Felix ostrożnie rozchylił ospałe powieki, obudzony nagłym, stłumionym świstem. Przez otwarte okno balkonowe, do pokoju chłopaka wdarł się chłodny wiatr, unosząc gwałtownie białe, cienkie zasłony oraz delikatną firankę. Musnął nagrzaną skórę chłopaka zimnymi palcami i uciekł przez uchylone drzwi, sprawiając, że zaskrzypiały one i uchyliły się szerzej, ukazując korytarz oświetlony bladym światłem pochmurnego świtu.
Blondyn wstał z łóżka, czując, jak ospałość nasila się, przejmuje całe jego ciało. Zupełnie, jakby wraz z podniesieniem się z materaca, rozlało się po całym ciele, powodując krótki zawrót głowy. Mruknął ciężko na tę niedogodność, przeklinając w głowie fakt, że zegarek wskazuje siódmą rano, a to nie on musi robić dziś obrządki. Dlatego, snując się leniwym krokiem, z jedynie w połowie otwartymi oczami, chwycił za białą, zimną klamkę balkonową, chcąc zamknąć to cholerne okno, aby drzwi nie skrzypiały przeraźliwie, wywołując ciarki na plecach. Aczkolwiek gdy tylko mała dłoń ułożyła się wygodnie na plastiku, po ziemi rozniósł się huk.
Ziemia zatrzęsła się prawie niewyczuwalnie, a w uszach chłopaka zadudniła jeżąca włos na karku muzyka. Gdy grzmot ustał, natura ponownie wyciszyła się, jakby bojąc przed kolejnymi uderzeniami. Felixowi ten bezgłos otworzył szeroko oczy, popędzając serce do szybszego bicia. Nie słyszał koni, które czekając ze zniecierpliwieniem na śniadanie, tupały lub rżały donośnie. Nie słyszał ludzi, którzy w pośpiechu przed deszczem rozdawali owies lub chowali wywieszone na poręczach czapraki, aby wyschły w gorącym słońcu. Nie słyszał samochodów, pędzących po szosie. Nic. Kompletnie nic.
Odchylił troszkę bardziej zasłonę, by spojrzeć na świat pewniejszym okiem. I tak dostrzegł ogródek, skąpany w mętnych kolorach, jakby ktoś wylał na niego kubeł szarawej, tylko trochę kryjącej farby. Wszystkie kwiaty straciły na soczystych barwach, a ich łodygi zdały się ugiąć smutno pod ciężarem nadchodzącej ulewy. Felix wiedział, że nadchodzi. Widział szaro-granatowe obłoki, kłębiące się jak brudne owce w ciasnej zagrodzie. Mętne, gęste, ciężkie, przepełnione lodowatym deszczem, jakby truchtały po niebie, co raz rozświetlając się satynowym, migoczącym blaskiem.
Blondyn zamrugał powoli, czując dziwny lęk, mieszający się z zachwytem. Jednak górował w tym wszystkim niepokój, wywołujący mrowienie w kończynach i nierówny oddech. Felix miał wrażenie, że ta burza przyniesie ze sobą coś więcej niż tylko kilka błyskawic, grzmotów oraz gęstą ulewę, wygrywającą na dachu i szybach usypiającą melodię. Ogarniało go uczucie, że ta nawałnica, to tylko nieco głośniejsza cisza, przez prawdziwą, gwałtowną i potężną burzą, której skutki odczuwał będzie jeszcze długo, długo.
Odsunął jednak te myśli na bok, nabierając drżąco powietrza w płuca i wypuszczając je z cichym świstem. Zamknął okno, w którym na kilka chwil dojrzał swoją zaspaną, ubraną w piżamę postać, która w takiej perspektywie, wydawała się kruchym naczyniem dla piorunów, kotłujących się pomiędzy szarawo-granatowymi chmurami. Zamrugał jeszcze raz, a kilka kropel właśnie spadło na szybę, wyglądając jak małe, przeźroczyste kryształki, w kształcie łezek.
- Trzeba powyjmować kable z gniazdek - mruknął sam do siebie, przez krótką chwilę, przyglądając się deszczowi, który coraz chętniej obrzucał jego okno wodą. Jednak zanim w ogóle cokolwiek odłączył od prądu, spojrzał na telefon, leżący martwo obok poduszki łóżka. Zaczął zastanawiać się, czy Changbin też oprzytomniał przez nadchodzącą burzę i spogląda właśnie w okno, zaciskając między palcami telefon oraz wahając się, czy powinien zadzwonić do Felixa, gdyż strach, rosnący w piersi, powoli go przerasta.***
Changbin zaczesał ciemną grzywkę do tyłu, obserwując, jak intensywnie szare chmury galopują po niebie, tworząc przy tym różne, dziwne kształty. W powietrzu ciągle unosił się zapach orzeźwiającego deszczu, a chłód otulał chłopaka ze wszystkich stron, przyprawiając o gęsią skórkę. Starał skupiać się na widoku gdzieś daleko, daleko przed nim, jednak jego uwaga rozpraszana była przez kropelki, spadające z podziurawionej rynny starego, nieco zniszczałego budynku. Moczyły przy tym beton, wylany wszędzie dookoła i kilka rudych cegiełek, leżących luzem na ziemi. Changbin ciągle pamiętał, jak deszcz uderzał rytmicznie w dach, wystukując nieznaną mu melodię... jak kilka błyskawic rozcina powietrze i jak świat truchleje przy donośnych grzmotach, przypominających gniewny głos ojca. Nawet nie zorientował się, kiedy to wszystko minęło, ustępując miejsca błogiej ciszy oraz jasnemu słońcu, przedzierającemu się przez gęste chmury.
- Długo będziesz się jeszcze tak gapił? - Jisung znalazł miejsce na drewnianym, obdrapanym krzesełku, których było tu wiele.
CZYTASZ
[w trakcie poprawek]•I am not• //Changlix
FanficChangbina nikt nigdy nie nauczył jak odróżniać dobro od zła. Felix jest tylko dobrym chłopcem, który widzi w brunecie coś więcej niż zdemoralizowanego nastolatka.