zdjęcia.
Adrien miał wrażenie, jakby oglądał jakiś film w trybie cofania. Zobaczył, jak obejmował Marinette, jaką minę miała, zanim ją objął, jaką minę miał on sam, jakby chciał ją zapytać, czy może ją pocałować. Widział ich zakłopotane twarze, kiedy pozowali do chyba dwudziestu różnych zdjęć poprzedzających pocałunek.
Przez cały czas jego myśli gnały drugim torem. Zdjęcie ich czułego pocałunku zestawiło się w jego pamięci z tamtym zdjęciem, które Alya zamieściła na Biedroblogu. Jak to możliwe, że w ciągu godziny pocałował Marinette i Biedronkę? Jak to możliwe, że oba pocałunki niosły ze sobą tak potężny ładunek czułości i romantyczności, który aż bił ze zdjęć, na których były uwiecznione? Co się wydarzyło tamtego dnia, do cholery?
A potem nagle zobaczył zdjęcie, jak zdejmował jakieś szmaty z Marinette. Zrobiło mu się gorąco. Czy to były te „słynne" stare poncza? Wstrzymał oddech. I wtedy Sabine pokazała mu ostatnie zdjęcie, a zarazem pierwsze, które zrobiła tamtego dnia.
Adrien poczuł się jak krew zaczęła mu bębnić w skroniach, a serce biło mu tak mocno jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi.
Na zdjęciu zobaczył siebie w starych szmatach, swoją ulgę na twarzy, której źródło mogło być tylko jedno – mógł wreszcie zdjąć to ponczo z siebie. A Marinette patrzyła na niego wzrokiem, którym rzucała gromy. Wzrokiem, którym niejeden raz gromiła go... Biedronka...
CZYTASZ
Nie taki znów nieświadomy
FanfictionBiedronka I Czarny Kot zostali trafieni pociskiem zapomnienia. Nie pamiętają kim są, jakie mają supemoce, ani też kim są dla siebie... Muszą odzyskać tę wiedzę, ale zanim im się to uda, napotkają trochę komplikacji. Czujcie się ostrzeżeni przed mnós...