hinata x kageyama
Ładne było to mieszkanie. Nie za duże i też nie za małe. Schludne, eleganckie i w miarę nowoczesne, ale bez przepychu. Wchodząc, można było odczuć coś na kształt otumanienia. Duszno tam i jakoś parno. Lampy, których natężenie światła zostało zmniejszone, świeciły na czerwono i tym kolorem, na wzór kotła diabła, przeżarły nienaganność wystroju. Panował półmrok moczony w szkarłacie.
Nie pamiętał, który już raz zaprosił go do siebie. Trafniejszym określeniem było „zamówił", lecz Kageyama nie przepadał za tym słowem w kontekście ludzi. Zamówić można jedzenie, a nie człowieka. Dlatego zawsze mówił, że do swojego domu nie zamawia, a zaprasza.
Skóra Shōyō była prawie biała, ale nabrała czerwoności od lamp. Jego niewyraźna sylwetka powoli poruszała się w panującym półmroku. Cicho, bez szmeru niby żmija wił się i coraz bardziej obnażał. Ni pierwszy, ni drugi raz. Fach miał w całym ciele. Poruszał się, jakby w żyłach płynęło przyzwyczajenie, opanowanie i poczucie subtelności oraz rytmu.
Muzyka ledwo słyszalna. Płynęła z niewielkich głośników okalających wyłączony telewizor. Mieszała się z duchotą i owijała subtelne oraz drobne ciało Hinaty. On lubił ją, a ona jego i tak brnęli w kolejną nieprzespaną noc, jak gdyby normą było zasypianie o piątej nad ranem i wstawanie o trzynastej. Jedna doba — wiele perspektyw.
Kageyama siedział na kanapie z rękami rozłożonymi na oparciu kanapy. Leniwie sunął za nim wzrokiem z malutkim, ledwo zauważalnym uśmiechem, który błąkał się po jego twarzy. Hinata oparł się dłońmi odzianymi w czarne rękawiczki o jego kolana i rozchylił je, tak by mógł usiąść pomiędzy nimi.
Złapał za dłonie mężczyzny i nie przestając się poruszać, poprowadził je wzdłuż swojej klatki piersiowej, później brzucha i puścił je, gdy dotknęły ud. Jednym zwinnym ruchem wstał i usiadł na nim okrakiem, pozwalając, by jego zimne ręce, tym razem według własnych zachcianek, badały tak dobrze już znane im ciało.
W fachu, którym parał się Shōyō, nie było miejsca na żadne emocje. Uczucia nie wchodziły w grę, a jednak tak przyjemnie było słyszeć, że tę noc spędzi u Tobio. Ta zależność była prosta. Dobrze płacił, był przystojny, zachowywał zasady higieny osobistej, a przed wszystkim, był genialny w łóżku. Więc można powiedzieć, że wśród masy piekących i palących grzechów, Hinata mógł liczyć na chwilę przyjemności i nie widział problemu w tym, że z niej czerpał.
Leniwie i powolnie, a zarazem z siłą i podstępem. Shōyō zdawał się być jak pantera, która wypatruje ofiary. Stąpa bez dźwięku i nawet nie wiadomo, kiedy zaatakuje. A gdy już to zrobi, zatapia zęby w ofierze, aż nie opuści jej ostatnie tchnienie.
Jego drobne palce zaczęły odpinać pierwsze guziki śnieżnobiałej koszuli Kageyamy. Blizny. Małe. Dużo ich było. Co się za nimi kryło? Wolał nie wiedzieć, a zresztą to były sfery, którymi nie chciał i nie powinien się interesować. Skupił się za to na mocniejszym uścisku, gdyż Tobio podniósł się z kanapy i niosąc go na rękach, przeniósł do sypialni.
Został położony na łóżku. Był przyzwyczajony do roli szmacianki, którą się pomiata, a jednak za drzwiami tego podejrzanego, przepełnionego czerwienią mieszkania, mógł choć przez parę godzin poczuć się na równi. Bycie traktowanym w kategoriach wyrzutków społeczeństwa kiedyś mu przeszkadzało, ale dziś niewiele go to obchodziło. Po prostu zaczęło to po nim spływać. Gdyby miał się przejmować każdą, najmniejszą rzeczą — zwariowałby.
Żył, jak żył i koniec.
Kageyama nachylił się nad nim i ręką zahaczył o czarne bokserki Hinaty. Ten rozchylił wargi i spod przymrużonych powiek spojrzał w jego oczy. Smutne dość były. Takie nieobecne i bezdenne. Wierzchni blask prawie przysłaniał tę pustkę, a wręcz próżnię, której końca nie było widać. Generalnie Kageyama Tobio wydawał się człowiekiem nie dość, że skomplikowanym, to na dodatek pogrążonym w dziwnych uczuciach. Rozpacz, kryzys egzystencjalny, cokolwiek. Coś zawiłego i osobistego.
A tym samym zupełnie nic co powinno interesować Shōyō. Inne sfery, inny świat, który nie był jego, a tym samym nie jego interes.
Ale te oczy spoglądały na niego nieprzerwanie.
Usta Kageyamy przywarły do szyi rudzielca, a ręka powędrowała między jego nogi. W tym czasie Hinata rozpinał ostatnie guziki jego koszuli. Ciepło, które biło od rozgrzanej klatki piersiowej Kageyamy, było wręcz kojące. Pewien rodzaj nieśmiałości dało się wyczuć w jego dotyku. To było jednocześnie urocze i podniecające. Poprowadził mokry ślad od szyi rudzielca do sutka, na przemian drażniąc go językiem i palcami. Z jego ust urwał się cichy pomruk zadowolenia. Później Tobio chwycił go obiema rękami za nadgarstki i złączył ich usta razem.
Pocałunki... cóż... dziwne były. Shōyō niezbyt na nie pozwalał. Zdawały się nieść tonę uczuć i zobowiązań, od których aż w głowie mu się kręciło. A jednak jemu pozwalał.
Naiwne takie były, głupawe i nieszkodliwie.
Hinata objął Kageyamę nogami w pasie i przycisnął swoje krocze do niego. Leniwy uśmiech mężczyzny nie opuszczał go, zresztą nigdy tego nie robił. Tobio polizał jego sutek i puścił mu ręce wolno. Shōyō był czymś z pozoru za delikatnym na ten rodzaj pracy, jaki wykonuje. Twarz miał taką bez skazy, ładną, delikatną. Cały był urokliwie niewinny. A dobrotliwa niewinność jaka się za nim snuła, nie była niczym innym niżeli naiwnością. Zresztą obaj uważali, że tych słów można używać na przemian.
Niewinność. Naiwność.
Hinata zerkając jednym okiem, upewnił się, że Kageyama na niego patrzy i przygryzając kawałek materiału, ściągnął czarną rękawiczkę z dłoni. To samo zrobił z drugą, a jego małe, zadbane i delikatne dłonie, powędrowały do paska od spodni mężczyzny.
Zasadniczo na tym się kończyła jego niewinność.
Gorący oddech owiał jego twarz. Kageyama coraz bardziej się nakręcał, a Hinata dobrze to wiedział. Rozpinał powoli jego spodnie, a gdy już to zrobił, włożył rękę do jego bokserek. Tobio sapnął z przyjemności i przygryzł delikatną skórę na szyi Shōyō, przyciskając kolano do jego krocza. Rudzielec jęknął przeciągle i spojrzał na niego z przymkniętym okiem.
— Pomóż mi... — wyszeptał, jęcząc, gdyż kolano Kageyamy naparło na niego bardziej, drażniąc go.
— W czym? — zapytał chrapliwym głosem tuż przy jego uchu.
— Bo moje paluszki są za małe... — sapnął, czując rękę mężczyzny w majtkach. — Zajmij się mną... — przeciągnął ostatnią literę i sapnął. Wzrok miał coraz bardziej rozmyty, a w głowie pusto.
— Więc w czym ci mam pomóc? — dopytał, masując go. Bardzo chciał to usłyszeć. — Hm?
— Chcę dojść — przeszył go dreszcz. — Kurwa mać... Chcę dojść dla ciebie, Kageyama — wysapał.
Tobio polubił Hinatę, tak jak lubią się przyjaciele czy znajomi. Mógł go polubić za ciało, za to jak się zachowuje, za masę różnych rzeczy, które przyuważył przez ostatnie trzy miesiące, a jednak miał świadomość, że byłoby to totalne kłamstwo. Wyobrażenie o kimś kogo nie ma. I brnęli w ciemność nocy, a światła, zdawać by się mogło, że zaczęły przygasać. Otumanienie spadło na nich i uderzyło w głowy.
I takie to mieszkanie było. Schludne, czyste. Nie za duże i też nie za małe. Eleganckie, ładne. Tylko jakoś parno tam było. I duszno, bardzo duszno.
A świadomość urywała się wraz z każdym gorącym jękiem, który opuszczał ich opuchnięte i zaczerwienione, od pocałunków oraz przygryzania, usta.
a/n
XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
JA PRZEPRASZAM
TO NIE JA
żeby nie było, oni są pełnoletni, okej? tu wszystko jest legalnie.
![](https://img.wattpad.com/cover/185420874-288-k103233.jpg)
CZYTASZ
syf, ubóstwo i malaria; haikyuu!! ᵒⁿᵉ ˢʰᵒᵗˢ
Fanfiction| syf, kiła i mogiła | dziecko będzie bawić się w pseudointelektualne pisanie ©wiku